W Galerii ExLibris Miejskiej Biblioteki Publicznej trwa wystawa kolaży Ewy Sierpińskiej. Można je podziwiać i nad nimi się zadumać do 25 lipca.
Ewa Sierpińska to z urodzenia – wrocławianka, dorosłe życie spędziła w Krakowie. Była aktorką w „Grotesce” i redaktorem w „Dzienniku Polskim”. Jest na emeryturze… Czym jest dla Niej sztuka? Jest iluzją – jak mawiał pewien filozof – by nie zabiła nas prawda.
Ela Bigas: Czy niczym Jan Matejko jest Pani przesądnym artystą, nie zaczyna Pani pracy w piątek i nie zabija pająków, co miałoby przynieść wielkie nieszczęścia?
Ewa Sierpińska: Kocham piątki: można zwolnić, oglądnąć się wstecz, pomachać przeszłości i zacząć wszystko od nowa, nawet w piątek późnym wieczorem, ale proszę – bez pająków…
Jak powstają Pani kolaże? Czy najpierw jest zamysł i poszukiwanie odpowiednich elementów czy też na odwrót najpierw są elementy różnorodne, które łączy Pani w pewien koncept?
W sztuce nie ma reguł. Nigdy nie wiadomo skąd powieje wiatr i co przyniesie. Nie należę do tych, co mają pomysł i go realizują – raczej śnię na jawie.
Wbrew pozorom te efektowne Pani kolaże nie są łatwe w interpretacji. Są igraniem z wyobraźnią odbiorcy. Czy za każdym z kolaży kryje się przekaz, przemyślenie czy też to udana i ładna zabawa formą?
Tworząc kolaż nie myślę o odbiorcy – robię go dla siebie. Sobie opowiadam te historie, ale patrzący może mieć swoją narrację lub nie mieć jej wcale. To sprawa jego wrażliwości i wyobraźni. Z zabawy formą czasami powstaje powieść, trzeba tylko znaleźć do niej klucz.
Skąd pochodzą elementy Pani kolaży (prasa, książki, własne fotografie)?Najczęściej z tak zwanej makulatury, a zatem gazety i kolorowe tygodniki również obcojęzyczne. Ale zdarza się, że skorzystam z fragmentu obrazu starego mistrza lub całkiem współczesnego.
Z pewnością to kolaże świata onirycznego, sennego, nierealnego i niepokojącego. Moim zdaniem te z jaworznickiej wystawy są w dominującej części zastanawiająco smutne, choć w części z nich dostrzec można Pani oryginalne poczucie humoru. Czy świat Pani kolaży jest melancholijny?
Lubię surrealizm i drobne nonsensy, tajemniczość i niedopowiedzenia. Jestem raczej umiarkowaną optymistką. Ale tak, dość często ogarnia mnie pewnego rodzaju smutek, spowodowany naszą marną egzystencją i gdy jeszcze pomyślę, spoglądając w nocne niebo, że za ileś eonów to wszystko zniknie i tylko pojedyncze fotony będą przemierzać ten bezkres… No chyba, że naukowcy coś przeoczyli. Bardzo na to liczę.
Kolaże nie mają tytułów, odbiorca jest pozostawiony samemu sobie, stąd też w interpretacjach może błądzić. Czy to dobrze czy źle?
Tak, moje prace nie mają tytułu, niczego nie podpowiadam. Oglądający musi sam się z nimi uporać i zostawiam mu pełną swobodę. Obraz, a kolaż jest przecież formą obrazowania powstaje w konkretnym czasie – powiedziałabym – konkretnym stanie ducha, który niełatwo jest sprecyzować i też nie odczuwam potrzeby dookreślania. Wyobraża Pani sobie książkę bez tytułu? Wspaniała sprawa, natychmiast bym ją kupiła.
Podpowiedzmy widzom choć jedną interpretację – o czym myśli dama pochylona nad czytającym Żydem?
To rabin zgłębiający Księgę Rodzaju. Byłoby niedyskrecją czytać w myślach zaglądającej mu przez ramię kobiety, a jeszcze o tym rozprawiać. Dochowajmy więc tajemnicy i skupmy się na Księdze…
Nad czym pracuje Pani teraz? Czy czasy pandemii doczekały się własnych kolaży?
Jeszcze nie dojrzałam do tego tematu. Zupełnie nie wiem co i jak o tym myśleć, a co dopiero „opowiedzieć”. Mój nauczyciel mawiał do mnie: „Nie wiesz jak to namalować? Namaluj tak, jak nie wiesz”. Może więc coś się urodzi…
Bardzo dziękuję za rozmowę
Ela Bigas