czwartek, 18 kwietnia, 2024

Rowerem przez świat: Z Londynu do Rio (5)

Strona głównaŻycie miastaRowerem przez świat: Z Londynu do Rio (5)

Rowerem przez świat: Z Londynu do Rio (5)

- Advertisement -

Igrzyska Olimpijskie w brazylijskim Rio de Janeiro rozpoczynają się 5 sierpnia, ale by zdążyć na otwarcie tej największej sportowej imprezy trzeba było wyjechać ponad pięć miesięcy wcześniej. Start do IV Olimpijskiej Wyprawy Rowerowej nastąpił 18 lutego w Londynie, przy słynnym moście Tower Bridge. Kolejne etapy na drodze do Rio, to: Trynidad i Tobago, Wenezuela, Gujana, Surinam, Gujana Francuska i Brazylia. W sumie 171 dni i ok. 10.000 km do przejechania na rowerze.

5-dniowa wyprawa piesza na Roraimę była dla wszystkich sporym przeżyciem. Po wielogodzinnej jeździe na rowerach, najpierw na wyspach Tobago i Trynidad, a potem po Wenezueli, była czymś innym, co przywróciło nam radość życia. Dla Polaka Marka z Warszawy była zaś celem samym w sobie, bo jak powiedział na początku wyprawy, właśnie dla tej legendarnej góry zdecydował się na wyprawę. I nawet wypadek przy schodzeniu ze szczytu, w czwartym dniu trekkingu, i transport śmigłowcem ratunkowym do szpitala w Santa Elenie, nie wpłynął na zmianę jego opinii na temat wyjątkowości tej góry. O Roraimie tak pisał w 1912 roku Arthur Conan Doyle w powieści „Zaginiony świat”: Dociera się tam po długich dniach uciążliwych wędrówek przemierzając gęstwiny dziewiczych puszcz, żeglując po niespokojnych rzekach, niezaznaczonych na żadnej mapie. Aż w pewnym momencie na horyzoncie zarysowuje się ogromny masyw skalny płonącej czerwieni. Cylindryczna góra o gładkich ścianach, perfekcyjnie strzelistych, jest niedosiężna.

Przeprawa przez Orinoko

29 dzień wyprawy – 16 marca, środa

Noc w hostelu w San Francisco minęła wyjątkowo przyjemnie. Po pięciu dniach spędzonych w fatalnych warunkach zasłużyliśmy na odrobinę luksusu. Roraima – obiekt westchnień wielu turystów na świecie, wciąż tkwiła na horyzoncie, przypominając o gehennie, którą przeżyliśmy w ostatnich dniach. Zadanie na dziś, to zaledwie 70-kilometrowy odcinek do przejechania na rowerze z San Francisco do Santa Eleny. 12-osobowa ekipa bez większych przeszkód dotarła do celu. Tu – od sześciu dni – czekały na nas cztery osoby, które nie brały udziału w trekkingu na Roraimę oraz Marek i towarzysząca mu Maryla, którzy przylecieli helikopterem ratunkowym. Santa Elena to niewielkie miasteczko na Wyżynie Gujańskiej, ośrodek turystyczny przy granicy Parku Narodowego Canaima. Znajduje tu się m.in.: port lotniczy oraz drogowe przejście graniczne z Brazylią. Zaraz po przyjeździe udałem się do szpitala w odwiedziny do Marka. Szpital to słowo na wyrost, bo jego funkcję pełnił niewielki parterowy budynek. Marek z braku wolnych miejsc leżał na korytarzu. Podczas 4,5-godzinnej operacji założono mu kilkadziesiąt szwów pod łokciem prawej ręki. Pękniętą kość podudzia mają mu prześwietlić i zagipsować po drugiej stronie granicy, w Brazylii, bo tutaj szpital nie dysponował odpowiednim sprzętem. W drodze powrotnej do hostelu skorzystałem z ulicznej wagi. Okazało się, że w ciągu miesiąca wyprawy straciłem na wadze 6 kg.

Wenezuela - odpoczynek na trasie

30 dzień wyprawy – 17 marca, czwartek, dzień wolny

W dniu wolnym od jazdy najważniejszą dla mnie sprawą było zakupienie biletu na powrót do domu. Do Polski nie ma bezpośrednich połączeń ani z Wenezueli, ani z państw sąsiednich, czyli Brazylii lub Gujany. Po wielu próbach udało się w końcu kupić przez internet bilet lotniczy na 21 marca z Caracas do Madrytu, z przesiadką w stolicy Kolumbii – Bogocie. Teraz pozostało tylko dojechać autobusem do Caracas, a potem z Madrytu do Polski. Wizyta na dworcu autobusowym, 2 km przed miastem, niewiele dała. Dowiedziałem się tylko, że autobus odjeżdża o godz. 10.30. Po powrocie do hostelu mimo wielu prób nie udało mi się kupić przez internet biletu lotniczego z Madrytu do Warszawy. Jedynie co udało się zrobić, to wydrukować w recepcji hostelu bilet lotniczy do Madrytu oraz wyprać brudne rzeczy w miejskiej pralni, płacąc 600 boliwarów (3 zł) za kilogram „wsadu”. Wieczorem na imprezie integracyjnej w hotelowym barze pożegnaliśmy Niemkę Katharinę, która w Santa Elenie zakończyła swój udział w wyprawie.

