czwartek, 25 kwietnia, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Upadek Josepha Grande`a (cz. 4)

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Upadek Josepha Grande`a (cz. 4)

Oczywista Nieoczywistość – Upadek Josepha Grande`a (cz. 4)

- Advertisement -

„Gdy we wszechświecie nie będzie ani jednego organizmu żywego, kamienie i gwiazdy istnieć będą nadal…”- zdjął okulary i zamykając opasły tomik, odłożył go na biurko. Zamknął oczy. Otulił się wewnętrzną ciemnością. Bał się ciemności lecz jednocześnie jedynie w jej ramach czuł się bezpieczny.

Czy istniał naprawdę, on? Nieraz zadawał sobie to absurdalne z pozoru pytanie nie widząc nic prócz gęstej czerni. W codziennej pracy, pół kilometra pod ziemią często umyślnie gasił swą niewielką lampkę tylko po to by ujrzeć prawdziwą, nieprzeniknioną ciemność. Tak, tam na dole ciemność była totalna, najciemniejsza z wszystkich, najczarniejsza z czarnych. I właśnie wówczas myślał o tym, czy on, jego kości, tkanka miękka, umysł, czy to wszystko jest, czy jest w rzeczywistości. A może to tylko złudzenie lub zaprogramowany przez kogoś sen? Przypomniał sobie wówczas jak któregoś dnia jego sześcioletni syn spytał go czy aby nie są wszyscy razem jedynie zabawkami, którymi bawi się ktoś większy od nich? Gdzieś na górze, gdzieś ponad. Wówczas nie potrafił odpowiedzieć na to pytanie. Nie potrafił uczynić tego zresztą i teraz.

Foto: Wikipedia

A może jest właśnie on, a owym złudzeniem jest cała reszta? Może to on warunkuje wszystko, a nie na odwrót. Nieraz wychodził na puste wyrobisko rozglądając się wokół i doskonale wiedział, że w promieniu setek metrów nie ma żywej duszy, jedynie on i koncentryczne światło lampy. I zaraz potem podchodził do telefonu, celowo wybierał numer do miejsca, w którym nie było nikogo i wsłuchując się w anemiczny sygnał połączenia myślał jedynie o tym, czy miejsce do którego dzwoni istnieje naprawdę, czy może powstaje na nowo w chwili, kiedy w pustej przestrzeni rozlega się dźwięk aparatu, a zniknie w momencie gdy połączenie ustanie. A potem znów wychodził na stary przekop, gasił światełko i wchłonięty przez nieprzenikniony mrok zastanawiał się po raz kolejny, aż do znudzenia czy aby on istnieje naprawdę. I co się stanie w chwili, kiedy odejdzie, kiedy stanie się bezwładnym truchłem. Czy świat będzie istniał nadal, bez niego? A może świat nie istnieje naprawdę- pytał siebie po raz kolejny – może jedynie on samym sobą determinuje jego pozorny byt? A może ktoś lub coś rzeczywiście bawi się nami jak stertą niczego nieświadomych zabawek. I wtedy pomyślał o swoim dziadku, łzy napłynęły mu do oczu. Przecież on też kiedyś był. A teraz go nie ma. A świat istnieje nadal. I istnieć będzie być może także wtedy gdy on odejdzie w niebyt. Lecz jakim prawem? I w imię czego?!

Dziadka pochowano w czerwcu, wiele lat wcześniej. Leżąc w ciemnobrązowej trumnie, od której promienie wpadającego do wewnątrz kościoła słońca odbijały się i rozpraszały na wszystkie strony, z zaciśniętymi ustami i zmarszczonymi brwiami sprawiał wrażenie potwornie poirytowanego faktem, że w tak piękny słoneczny dzień musi gnieść się w granatowym, ciasnym garniturze, w którym i tak opuszczą go do ciemnej piwnicy, zamurują i odetną od tego wszystkiego, co dotychczas było esencją jego życia. Przypuszczam, że wolałby nadal użerać się z rakiem wątroby, który niestety pożarł go jako pierwszy, byleby żyć, być, oddychać, poruszać się z trudem, ale jednak. Obiecał Marii, że na pogrzebie nie będę płakał. Dlatego nie podszedł w zimnym kościele do otwartej skrzyni, wiedział bowiem, że jeśli to zrobi, wybuchnie płaczem jak dziecko, eksploduje, jak mina, na którą nadepnęła śmierć. Wypłakał się w jej ramionach dzień wcześniej i choć zmagał się z ledwie powstrzymywanymi łzami w dniu pochówku, dotrzymał słowa. Miał do siebie z początku żal, że nie podszedł się z nim pożegnać, ale czy można uczynić to z człowiekiem, który jest już jedynie zimnym workiem kości, z których za jakiś czas i tak pozostanie jedynie sucha tkanka prochu?

