Categories: Felieton

Oczywista Nieoczywistość: Zaraza…

Kiedy we wsi ludzie zaczęli chorować, Klemens, mający wówczas lat dwadzieścia trzy zamknął się w swoim eremie na dobre. Jedynie zza okazałych – chociaż steranych czasem klasztornych murów – zerkał na świat otaczający go z zewnątrz, patrząc nań z ledwie skrywaną pogardą. Przez kilkanaście kolejnych dni żył o kromce chleba i kubku wody, zdzierając swoje kolana do krwi, tkwiąc niemal bez ruchu przed starym, szarym krucyfiksem. Dopiero kiedy zamknięto klasztorny kościół nie tylko dla ludzi ze wsi, lecz także dla niego i jego współbraci, wyszedł na zewnątrz…

żródło-Pepiniera.Art.Online

Powietrze było mdłe, niebo szare; czcigodni braciszkowie przemykali przez centralny placyk w popłochu, bezwiednie trzaskając za sobą niewielkimi drzwiczkami ich równie niewielkich domków, otaczających bryłę starego kościoła. Obrócony doń swoimi plecami ruszył w kierunku zachodniej bramy. Przy furcie nie było nikogo; odsunął więc rygiel i bez grama choćby refleksji i zawahania wyszedł za mury. We wsi było zupełnie spokojnie; nad wąską doliną unosiły się smugi sinego dymu palonego drewna, ludzie tu i ówdzie czerpali wodę ze studni, ktoś wyprowadzał gęsi na gościniec, świnie chrumkały, krowy muczały, a przypadkowi przechodnie kłaniali się mu z nieukrywanym zdziwieniem, zasłaniając swe usta i nosy, mrużąc przeszklone oczy. Z kuźni dobywał się metaliczny stukot, a z pobliskiego lasu odgłosy wycinki. Poszedł w kierunku placu solnego, nad którym dominował rozłożysty budynek karczmy. Przez niewielkie okienko w pękającej wzorem pajęczyny ściany zajrzał do środka. Oprócz starego żydka wewnątrz nie było nikogo. Wszedł więc do środka. – Nie ma nikogo, nie ma nikogo od kilku już dni, uszanowanie moje szanownemu bratu- ciągnął monotonnie gospodarz- ludzie wódki nie piją, no to chorują, z nosów się leje, a z gardeł śmierdzi, oczy szklą się kwaśnymi łzami… Klemens spojrzał na niego z równie wydatną pogardą, rozejrzawszy się po pustej, dusznej i przytłaczającej sali. To przez takich jak ty, stary głupi żydku ludzie tylko chlają, żrą i obmacują tłuste dziewki, a teraz kiedy chorzy łażą po ulicach, zasłaniają te swoje obmierzłe mordy, do kościoła nie chodzą, a ukochany, najdostojniejszy kościół nasz przeor zamknąć kazał bo niby zaraza- ciągnął- ty śmiesz narzekać łachudro. Za mało modlicie się, wy wszyscy- zamaszyście przegarnął przestrzeń przed tuż przed sobą, Boga nie słuchacie, po znachorach chodzicie, zamiast najwyższego prosić o pomoc! Jak hugenoci łazicie w swoich lekko skrojonych łachach, komunią gardzicie, krzyże przewracacie, dzieci pożeracie i pouczacie o prawach natury, będących ślepym wymysłem głupszych od was; obrazy ściągacie, rzeźby tłuczecie, tłocząc nowe bożki waszej sprośnej wiedzy, kadzicie waszym łbom pustym, pyszniąc się przed majestatem naszego ojca, i jego syna i gołębicy błękitnej… Baby do szkół dopuszczacie, zgorszenie szerzycie, jakby to był jakiś katar, zguba, zguba nam wszystkim, nieujarzmiona zguba waszej pychy, oby was wszyscy diabli… I po tych słowach Klemens wybiegł na zewnątrz wrzeszcząc, że mszy za mało, za mało różańca, komunii i łez pokutnych za mało, że czcze ludziska zadufane i zbyt pewne siebie! Toczył swą paplaninę ów młody człowiek w habicie, co w swojej furii toczył gęstą pianę. Ludzie spoglądali spode łba na mnicha, drwiąc pod garbatymi nosami z nadgorliwości braciszka, mijając go jak rozjuszonego indora. A w krajobrazie wsi złocony hełm kościelnej, klasztornej wieży jakby spochmurniał.

