Teren dzisiejszego Jaworzna, stanowiąc część Wielkiego Księstwa Krakowskiego, a jednocześnie nie będąc formalnie integralną częścią Galicji jako takiej tylko częściowo odstawał od owej normy. Co prawda rejon dzisiejszego Jaworzna był uprzemysłowiony i obok Krakowa należał do najlepiej rozwiniętych pod względem gospodarczym, to jednak bieda była tutaj również uderzająca i powszechna. Do 1901 roku było Jaworzno zresztą wsią, a do 1874 roku zabudowa była niemal wyłącznie drewniana. Dopiero po wielkim pożarze zaczęły się tutaj pojawiać obiekty aspirujące do zabudowy miejskiej.
W niczym to jednak nie zmieniało faktu, że był to obszar niemal równie nędzny jak pozostałe tereny zaboru austriackiego. Dominowała tutaj ludność małorolna oraz wyrobnicy, zatrudnieni głównie w górnictwie i hutnictwie. Pracowali od ośmiu do dwunastu godzin na dobę. Odżywiali się równie marnie; dominowały warzywa i chleb. Mięso jedzono bardzo rzadko, głównie od święta. Hodowano co prawda większą czy mniejszą trzódkę ale ta, w związku z kiepskim wyżywieniem w postaci marnych pasz i lichych pastwisk nie wzbogacała w sposób zasadniczy lokalnej diety o nabiał. Trochę lepiej było na południu dzisiejszego Jaworzna, w rejonie Byczyny i Jelenia; tam gleby były nieco lepsze więc i zasób pastwisk bardziej odżywczy. Problemy były także z bieżącą wodą; o ile w Długoszynie i w Jeleniu posiadano, odpowiednio dostęp do Białej Przemszy i Przemszy, o tyle w pozostałych częściach starej jaworznickiej parafii zadowalać się musiano lichymi źródłami oraz płytkimi studniami, oraz zbiornikami na wodę, których zawartość i jakość często pozostawiała wiele do życzenia, wywołując niejednokrotnie choroby różnej maści. Z poziomem higieny czy też z obchodzeniem się z nieczystościami, fekaliami czy odpadami też było fatalnie. Wszechogarniający fetor był „chlebem powszednim”.
Jednak prawdziwą plagą lokalnej społeczności (zapewne nie tylko lokalnej zresztą) było ponoć pijaństwo. Tak naprawdę bowiem jedyną atrakcją – czy to rolników czy wyrobników – był alkohol. Innych po prostu nie było, a to, co można by nazwać życiem kulturalnym praktycznie nie istniało. Pito więc na potęgę; głównie w lichych karczmach. Upijano się często do nieprzytomności. Stanowiło to jedyny koloryt powszedniego dnia, kiedy po skończonej pracy można było pogrążyć się w oparach gorzoły czy bimbru w ramach okolicznego towarzystwa. To wszystko zaś powodowało nie tyleż różnego rodzaju karczemne awantury i bijatyki ale nade wszystko generowało biedę. Jeszcze większą nędzę. Nędzę niewyobrażalną. Ci którzy pili, przepijali większość swych uposażeń. To natomiast powodowało, że rodziny klepały przysłowiową „biedę z nędzą” właśnie. W związku z tym brakowało niejednokrotnie pieniędzy na cokolwiek bądź, przede wszystkim na jedzenie, o potencjalnym leczeniu nie wspomniawszy. Niedożywione, a co za tym idzie, chorujące często dzieci niejednokrotnie umierały przed ukończeniem drugiego roku życia. Przeżywały tylko te „najsilniejsze”. Lecz co istotne, pomimo tak nędznego wizerunku jaworznickiej parafii z lat siedemdziesiątych XIX wieku ludzie żyli tutaj relatywnie długo. Wielu z nich dożywało nawet starości. Wydawać by się przecież mogło, że wynędzniała, głodna i niedożywiona społeczność, której dieta niejednokrotnie pozwalała co najwyżej na przeżycie z dnia na dzień będzie umierać masowo i szybko. A było niemal na odwrót. Dlaczego? Czy ludzie ci w rzeczy samej aż tak byli zahartowani. A może „zakonserwowani”? Trudno znaleźć tego przyczynę i klarowną odpowiedź. Nawet choroby zakaźne nie zbierały tutaj aż takich żniw jak można by się spodziewać. Owszem – ludzie chorowali i umierali – ale skala zjawiska wydawać by się mogła nie adekwatna do ogólnego poziomu życia, kultury żywienia, higieny i dbania o siebie. W jednym z raportów z tamtego okresu, dotyczącego skutków epidemii cholery odnotowano np. statystyki z Długoszyna, który przedstawiał obraz prawdziwej nędzy i rozpaczy. Wieś ta w okolicznościach epidemii cholery skazywana była wówczas na całkowitą bodaj zagładę. A jednak, jak wynika z raportu z tamtego okresu, zmarło tu „zaledwie” dziesięć osób, głównie dzieci. Czy nędza, bieda, głód, katastrofalne warunki sanitarne i utrwalane od pokoleń nałogi były tak mocno osadzone i okrzepłe, że bezsilna wobec nich była nawet choroba i śmierć? Tego nie wiem. Wydaje się jednak zadziwiającym to, że zaledwie sześć pokoleń temu rzeczywistość miejsc takich jak te wydawała się być z naszej perspektywy jakimś koszmarem. Czymś tak niewyobrażalnym, że trudno to nawet dziś ogarnąć samym sobą. A przecież w naszych żyłach płynie także krew tamtych ludzi. Ile w nas nich samych, a ile nas samych w nas? Czy fundamenty na których budujemy naszą rzeczywistość są wystarczająco silne? I wreszcie, na ile wypaczone są one wszystkim tym, co przypominało swego rodzaju autodestrukcję, która miała przynieść zagładę, a nią się nie stała. Na ile wreszcie jest w nas owej złej, skażonej kiedyś krwi, na ile zaś tej świeżej i zdrowej? I w końcu która z nich zakwitnie w nas na dobre, wydając z siebie owoc życia, jakimkolwiek by ono nie miało być?
Jarosław Sawiak
Bluzy z własnym nadrukiem to nie tylko modny dodatek do garderoby, ale również wyjątkowy sposób…
Skrzyżowania dróg z torami kolejowymi stanowią miejsca wymagające szczególnej uwagi i ostrożności ze strony kierowców…
W dzisiejszym dynamicznym świecie biznesu, umiejętność nawiązywania nowych relacji biznesowych i pielęgnowania istniejących stała się…
Jazda na rowerze to wyjątkowa aktywność, którą mogą cieszyć się nawet najmłodsi. Jeśli chcesz zarazić…
Kawa jest napojem, który nie tylko dodaje energii, ale też obłędnie smakuje, podobnie zresztą jak…
Tatry to miejsce pełne magii, gdzie przyroda łączy się z kulturą, tworząc idealną scenerię na…