czwartek, 28 marca, 2024

Rowerem przez świat: Z Rio do Tokio (7) – Niespodziewany powrót do Polski

Strona głównaKulturaRelacjeRowerem przez świat: Z Rio do Tokio (7) - Niespodziewany powrót...

Rowerem przez świat: Z Rio do Tokio (7) – Niespodziewany powrót do Polski

- Advertisement -

Miała być piękna przygoda i 70 dni spędzonych w Brazylii, Paragwaju, Boliwii i Argentynie. Skończyło się o wiele za wcześnie, po 33 dniach. Jestem już w domu i odbywam 14-dniową kwarantannę. Życie napisało swój scenariusz. Dziś o dramatycznym powrocie do kraju.

Pożegnalna fotka przed wyjazdem do Sao Paulo

Dzień 27 – 23 marca (poniedziałek)

W nocy siąpił deszczyk, ale do wyjazdu o 9:00 wszystko zdążyło wyschnąć. Na odprawie porannej zgłosiliśmy kierownikowi propozycję, by w przypadku zawieszenia lotu z wodospadów Iguazu do Sao Paulo, lub braku dojazdu innymi środkami lokomocji zezwolił na transport samochodem bagażowym. Niestety nie zgodził się. Na naszym kempingu, który jeszcze wczoraj tętnił życiem, dziś nie zostało żywej duszy. Ponieważ nie możemy przewidzieć, jak daleko możemy jechać, bo zamykane są kolejne miasta czy drogi, jedziemy odcinkami po kilkanaście kilometrów. Najpierw samochód bagażowy, który sprawdza trasę, potem my. Na trasie większość sklepów i lokali gastronomicznych jest pozamykana, na szczęście nie wszystkie. Otrzymujemy informacje, że Brazylia zamknęła swoje granice z sąsiadami, więc dalsza jazda wyprawy przez Paragwaj, Boliwię, Argentynę jest niemozliwa. Zamknięta jest też do zwiedzania, atrakcja turystyczna na granicy brazylijsko-argentynskiej Wodospady Iguacu i wszystkie hotele, hostele oraz kempingi. To tam właśnie miała zakończyć udział w wyprawie „piątka” Polaków. Pierwsze km dzisiejszej trasy prowadziły najpierw wąska kamienistą drogą przez góry, a potem szutrową do miasteczka, gdzie umówiona była zbiórka. Ostatnie zaś kilkanaście km wiodło drogą brukowaną i asfaltową cały czas pod górę. Miejsce noclegu mieliśmy bardzo klimatyczne, na wzgórzu z widokiem na wodospad i zakręt drogi 410. Mocno się ochłodziło. Spaliśmy ubrani w ciepłą odzież.

Dzień 28 – 24 marca (wtorek)

To był najgorszy dzień dla mnie w tej wyprawie. Całą noc siąpił deszcz. Rano na chwilę wyszło słońce i udało się namioty i inne mokre rzeczy trochę podsuszyć. Na trasie jeszcze kilka razy zakładaliśmy kurtki i peleryny przeciwdeszczowe. Podobnie jak poprzedniego dnia jechaliśmy górską kamienistą drogą, a także szutrową, brukowaną i asfaltową. Trasa była mocno pofałdowana. Kilkanaście kilometrów jechaliśmy też ruchliwą obwodnicą Kurytyby, na której rozpędzone ciężarówki mijały nas w bardzo niebezpiecznej odległości. Kończyliśmy jazdę tuż przed zapadnięciem zmroku. Tylko przypadek sprawił, że nocowaliśmy w przyzwoitych warunkach, bo trafiliśmy na człowieka, który był administratorem pobliskiego ośrodka sportowego. Kompleks składał się z basenu 25-metrowego, hali sportowej, boiska piłkarskiego wielkości naszego orlika – ogrodzonego wysoką siatką, stołówki na 100 osób oraz budynku socjalnego. Obiekt świecił pustkami. Wiecorem zebrał się sztab kryzysowy szóstki Polaków. Ustaliliśmy, że nie jedziemy dalej w wyprawie. Wracamy jak najszybciej do Polski, póki jeszcze nie odwołano z Sao Paulo lotów do Europy. Dziś zakończyliśmy czwarty tydzień pobytu w Ameryce Południowej.

