czwartek, 28 marca, 2024

Oczywista Nieoczywistość: U źródeł…

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość: U źródeł…

Oczywista Nieoczywistość: U źródeł…

- Advertisement -

Wszystko ma swój początek. Tak jak i koniec. Czasami bardzo odległy, niekiedy bliski, o wiele bliższy niż mogłoby się nam wydawać. Początek jest unikalnym źródłem, które nadaje nam kierunek i tempo, ale jednocześnie nie pozwala o sobie zapomnieć, tkwi jak drzazga, czasem boli i krwawi, ale tylko po to, by nieustannie przypominać o swoim istnieniu.

Dla wielu z nas owym początkiem jest miejsce, w którym wszystko się zaczęło; miejsce, które socjologowie nazywają małą ojczyzną, mikrokosmosem swojego indywidualnego i subiektywnego świata; miejscem urodzenia, krainą dzieciństwa, kolebką pamięci. Chyba każdy z nas ma takie właśnie miejsce. Nawet teraz, w czasach kiedy pojęcie patriotyzmu, świadomości narodowej, tożsamości, bardzo często odbierane są przez gro społeczeństwa jako hasła puste i nie odpowiadające żadnej konkretnej rzeczywistości, nie będące na czasie, nie będące trendy.

A jednak odkąd tylko pamiętam – istnieje; jest, nierozerwalnie łącząc się z moją świadomością. Trudno żeby było inaczej. Ta niewielka wioska, która dzisiaj stanowi część naszego miasta, która wykluła się na osi czasu w trzynastym stuleciu, pokryta lasami oraz „Osmunda regalis” przeżywała chwile intensywnego rozwoju, ale i totalnego upadku, który starł w średniowieczu osadę i wepchnął ją w przepaść niebytu na prawie dwa wieki. Ale nie zginął w zbiorowej świadomości i istnieje do dziś. Istnieje także we mnie, tak jak istnieje we wszystkich swoich mieszkańcach, nawet tych, którzy nie do końca zdają sobie z tego sprawę. Kiedy przechadzam się owymi wąskimi uliczkami, polnymi, zakurzonymi drogami, kiedy slalomem omijam oczy rozłożystych kałuż, zerkających błędnym spojrzeniem, myślę, jak tu było setki lat temu. Myślę o pochylonych chatkach, pokrytych strzechą, o błotnistym gościńcu, o karczmie i starych kopalniach, które po zmroku straszyły łapami górniczych machin, szybów i urządzeń. Myślę o ludziach, którzy chodzili po tej samej ziemi, którzy pracowali, spali, jedli, rodzili dzieci i umierali. Zastanawiam się czasem co takiego stało się mniej więcej siedem wieków temu, co też sprawiło, że osada przestała istnieć, ludzie znikli, wszystko opustoszało. Oczami wyobraźni widzę tą pustkę zawieszoną na planszy zachodzącego słońca, a potem ciemność, mrok, noc. Widzę, jak chatki, przypominające szałasy pochylają się i w końcu przewracają pod ciosami płynącego czasu. Machiny górnicze, które padają jak stado ostatnich mamutów i znikają w miękkim podłożu. A potem gęstwinę leśną, która zakrywa wszystko swoim płaszczem. Ciekawe co stało się z tamtymi ludźmi, dlaczego odeszli? Co zmusiło ich do exodusu, a może kto? Dlaczego porzucili to wszystko? A potem przywędrowali inni, kolejni osadnicy, którzy karczowali las, budowali domy, uprawiali ziemię, trudnili się górnictwem. W żyłach każdego z nas płynie choć odrobina ich krwi, od pokoleń, od wieków. Oni są w nas, a my stanowimy z nimi jedność. Istniejąc także dzięki nim, nie pozwalamy im umrzeć, ocalamy ich w ten sposób od zapomnienia, które jest rzeczą najgorszą ze wszystkich. To chyba na tym polega prawdziwa nieśmiertelność, owe prawdziwe zmartwychwstanie. Kiedy dziś patrzę na kolorowe dachy domów, kiedy grzęznę w miękkiej ziemi, idąc przed siebie odruchowo wracam do owej przeszłości, która jak gruba lina, ciągnie się głęboko w kłęby historii, znikając nie wiadomo gdzie. Oto jest ona. Od zawsze. Czuję jej zapach, słyszę jej gwar i szmer, wchłaniam podmuchy wiatru, tak bardzo swojskiego. Nie wiedzieć czemu czuję jakąś unikalną, trudną do sprecyzowania i uchwycenia więź, która łączy mnie z tym miejscem, czy tego chcę czy nie. To bardzo dziwne uczucie. Jednak ta dziwność to dość osobliwy stan, którego inaczej, dokładniej i lepiej nie potrafię ubrać w słowa. Trudno mi sobie wyobrazić fakt nie odczuwania czegoś takiego. Ktoś, kto tego nie czuje bardzo wiele traci, nawet jeśli o tym nie wie.

