Categories: FelietonHistoria

Oczywista Nieoczywistość – Siekierezada…

         Do dnia dzisiejszego, na masywnym haku w piwnicy, wisi siekiera. Duża, ciesielska. Stanowi jedną z niewielu pamiątek po moim dziadku, który pracował jako cieśla na kopalni Komuna Paryska. Używał jej podobno bardzo często. Dziś jest już wysłużona; ledwie się trzyma na wysuszonym, chuderlawym drzewcu. Jednak siekiera jako taka ma dla mnie w dość osobliwy sposób nie tylko charakter pamiątki samej w sobie ale stanowi także symbol zupełnie kuriozalnej i bezsensownej śmierci.

Nie wiem ile może mieć lat owo wysłużone narzędzie. Otrzymałem je od babci w chwili gdy takowe było mi po prostu potrzebne. Nie było w tym ani nic nadzwyczajnego ani też sentymentalnego, w końcu nie jest to żadne rodzinne „insygnium”. Siekiera to siekiera. Tyle w temacie. Wszak babcia nie żyje od niemal dziesięciu lat. Dziadek zmarł w 1984 roku. Narzędzie to ma więc zapewne metrykę nie byle jaką. Ile razy na nią patrzę myślę o tym, w czyich spoczywała rękach, jak często i w jakich okolicznościach  używał jej sam dziadek. Jak często rąbał nią drzewo, jak często używał jej do robót ciesielskich, ile razy być może odrąbał nią łeb kurze czy kaczce, ile razy skaleczył się sam, jak często zaklął przy niej siarczyście, kiedy trzymał ją w ręku po raz ostatni. Pośród kupki zdjęć oraz kilku dokumentów pozostała mi po nim tylko ona. Po dziadku, którego pamiętam z pozoru jak przez mgłę lecz jednocześnie na tyle wyraźnie, by co rusz przypominać sobie jakieś wyrwane z kontekstu wątki, które z pozoru nie trzymają się „kupy” lecz tak naprawdę składają się w niebywałą mozaikę wspomnień.

fot. J. Sawiak

Dziś pośród nich napatoczyła się siekiera właśnie. Ale nie jako to konkretne, prozaiczne co do zasady narzędzie, które wisi w mojej piwnicy lecz jako te, za którym schowała się śmierć. Sucha i zimna. Mój dziadek Andrzej Sawiak miał czworo rodzeństwa. Bardzo istotną rolę w jego życiu odgrywał jego młodszy, przyrodni brat Władysław. Jako mały chłopiec zgubił się rodzicom na dworcu w czasie repatrianckiego zamieszania. Odnaleźli się dopiero w latach siedemdziesiątych XX wieku. Wuj Władysław mieszkał, jak się okazało, w  Warszawie, dziadek w Jaworznie. Nie licząc wszak okresu wczesnego dzieciństwa, mieli dla siebie niecałą dekadę pod koniec życia, którego większość spędzili bez siebie. Kiedy urodził się mój tata, jedyny syn dziadka, to otrzymał na imię właśnie Władysław. Na pamiątkę po bracie dziadka, który zapewne nie przypuszczał wówczas, że odnajdzie go jeszcze kiedykolwiek. Ale dziadek miał jeszcze trzy siostry. Były to również przyrodnie siostry. Dziadek urodził się jako pierwszy; jako syn Szymona Sawiak i Marii (z domu Shucykow). Maria jednak zmarła przy porodzie dziadka. Pradziadek jakiś czas potem ożenił się ze swą szwagierką, siostrą Marii. Miała na imię Zofia. Urodziła mu potem jeszcze czwórkę dzieci. Wspomnianego Władka oraz trzy dziewczyny. Wychowali się w województwie tarnopolskim, choć dziadek przyszedł na świat jeszcze w austriackiej Galicji, we wsi Rzelecha Wielka. Wojna podzieliła ich wszystkich, rozłączyła. Dwie siostry zostały po wojnie w radzieckiej Ukrainie. Dziadek z Węgier (wraz z babcią) przyjechał do „nowej Polski”. Najmłodsza siostra w ramach repatriacji pojechała na Śląsk, do Środy Śląskiej; tam zamieszkała, wyszła za Karola Wasylkowskiego, z którym miała dwójkę dzieci. Dziadek utrzymywał kontakty ze swym rodzeństwem; odwiedzali się co jakiś czas, choć raczej rzadko. W tamtym czasie podróże były trudniejsze, bardziej żmudne, stanowiąc nie lada wyzwanie, zarówno pod względem logistycznym jak i formalnym. Dziadek bywał u Marii, odwiedzał też dwie siostry na Ukrainie oraz, potem, brata w Warszawie. Jego ojciec zmarł na wschodzie, pochowano go we wsi Kokoszyńce. Matka rodzeństwa przez jakiś czas mieszkała w Środzie Śląskiej, zmarła podobno w domu starców. Za życia kilkakrotnie była także  w Jaworznie. W owym rozproszeniu wiele informacji i szczegółów z dziejów rodziny się zatarło. Zaginęło wiele pamiątek, zdjęć, dokumentów. Część na szczęście przetrwała.