Dzień 29 – 25 marca (środa)

Od kilku dni noce i ranki w Brazylii mocno się ochłodziły. Trudno się dziwić, wszak na półkulę południową zawitała jesień. Rano rozmowy z kierownikiem wyprawy nie przyniosły pożądanych skutków. Nie zgodził się, by Ieva podrzuciła nas samochodem bagażowym wraz z rowerami i bagażami do odległego o 400 km Sao Paulo. Natomiast wyraził zgodę na wcześniejszy, niż zakładał plan, dzień wolny. W tym czasie mogliśmy w odległej o 20 km Kurytybie próbować załatwić na lotnisku przebukowanie biletów na wcześniejszy lot z Sao Paulo do Polski i zamówić transport do tego miasta. Całą szóstką na „lekko” pojechaliśmy do Kurytyby. Pierwsze kroki skierowaliśmy do polskiego konsulatu i okazało się, że był to strzał w przysłowiową dziesiątkę. Pani konsul, po wykonaniu kilku telefonów, udało się znaleźć przewoźnika. Za 1800 reali (1800 zł) znajomy p. konsul gotów był przetransportować nas do Sao Paulo. Będąc w konsulacie zarejestrowaliśmy się też w internetowym programie LOTdoDomu na trasie Amsterdam – Warszawa. Na kemping wróciliśmy już po zmroku, ale szczęśliwi, bo udało się załatwić transport na lotnisko w Sao Paulo.

Dzień 30 – 26 marca (czwartek)

Dziś przed świtem miejscowe koguty piały już od godz. 4:00, ogłaszając szczęśliwą nowinę mieszkańcom miasteczka: Polscy stacjonujący tu od dwóch dni wracają do kraju. Kilka minut po 9-tej podjechały na kemping dwa busy, po nas i po nasze bagaże i rowery. Po 7-godzinach jazdy byliśmy już na lotnisku w Sao Paulo. Biuro naszego przewoźnika KLM i Air France było zamknięte. Jutro ma być otwarte o godz. 15:00. Wtedy poznamy szczegóły powrotu do Polski. Na razie koczujemy wraz z wielu innymi na lotnisku. Sytuacja jest dynamiczna i w każdej chwili mogą zapaść jakieś decyzje. Możemy lecieć za 3 godziny, albo za 5 dni. Mimo decyzji
o naszym powrocie do Polski wyprawa olimpijska jednak nie zakończyła się. Kierownik i jedna uczestniczka z Litwy – Raimonda jadą dalej do Wodospadów Iguazu na granicy brazylijsko-argentyjskiej.

Nocleg na lotnisku w Sao Paulo

Dzień 31 – 27 marca (piątek): lotnisko w Sao Paulo – Terminal 3.

Noc minęła spokojnie, bez zakłóceń. Takich koczujących, jak my jest tutaj wielu. Niektórzy
z małymi dziećmi. O 8-mej przyszła ochrona lotniska i policja federalna (5 osób, w tym dwie panie) i zlikwidowała nam polskie miasteczko namiotowe. O 15-tej udaliśmy się do biura lotniskowego linii KLM Air France. Tam pani bez problemu przebukowala nam bilety powrotne do Polski. Kolegom z 20 kwietnia, a mnie z 5 maja. Na lotnisku w Sao Paulo spędziliśmy 29 godzin. O godz. 20:40 wylecieliśmy do Paryża. Potem piątka leci z Paryża przez Amsterdam do Warszawy, a kolega Łukasz z Poznania – do Berlina i dalej rowerem do domu.

Samolot LOT- u na lotnisku w Amsterdamie w ramach programu LOTdoDomu.

Dzień 32 – 28 marca (sobota): San Paulo – Paryż – Amsterdam.