Wenezuela - waluta

31 dzień wyprawy – 18 marca, piątek

Dzisiaj wyprawa wjeżdża do Brazylii, a ja wracam do Polski. Niestety – po raz drugi – nie będzie mi dane zobaczyć tego egzotycznego kraju. W 2008 roku została odwołana wycieczka organizowana przez jedno z katowickich biur podroży, a teraz sprawy zdrowotne zadecydowały o moim powrocie do Polski. Przy pożegnaniu z grupą łezka zakręciła się w moim oku, wszak spędziliśmy razem miesiąc czasu. To były piękne chwile, choć obfitowały w wiele trudnych, a nawet dramatycznych momentów. Zostałem sam, wiele tysięcy kilometrów od domu, z jednym tylko biletem – z Caracas do Madrytu i gotówką w kwocie 100 dolarów USA. Pierwsze co zrobiłem, to wymieniłem 20 dolarów. 16 tysięcy boliwarów, które otrzymałem powinno wystarczyć na trzy dni, bo bilet na autobus do Caracas kosztuje tylko 5000 (25 zł). Godzinę przed odjazdem autobusu stawiłem się na dworcu. Na próżno. Okazało się, że miejsc wolnych nie ma, a bilety kupuje się dzień wcześniej. Kasa czynna jest od godz. 15.00. Z „ciężką” głową wracałem do miasta. Ponownie zameldowałem się w hotelu, w którym spędziłem poprzednie dwie noce, a o 15.00 wróciłem na dworzec po bilet. Przed kasą kłębił się tłum podróżnych, chętnych do kupienia biletu i mój wyjazd z Santa Heleny stanął znowu pod znakiem zapytania. Sytuacja stawała się groźna, bo zachodziła realna obawa, że nie zdążę na samolot do Caracas. Na szczęście udało się kupić upragniony bilet dosłownie „rzutem na taśmę”, bo gdy wreszcie dotarłem do okienka, w bloczku biletowym kasjera zostały zaledwie trzy bilety. Wieczorem udało mi się „złapać” internet i kupić na 22 marca bilet lotniczy z Madrytu do Warszawy przez Brukselę. Uszczęśliwiony spałem jak niemowlę.

32 dzień wyprawy – 19 marca, sobota

Od rana stres. Recepcja nieczynna. Nie mogłem ani zapłacić za pobyt, ani wydrukować zakupionego wczoraj przez internet biletu. Pieniądze za nocleg (2000 boliwarów, 10 zł) zostawiłem na poduszce, a klucz w drzwiach. Autobus był podstawiony zgodnie z planem, pół godziny przed odjazdem. Przy załadunku było trochę zamieszania, bo miałem kilka sztuk bagażu (sakwy, rower). Roweru nie mogłem zostawić, bo w Caracas czekało mnie w niedzielę 30 km jazdy z bagażami na lotnisko. Kierowca za rower w pokrowcu pobrał dodatkową opłatę 5000 boliwarów (25 zł). Klimatyzowany autobus ruszył o godz. 10.30. Rozpoczął się dla mnie nieplanowany powrót do domu. Najpierw 1300 km autobusem przez Wenezuelę, a potem czterema samolotami: z Caracas do Bogoty, z Bogoty do Madrytu, z Madrytu do Brukseli i z Brukseli do Warszawy, i w końcu 300 km pociągiem z Warszawy do Katowic. Ale o tym jak przebiegała podróż powrotna w kolejnej relacji.

Ryszard Karkosz

- Advertisment -

Zatoczki autobusowe od nowa przy Urzędzie Skarbowym

Ruszyły roboty przy zatoczkach autobusowych ulokowanych przy Urzędzie Skarbowym. Zatoczki autobusowe, które istnieją przy przystankach na Urzędzie Skarbowym przez długi czas były w strukturze brukowej....

Interwencja w sprawie ulatniającego się gazu

Straż Pożarna oraz Pogotowie Gazowe interweniowało w sprawie ulatniającego się gazu w budynku przy ul. Mylnej. Około godziny 11:15 zadysponowane zostały trzy zastępy Państwowej Straży...

Mieszkania w budynku wielorodzinnym pasywnym

Oferujemy mieszkania w stanie deweloperskim w pierwszym w Jaworznie 2-piętrowym budynku pasywnym wielorodzinnym. Przewidziano mieszkania o różnych powierzchniach użytkowych: 37 m2 (2-pokojowe), 46 m2...