Kilka dni wcześniej, na dzień przed jego śmiercią, zamiast odwiedzić go jeszcze żywego w szpitalu, zabrał Marię na lody. Następnego dnia to dziadek stał się zimny jak lód, a jon nie zdążył spojrzeć na niego po raz ostatni, mimo tej odrażająco słodkiej pewności, że będzie inaczej, a jeden dzień nie zrobi żadnemu z nich większej różnicy. Potem myślał, że jemu jest już wszystko jedno. To chyba był jeden z dwóch elementów pocieszenia, jakie wpompowywał w samego siebie.

Drugi z nich to pewne przeświadczenie, że jakieś tam jednak pożegnanie nastąpiło, że on pamiętał o nim, że było ważne, wystarczające. Na kilka miesięcy przed śmiercią, dokładnie w ostatni dzień roku przyszedł złożyć mu życzenia na ten kolejny. Dziadek siedział na zydlu w ciasnej kuchni, co jakiś czas wstając i usiłując zrobić z sobą cokolwiek co nadawałoby sens jego codziennej egzystencji. Zrobił mu mocnej herbaty z cytryną, wysypał na talerzyk woreczek czekoladowych ciastek, po czym otworzył ćwiartkę czystej wódki. Następnie wyciągnął kieliszek i napełnił go, patrząc na Josepha. – Pij, będzie ci weselej – zaśmiał się. Z jego ust buchały kłębki pary. W kuchni było nienaturalnie zimno. – Ty nie wypijesz?- spytał głupkowato, doskonale wiedząc, że to niemożliwe. Starzec pokiwał przecząco głową. Podniósł więc kieliszek, a on wstał, podał mu dłoń i przez łzy powiedział: – No to wszystkiego dobrego w tym Nowym Roku, niech Ci się wiedzie jakoś. – Dziękuję- odparł. Wszystkiego dobrego. Żebyśmy się spotkali za rok i winszowali sobie znowu. – Nie. To już mój ostatni. Już nie będzie okazji- odpowiedział. Ścisnęło mu serce. Z trudem wytrzymywał jego spojrzenie. – Nie gadaj głupot. Będziesz żył sto lat. Nie odpowiedział. Usiadł jedynie i patrząc na Josepha żałośnie powiedział. – Pij, pij, bo zwietrzeje.

Wypił całą ćwiartkę. Oszołomiony wracał do domu, w amoku wódki brnął przez śnieg jak gdyby nigdy nic. Gdzieś w głębi czuł, że doskonale wiedział, co mówi. Dopiero niemal pół roku później dotarło to również do Josepha. Kiedy umarł poczuł, że jego życie nie będzie już takie same, nie spodziewał się jednak, że zmiany będą aż tak kolosalne i drastyczne. Tym bardziej nie miał pojęcia, że za jakiś czas dziadek powróci, by ratować jego rozsypujące się życie, a on jak to wcześniej często bywało, nie posłucha go wcale i stanie nad przepaścią. C.D.N.
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
- Advertisment -

Michał Kirker zapowiada otwarty dialog i współpracę na rzecz miasta

Michał Kirker, wybrany radnym najbliższej kadencji, zapowiada kontynuowanie działań na rzecz mieszkańców i miasta. Michał Kirker udzielił wywiadu naszej redakcji. Opowiada w nim o planach...

III Konkurs Piosenki „Płyń Głosie po Rosie” – laureaci

W dniu 22.04.2024 r. w Państwowej Szkole Muzycznej I st. im. G. Bacewicz w Jaworznie odbyła się kolejna, III edycja konkursu piosenki wiosennej Płyń...

Czytelnicy alarmują w sprawie wyrzucania odpadów na łąkach

Jedna z naszych czytelniczek informuje o wykrytych górach ziemi zmieszanej ze śmieciami, które zrzucono w terenach zielonych. W rejonie łąk prowadzących do osiedla Sfera zaobserwowano...