Lot przez Atlantyk z Sao Paulo do Paryża trwał 11,5 godziny. W tym czasie przelecieliśmy 10 tys. km. W wielkim samolocie Boeing 777-200 było sporo wolnych miejsc. Na olbrzymim lotnisku

Paryż Charles de Gaulle ruch niewielki. Od razu mieliśmy samolot do Amsterdamu. Lot niedużym Airbusem A 320 trwał 1,5 godziny (13:35-15:00). W samolocie tym również było sporo wolnych miejsc. Teraz czekamy 21 godzin na lotnisku w Amsterdamie na lot do Warszawy. Wielkie lotnisko, jeszcze niedawno tętniące życiem, teraz świeci pustkami. Długie ciągi komunikacyjne kompletnie puste sprawiają przygnębiające wrażenie. W lotniskowym sklepiku kupujemy jedzenie na najbliższe godziny i wijemy sobie z foteli gniazdka do spania. Obok nas rozkłada się para Francuzów. Podczas kolacji odwiedza nas patrol ochrony lotniska i stwierdza: kemping tak, alkohol – nie. Jutro ostatni rozdział brazylijskiej Odysei. Samolot z Amsterdamu startuje o 12:10, na Okęciu lądujemy o 14:05. Wracamy do ojczyzny jak trędowaci. Kto nas przygarnie?

Mierzenie temperatury ciał pasażerów po wejściu do samolotu LOT-u

Dzień 33 – 29 marca (niedziela): Amsterdam – Warszawa – Katowice – Jaworzno (samolot – rower – pociąg – rower).

To był zaiste szalony dzień. Jeszcze o 13-tej siedzieliśmy na lotnisku w Amsterdamie, oczekując na opóźniony specjalny samolot LOT-u do Polski, a 12 godzin później byłem już w domu,
w Jaworznie – 1200 km od stolicy Holandii i 300 km od Warszawy. Ale po kolei. W samolocie do Warszawy był komplet. Każdemu przy wejściu przekazano maseczkę na usta, ankietę do wypełnienia, w której m.in. trzeba było wskazać adres, gdzie będzie odbywał 14-dniową kwarantannę oraz zmierzono temperaturę ciała. Chyba z emocji spadła mi temperatura do wartości 35,1. Inni mieli podobnie. Po wylądowaniu, ponownie zmierzono nam temperaturę ciała Tym razem uczynili to medycy w mundurach wojskowych, którzy weszli na pokład. Z Okęcia pojechałem na rowerze, na dworzec Warszawa Zachodnia i od razu miałem pociąg do Katowic. Kolejną godzinę spędziłem na rowerze, jadąc do domu drogą krajową DK 79, w dużym chłodzie i podczas zacinającego deszczu ze śniegiem. Nie byłem przygotowany na takie warunki. Nie miałem odpowiedniej czapki, kurtki czy rękawiczek, ale z każdym kilometrem czułem rosnącą radość, że to już koniec. Tuż przed północą dotarłem do domu. Przede mną 14 dni kwarantanny.


Ryszard Karkosz

Wcześniejsze odcinki: http://www.jaw.pl/tagi/ryszard-karkosz/

[vc_facebook]

 

- Advertisment -

Nowy parking przy Grunwaldzkiej 219

Dla mieszkańców Spółdzielni Mieszkaniowej ,,Górnik" przy ulicy Grunwaldzkiej na Leopoldzie powstanie nowy parking. Będzie mieścił 48 miejsc parkingowych, w tym 4 dla osób niepełnosprawnych. Przy...

Nowa odsłona salonu Sinsay w Jaworznie

Już 30 marca w Galerii Galena przy ul. Grunwaldzkiej 59 zostanie oficjalnie otwarty zupełnie nowy i większy salon Sinsay w Jaworznie. Liczący 770 m2...

Interwencja grupy ratownictwa chemiczno-ekologicznego straży pożarnej w Jaworznie

Interwencja grupy ratownictwa chemiczno-ekologicznego straży pożarnej w Jaworznie. Powodem rozszczelnienie cysterny transportującej substancję chemiczną. Do interwencji doszło po godz. 17. Powodem podjęcia działań było rozszczelnienie...