sobota, 20 kwietnia, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Kryzys, kryzys, kryzys…

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Kryzys, kryzys, kryzys…

Oczywista Nieoczywistość – Kryzys, kryzys, kryzys…

- Advertisement -

Całkiem niedawno, na placu św. Piotra w Rzymie, miała miejsce beatyfikacja Jana Pawła I, papieża o jednym z najkrótszych pontyfikatów w dziejach Kościoła. Człowiek ten nie wzbudzał i nie wzbudza większych kontrowersji, cieszył się szacunkiem, uznaniem i wielką sympatią wiernych. Tym bardziej zadziwiającym jest to, że msza beatyfikacyjna zgromadziła wówczas zaledwie 25 tysięcy wiernych. Dlaczego?

Plac św. Piotra jest w stanie pomieścić kilkaset tysięcy wiernych. Na pogrzebie Jana Pawła II było ich ponad trzysta tysięcy (poza placem ok. 4 mln.), na ogłoszeniu wyboru papieża Franciszka liczba sięgała 250 tys., a zdarzało się, że w dużym ścisku na placu gromadziło się nawet pół miliona ludzi. Co stało się tym razem? Czy to strach przed pandemią? Nie. Zdecydowanie nie. To strach o wiele większy, groźniejszy bo nie uświadomiony…

Plac św. Piotra w Rzymie (Wikipedia)

Papież Jan Paweł I nazywany jest papieżem uśmiechu, papieżem pokornym, był wszak osobą skromną, pogodną, wiecznie uśmiechniętą, wzbudzającą szacunek i powszechną sympatię. To za jego czasów doszło do kolejnych zmian w łonie Kościoła. Usunięto wielu dostojników z eksponowanych stanowisk, którzy podejrzani byli o różnego rodzaju nadużycia. Jan Paweł I zrezygnował też z oficjalnej koronacji papieską tiarą, decydując się na najzwyklejszą mszę, zwaną inauguracyjną. Nie życzył sobie by noszono go w lektyce, nie chciał by mówiono do niego „Wasza Świątobliwość”, oficjalnie wygłaszał przemowy w pierwszej osobie liczby pojedynczej, a nie jak dotąd, w pierwszej osobie liczby mnogiej. Był ostatnim od setek lat włoskim papieżem i pierwszym, który przyjął podwójne imię, nawiązując do swych poprzedników; Jana XXIII i Pawła VI. Jego pontyfikat był dziesiątym, najkrótszym w historii. Trwał zaledwie 33 dni. Wokół jego nagłej śmierci narosło wiele teorii spiskowych, głównie o jego rzekomym otruciu. Oficjalny komunikat mówi wszak o bardzo ciężkim zawale serca- nie jest bowiem tajemnicą, że Jan Paweł I był na serce poważnie chory. Jak to więc możliwe, że ten sympatyczny człowiek, Suweren Państwa Watykańskiego, papież, w czasie swej beatyfikacji „zaszczycony został” tak „skromną liczbą wiernych”? Czy to jego wina? Oczywiście, że nie. Gdzie tkwi więc sedno?

Papież Jan Paweł I (Wikipedia)