Nad Kozim Brodem, lata 70-te XX wieku (ze zbiorów rodziny Robak)

Tym dziwniejsze jest ono, jeśli przyłożę je do szeregu wielu innych odczuć i uczuć. Bo czy przywiązanie do owej mikroskopijnej, maleńkiej ojczyzny kłóci się z przywiązaniem do ojczyzny innej, tej „dużej”? Nie, nie kłóci się. Dlaczego? Dochodzi tu bowiem do niepowtarzalnej symbiozy jednego z drugim. I to jest jeszcze bardziej fantastyczne, owa jedność w mnogości, owo mikro w nieprzejednanym makro. I nawet jeśli w moich żyłach, obok tej naszej, lokalnej, obok tej polskiej, płynie jeszcze inna krew, a płynie, to nie czuję żadnego dyskomfortu, czuję się po prostu bogatszy. I myślę, że gdziekolwiek bym się nie udał, to tą najprawdziwszą z prawdziwych ojczyzn będzie dla mnie te kilka grud ziemi, po której stąpałem niegdyś bosymi, dziecięcymi stopami. Kraina mojego dzieciństwa, z którą emocjonalna więź jest najsilniejsza, która tkwi we mnie, w mojej głowie, pamięci. Noszę ją zawsze przy sobie, a może w sobie…

Dzieciństwo to słońce, to kurz, to strzaskane kolana, kiedy niezdarnie uczyłem się jeździć na dwukołowym rowerze. To stara kaplica, która kiedyś była parafialnym kościołem. To sygnaturka, wprawiana w ruch przez starą kobiecinę w rogowych okularach, która swoim sygnałem wzywała wiernych do wnętrza. To dzwon, który kiwał się rytmicznie i wrzeszczał na głównym placu, odbijając się echem po ścianach domostw. To wreszcie płoty, pochylone mury z kamienia, domy, poukładane jak klocki. To skąpe lasy, piaszczyste dziury, to budowa nowego kościoła, straszącego przez wiele lat swą niewykończoną, przygnębiająca sylwetą, to wstęgi brudnej Białej Przemszy i jeszcze bardziej brudnego Koziego Brodu, który śmierdział niemiłosiernie, zatruty przemysłowymi odpadami. To żniwa, młockarnia, stary młyn, stosy słomy, ziaren, zapach chleba, który jeszcze nie powstał. To wszystko…

Takich rzeczy nie zapomina się nigdy, podświadomie tkwią one w każdym z nas. I dobrze, jesteśmy przecież w ten sposób bogatsi. Ludzie mieszkający w tych jak ta, rozsianych po okolicy osadach czują, że są naprawdę u siebie, mają świadomość swoich korzeni, tkwiących bardzo często głęboko w historii. Mają poczucie swojej odrębności i tożsamości, co nie przeszkadza im czuć się zunifikowanymi wraz z innymi w obrębie tego a nie innego miasta. W pełnym tego słowa znaczeniu. Ale mają coś jeszcze, coś swojego, własnego. Swoje ulice, domy, cmentarze, swoją historię i korzenie, których nie muszą wyrywać. I nawet jeśli kiedyś odchodzą, to nie odchodzą do końca, bo jakąś częścią zostają na zawsze, zostawiając w swojej małej ojczyźnie kawałek duszy i serca. Bo jak powiedział św. Mateusz: „Gdzie skarb twój, tam i serce twoje.” O tym nie wolno zapomnieć. Bo chociaż cytat wydawać się może sztampowy, a nawet zbyt pretensjonalny to wszak zawiera kwintesencję prawdy, jej jądro. Trzeba pamiętać, trzeba zostawić kawałek siebie właśnie w takich miejscach. Trzeba to robić nieustannie, bez przerwy, wytrwale, do utraty tchu. Ktoś może spytać po co? Dlaczego? Przede wszystkim po to (tak sobie myślę), by mieć do czego wracać. Bo chyba to w życiu każdego z nas jest najpiękniejsze. I najważniejsze. Bezcenne.
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
- Advertisment -

Młodzieżowa Rada Miasta Jaworzna wybrała Prezydium

Podczas II Sesji Młodzieżowej Rady Miasta Jaworzna, która odbyła się w środę, radni dokonali wyboru Prezydium. W Sali Obrad Urzędu Miejskiego w środę, 27 marca...

Policja apeluje o bezpieczną Wielkanoc

Policjanci z Komendy Miejskiej Policji w Jaworznie apelują o zachowanie bezpieczeństwa podczas Świąt Wielkanocnych. Zwracają uwagę na bezpieczną podróż, zakupy, zabezpieczenie mieszkania oraz zachowania...

Gdzie znów nie świecą latarnie?

Jeden z mieszkańców zgłosił się do naszej redakcji z problemem nieświecących latarni na Deptaku Zdzisława Krudzielskiego w Szczakowej. Od pół roku interweniuje w tej...