Łaził tak dni parę, krzycząc, pijąc wodę z nikłego strumienia, plując do wiejskiej studni i jedząc resztki wyrzucone z karczmy, dzierżąc w kościstych palcach drewniane paciorki, które pękały niemal w jego suchych dłoniach. A czcigodni współbracia zerkali tylko sporadycznie oraz ukradkiem zza szczelin w rozpadającym się murze, kiwając zmarszczonymi głowami, żegnając się przy tym i plując równie gorliwie jak Klemens, tym razem jednak pod własne stopy. Nawet garbaty przeor o wielkim i czerwonym nosie zobojętniale machnął nań ręką, nie mając już sił mówić i robić cokolwiek, a plując nie mniej intensywnie mieszanką śliny i metalicznej krwi czekał cierpliwie dnia swego wyjazdu, kiedy przybędzie do nich ojciec Audre de’Corpesay, który zastąpi go na zajmowanym od dwóch dekad stolcu. A Klemens łaził jak w amoku, drąc swoją ledwie i rzadko zarośniętą gębę, piętnując zarazę, owo pokłosie rozprzężenia wszystkiego i wszystkich, a ludzie drwili i kichali, smarkali, rzygali po kątach, umykając do swoich marnych chałup i wyrzucając z siebie tym samych swoją udrękę. A potem Klemensa zmogło. Poczęło lać mu się z nosa, gardło zaczęło puchnąć, a obrzęk zaciskał chudą szyję. Zamknęli kościół- czy nie tego chciał szatan, pustych przestrzeni bożego domu, czy nie tego, byście w chałupach tkwili, grzesząc bezwiednie gdy ciało naszego pana w ciemności, w lichym kielichu czeka na was i czy nie po to narodził się ów dziewiętnaście ponad stuleci temu abyście dziś naukom bezbożnych przyrodników wierzyli, w ich filozofię, teorie i medykamenty, herezję, te niczym żółte plwociny bzdury, które przenigdy fundamentem naszym się nie staną- mówił oszołomiony Klemens, nie zdając sobie sprawy z tego, co też takiego sączy przez swoje rzadko osadzone zęby. A potem Klemens zamknął oczy, straciwszy przytomność. Więcej mszy- bredził w malignie- więcej mszy, ponawiał wołanie. Leżał dni parę na swojej pryczy, spoglądał w brudny sufit, przekładał w suchej dłoni kolejne paciorki, szepcąc niemal bezmyślnie i odganiając od siebie znachorów, współbraci i okolicznych lekarzy, którzy nie mając nadziei na uratowanie duszy, ocalić chcieli chociaż ciało. Bóg mnie ocali, nie wy konowały parszywe- syczał i wył, a potem zasypiał, majacząc nadal. Więc odchodzili. A kiedy po kilku dniach przestał majaczyć, kiedy gorączka ustępować z wolna poczęła i kiedy jakby przejrzał na swoje oczy, wstał nagle z pryczy i na rozdrganych nogach, chudych jak wióra podszedł do krzyża, wsparł się o ścianę i zawył po raz ostatni… jak wilk. W chwili, gdy tylko zjawił się jeden z jego współbraci, Klemens obrócił się ku niskim drzwiom i rzekł do pochylonego mnicha: Dajcie mi wreszcie lekarza bracia najmilsi, pomóżcie mi proszę bo tylko w Was prawdziwa nadzieja, pomóżcie mi, nie dam już rady… A kiedy dłoń jego otworzyła się w swojej bezsile, małe paciorki rozpierzchły się na wszystkie strony celi, pozostawiając w jego dłoni cienki i wysuszony rzemień.
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
Redakcja jaw.pl

Redakcja portalu jaw.pl jest do Państwa dyspozycji. Podejmujemy każdy temat związany z życiem miasta Jaworzna oraz z Państwa problemami. Polecamy również usługi promocyjne i reklamowe na terenie miasta Jaworzno.

Recent Posts

Maciej Sierpowski jaworznickim sprzedawcą roku

Maciej Sierpowski zwyciężył w plebiscycie dotyczącym wyboru sprzedawcy roku w Jaworznie. Maciej Sierpowski na co…

8 godzin ago

Wojciech Saługa marszałkiem województwa śląskiego

W trakcie inauguracji pierwszej sesji Sejmiku Województwa Śląskiego VII kadencji, Wojciech Saługa został wybrany na…

9 godzin ago

Majówka pod kątem bezpieczeństwa

Służby podsumowują miniony długi weekend majowy pod kątem bezpieczeństwa. Ubiegła majówka to nie tylko uroczystości…

9 godzin ago

Quiz TOZ Jaworzno na Światowy dzień Ziemi – nagrodzeni

Z okazji Światowego Dnia Ziemi jaworznicki oddział Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami przygotował quiz, na który…

10 godzin ago

Ostatnia szansa na zapisy: pokazowa instalacja do produkcji płyt z tworzyw sztucznych

W Jaworznie w Jeleniu ma powstać nowa fabryka płyt budowlanych, które będą wytwarzane z tworzyw…

11 godzin ago

IX Dyktando Żonkilowe jaworznickiego Hospicjum

W czwartkowe słoneczne popołudnie 25 kwietnia uczniowie jaworznickich szkół podstawowych zmierzyli się z zawiłością pisowni…

12 godzin ago