Mała Marysia (po lewej) wraz z Rodzicami oraz starszym rodzeństwem (ze zbiorów autora)

Wśród nich jest zdjęcie mojego dziadka jako szesnastoletniego młodzieńca; poniżej jest jego ojciec i macocha, są tam też dwie nieco młodsze od dziadka siostry. Nie ma tam, rzecz jasna Władka. Ale z boku, po lewej stronie jest jeszcze jedna, mała dziewczynka. To właśnie Maria, Marysia, ta która po wojnie wyjechała na Śląsk. Gdy patrzę na fotografię to najbardziej zatrważającym jest to, że ich wszystkich już nie ma. Po prostu. Nie istnieją. Ich byty unicestwiły się, zamknęły same w sobie. Pozostały po nich gdzieś tam doczesne szczątki i ta właśnie fotografia. Z jednej strony to dużo, a z drugiej mało. Na szczęście jest jeszcze pamięć. Wśród członków rodziny, szczególnie tych starszych, szczegóły dotyczące przeszłości zacierają się coraz bardziej. Niestety. Ale gdy spoglądam na ową fotografię, gdy patrzę na małą Marysię przypomina mi się jeszcze jedno zdarzenie. Koresponduje ono z siekierą; nie ta dziadkową wszakże, a przynajmniej nie w sposób bezpośredni. Maria bowiem, jako dorosła kobieta, żona i matka, wyszła któregoś dnia rąbać drzewo. Z siekierą właśnie. Nic nadzwyczajnego. Z tym wszakże wyjątkiem, że pogoda była burzowa. Niebo nieco stalowe, w tle grzmoty i błyski. Ciotka jednak nie specjalnie wzruszona robiła swoje dalej. Jednak tylko do tego momentu, gdy po raz kolejny uniosła do góry siekierę i w tym właśnie momencie w narzędzie uderzył piorun, zabijając ciotkę na miejscu. Miała podobno około czterdziestu lat. Zdarzenie to miało miejsce w drugiej połowie lat sześćdziesiątych XX wieku. Owdowiła Karola i osierociła dwójkę dzieci. Odeszła w swą ostatnią, repatriacyjną podróż; czy poprzez lekkomyślność, czy w trosce o to, co powinno być zrobione? Tego nie wiadomo. Kiedy wszak spoglądam na jej dziecięcą twarzyczkę myślę sobie, jak niespodziewane są losy nas wszystkich, jak różne i niejednokrotnie brutalne scenariusze pisze nam życie. Oczami wyobraźni widzę jak morze iskier i huku pozostawia po sobie zatrważającą ciszę, tą ostateczną. Jej los okazał się dość „burzliwy”, zabierając ją w zaświaty dość szybko, za szybko. Równolegle spoglądam czasem na wspomnianą siekierę po swoim dziadku; tą, która jest jedną z niewielu pamiątek po nim, jednym z niewielu przedmiotów, które bardzo często trzymał w ręku za życia. Ten sam przedmiot, a dwie różne rzeczywistości; życia i śmierci, przedmiot, który niczym parabola wypełnił w lustrzany niemal sposób dwie różne przestrzenie, które pomimo upływu czasu nie zatarły się w mojej pamięci. Żywej i natarczywej.

Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak, autor cyklu felietonów Oczywista Nieoczywistość
Redakcja jaw.pl

Redakcja portalu jaw.pl jest do Państwa dyspozycji. Podejmujemy każdy temat związany z życiem miasta Jaworzna oraz z Państwa problemami. Polecamy również usługi promocyjne i reklamowe na terenie miasta Jaworzno.

Recent Posts

Święto Rodziny 2024

Tegoroczne Święto Rodziny jak zwykle zorganizowało MCKiS, w parku na Podłężu. Świętowano w niedzielę 19…

1 godzinę ago

Noc w Teatrze z ATElier Kultury

"Noc w Teatrze" z ATElier Kultury można było spędzić w sobotę 18 maja. Takie wydarzenie,…

5 godzin ago

Noc w Muzeum w Jaworznie

Noc w Muzeum Miasta Jaworzna można było spędzić w sobotę 18 maja. Muzeum Miasta Jaworzna…

5 godzin ago

Słowo na niedzielę: Wierzę w Ducha Świętego

Wierzę i dzisiaj kolejny raz stawiam sobie pytania, jak tę moją wiarę pogłębić i jak…

10 godzin ago

Z perspektywy: Kim jesteś, prezydencie?

Świadomość obywatelska naszego społeczeństwa niestety nie jest w najlepszej kondycji. Niby jesteśmy już 20 lat…

10 godzin ago

Oczywista Nieoczywistość – Wojny o grody…

Przenieść się wypada do epoki średniowiecza; do jej mroków i tajemnic oraz niedopowiedzeń. To właśnie…

10 godzin ago