Można tu mówić o swego rodzaju „jądrze ciemności”, czyli bardzo poważnym kryzysie Kościoła Katolickiego, który trawi tą instytucję w sposób nieubłagany. Jest to zarówno kryzys moralny jak i instytucjonalny. Wierni bowiem stopniowo odchodzą od Kościoła. Na zachodzie Europy kościoły już od dawna świecą pustkami, nowych nie buduje się niemal wcale. Brakuje księży, nie ma chętnych do pójścia do seminariów duchownych czy zakonów. Nawet w pobliskich Czechach kościoły przerabia się na sale koncertowe, muzea, a nawet puby. Ten sam proces staje się coraz bardziej zauważalny i u nas. W kościołach robi się coraz bardziej pusto. Mam wrażenie, że pandemia, z którą borykamy się już kolejny sezon, dla niejednego stałą się pretekstem do „nie chodzenia” do kościoła. Ludzie coraz rzadziej biorą śluby kościelne, coraz częściej się rozwodzą. Coraz częściej nie chrzczą dzieci i nie posyłają ich do pierwszej komunii. Jest to co prawda zjawisko jeszcze nie zbyt powszechne ale aż nadto zauważalne. Za pontyfikatu papieża Polaka wydawało się to niemal nieprawdopodobieństwem. Zresztą wraz ze śmiercią Jana Pawła II przestaliśmy być swego rodzaju zakładnikami własnych sumień, które szeptały nam, że wobec naszego papieża powinniśmy być poprawni, że inaczej nie wypada. Lecz wraz z jego śmiercią zaczęło zmieniać się wszystko. Zresztą nawet tak mocno kreowane wówczas pokolenie „JPII” stało się tak naprawdę fikcją. Czy to wszak tylko nasz „polski problem”. Czy to z nami zaczyna dziać się coś dziwnego, niepokojącego? Nie. Ten proces przebiega falami, pochłaniając coraz większe i nowsze połacie społeczeństw, narodów i państw. Chciałoby się zapytać nieco teologicznie, czy to jest wina „diabła”, „szatana”? Nie brnę wszak w tą kwestię. Nie tyle przez to, że nie chciałbym narazić się na śmieszność (bo tej się nie boję) ale przez to, że, zdaniem Fiodora Dostojewskiego, największym sukcesem diabła właśnie jest to, że przestaliśmy w niego wierzyć. To co widzimy w czasach obecnych to objaw potężnego kryzysu, który trawi Kościół. Spowodowany jest on różnego rodzaju aferami, często przez Kościół tuszowanymi, nadużyciami, malwersacjami, wystawnym życiem kościelnych dostojników, obłudą, mieszaniem się w sprawy świeckie. Ludzie wychodzą z założenia, że przykład powinien iść z góry, a skoro jest go coraz mniej, to reakcja jest taka, a nie inna. Zresztą Kościół już przynajmniej kilka razy w swej historii wstrząsany był potężnymi kryzysami, schizmami, upadkiem moralnym. Jednak za każdym razem wychodził z tych kryzysów obronną ręką. Czasem wzmocniony, czasem osłabiony. Jak będzie tym razem? Biorąc pod uwagę historyczną analogię – wydaje się, że tak powinno być i tym razem. Pomimo faktu, że szerzą się dość apokaliptyczne wizje o końcu Kościoła, papiestwa, ludzkości. Takich wszak było w przeszłości wiele. Taki będzie jeszcze sporo w przyszłości. A jaki będzie finał tej specyficznej, przysłowiowej „beczki prochu”, którą wydaje się być obecna sytuacja? Przecież w końcu to wszystko w końcu musi znaleźć gdzieś ujście, musi ulec społecznemu i cywilizacyjnemu wyładowaniu, co też wydaje się nieodzownym elementem cyklu naszego istnienia, cywilizacji, kultury. Poza tym to wszystko wydaje się nie tylko kryzysem tej, czy tamtej instytucji. To potężny kryzys człowieka, nas wszystkich, naszej moralności bądź jej braku, to wszechogarniająca pustka, której nie potrafimy wypełnić. Nie potrafimy odnaleźć prawdziwej treści, kwintesencji tego, kim jesteśmy, skąd przybywamy i dokąd idziemy. To kolejny, potężny kryzys egzystencjalny człowieka, ludzkiej kondycji, jego miejsca na świecie i we wszechświecie. Kryzys, który albo nas odrodzi w ramach oczyszczającej „katharsis”- albo pogrzebie bez reszty na zawsze; spopieli i wiatrem historii rozwieje w nieskończonej przestrzeni absurdu.

Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak

1 KOMENTARZ

  1. Problemem nie jest to, że ludzie rzadziej chodzą do kościoła. Problemem jest to, że księża straszą ludzi, że jeśli nie pójdą, to spotka ich wielkie nieszczęście, choć nie mają na to żadnych dowodów. W pewnym momencie ludzie stwierdzają, że nie dadzą się dłużej zastraszać, dlatego kwestią czasu jest aż w Polsce będzie pod tym względem jak na Zachodzie. A lepiej żeby ludzie myśleli racjonalnie, bo Putin (mający poparcie tamtejszego przywódcy religijnego) też tak straszył ludzi, że jak nie zaatakują Ukrainy, to spotka ich nieszczęście, i widać do czego to doprowadziło. Pandemia pokazała, dlaczego księża wprawdzie przestali straszyć piekłem za niepójście do kościoła w niektóre święta, ale nie przestaną straszyć za niechodzenie co niedzielę – bo brak cotygodniowego dopływu niegodziwej mamony wpędził ich w niemały kryzys. A przecież koronawirusy nie zniknęły, dla niektórych osób takie obrzędy religijne mogą być istotnym potencjalnym źródłem zakażenia, że o innych negatywnych stronach nie wspomnę jak np. utrudnianie świętowania niedzieli.

- Advertisment -

Sądowa epopeja Sebastian Kusia. Wyrok coraz bliżej. Może zapaść 24. kwietnia

Przed Sądem Rejonowym w Chrzanowie od prawie 5 lat trwa proces Sebastiana Kusia, podejrzanego o przyjmowanie łapówek, kiedy to pracował na stanowisku naczelnika biura...

Piątkowe pikniki cieszyły się sporym zainteresowaniem

Pomimo chłodu, aż dwa pikniki odbyły się w tym samym czasie w Jaworznie. Jeden zorganizowany jako „Dzień ziemi” pod płaszczką, drugi piknik na Osiedlu...

Fabryka hejtu na finale kampanii. Przekroczono granice kultury

Kampania wyborcza w Jaworznie weszła w decydującą fazę. Kandydaci na urząd prezydenta dwoją się i troją, żeby przekonać do siebie niezdecydowanych wyborców. Ich działania...