czwartek, 2 maja, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Stasia czy Marysia?

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Stasia czy Marysia?

Oczywista Nieoczywistość – Stasia czy Marysia?

- Advertisement -

Znam pewnego Felusia, który Feliksem wcale nie jest, znam również Gienia, który z Eugeniuszem nie ma nic wspólnego. Jest też pewna Maria, chociaż wszyscy mówią do niej Grażyna, a teściowa tejże, choć dla wszystkich była Bronią, na imię miała Franciszka, imieniny zaś obchodziła jako Kazimiera, ze swym małżonkiem, Kazimierzem. Na domiar tego, już w ramach wątku osobistego, moja św. pamięci babcia, wszystkim znana była jako pani Stasia, choć wcale na imię tak nie miała? Skąd więc owe osobliwości i zamieszanie?

Szczerze mówiąc nie mam zielonego pojęcia. Czasami wobec niektórych używamy zwrotów, imion czy określeń – bądź takich czy innych skrótów – zupełnie samorzutnie i przypadkowo i tak już pozostaje. Tak powstają zresztą przezwiska czy „pseudonimy”, o przydomkach nie wspomniawszy. To trochę tak jak z narodzinami anegdot czy nawet plotek. Mają one czasem charakter prześmiewczy, niejednokrotnie szyderczy – ale nie zawsze tak być musi i nie zawsze tak jest. W niejednym wszak przypadku używamy wobec tych czy innych osób imion, których nie otrzymali na chrzcie, ale które przylgnęły do nich albo samorzutnie albo w związku z indywidualnym upodobaniem i wyborem i tak już niejednokrotnie pozostało. Jak było natomiast z ową tytułową Stasią, której prawdziwe imię nie było wszak znane zbyt powszechnie? Pamiętam, że kiedy przed laty pytałem o to, babcia odpowiedziała, że imię Stasia zawsze jej się podobało, tak na imię chciała mieć, chciała by tak do niej mówiono i… tak już pozostało. Po prostu. Tak naprawdę wszak na imię miała jednak Maria; imię popularne, ładne, rozpowszechnione, kojarzące się pozytywnie. To chyba jednak nie wystarczyło. Do dziś zresztą pamiętam, że w dniu jej pogrzebu jedna z moich cioć nie była pewna czy trafiła aby na pewno na ten pogrzeb, na który się wybrała. Na trumnie bowiem widniała tabliczka, na której umieszczono napis „Maria Dziadek”, a szanowna siostra mojego taty całe życie znała ja jako Stasię właśnie. To zresztą dotyczyło sporej części mieszkańców jej rodzinnego Długoszyna. Kim była więc owa Stasia, a właściwie Marysia. Rzecz jasna była moją babcią.

Pani Stasia (Maria Dziadek) ze swą kuzynką, również Stanisławą (zbiory prywatne)

Urodziła się w 1930 roku w Długoszynie. Byłą córką Marcina i Walerii Hujek (z d. Kasperczyk). Była ich czwartym dzieckiem. Nie byłą osobą wykształconą, chciało by się powiedzieć, że była prostą wiejską dziewczyną, która w swym życiu skończyła jedynie szkołę podstawową i dwuletnią szkołę krawiecką. Była wszak w Długoszynie (i nie tylko zresztą tam) personą niezwykle znaną. Dlaczego? A no właśnie przez swój krawiecki fach, która nie tylko miała na papierze ale także, a właściwie we krwi. W skali owego mikroświata nie miała w tej branży sobie równych. Przychodziły się do niej podszkalać kobiety z całej okolicy, babcia natomiast potrafiła uszyć niemal wszystko, zrobić przysłowiowe coś z niczego, co w czasach poprzedniego systemu społeczno- politycznego było wartością samą w sobie, wobec nieustannego niedoboru na runku odzieżowym. Wydaje mi się, że nie było dla niej rzeczy niemożliwych. Szyła spodnie, kurtki, marynarki, sukienki (w tym ślubne i komunijne), potrafiła uszyć płaszcz, dokonać przeróbek i skróceń. Szyła dla ludzi z Długoszyna, przyjeżdżały do niej Panie „z Jaworzna”, z Mysłowic, a nawet czasem rodacy z zagranicy (członkowie rodzin autochtonów) -z polecenia rzecz jasna. I tak naprawdę jedynym miejscem z jakim babcię kojarzę była zazwyczaj stara kuchnia, a tam dwie maszyny do szycia, duży stół, wielkie żelazko, kilka sztuk nożyc i mnóstwo nici, szmatek, kawałków materiałów, wieszaków; ogółem mówiąc, wieczny i trudny do ogarnięcia rozgardiasz. Do dziś pamiętam dziadka, który poirytowany, ciągle zbierał po niej drobne odcinki nici, które nieumyślnie roznosiła po domu na swojej odzieży. Szyła niemal nieustannie, czasem nawet w niedzielę. W tygodniu od rana do późnego wieczoru. Ciągle ktoś do niej przychodził, coś przymierzał, coś chciał, o coś prosił. Zawsze śmialiśmy się, że u babci jest lokalne centrum informacyjne (używaliśmy sformułowania BBC), ponieważ w związku z ciągłymi odwiedzinami babcinej szwalni tych czy tamtych zainteresowanych, to właśnie do niej bodaj najszybciej trafiały wszystkie lokalne newsy. Jedyną przerwą w jej żmudnej pracy był moment kiedy tragicznie zmarł jej syn. Wówczas na ponad rok zupełnie zamknęła się w sobie, nie przyjmowała nikogo, siedziała jedynie bezwiednie, jak kukła, niewiele mówiąc, pogrążona w swoim wewnętrznym świecie rozpaczy, której nie mogła pojąć. Dopiero potem, powoli, zaczęła powracać do rzeczywistości, potwierdzając swoim przykładem to, że czas naprawdę leczy rany ale nigdy, przenigdy nie zamazuje blizn.

Maria Dziadek, lata 50-te XX wieku (zbiory prywatne)

Babcia byłą osobą bardzo prostą, bezpośrednią, dość specyficzną. Gotowała równie prosto, nie była to kuchnia wyszukana. Nie przywiązywała zbyt dużej wagi do ubioru (!!!), uczesania, żyjąc bardzo skromnie. Chciało by się powiedzieć, że była najzwyklejszą wiejską kobieciną, z czasem nieco przygłuchą, mówiącą w związku z tym zdecydowanie za głośno, używając lokalnych gwarowych sformułowań, takich jak np. „haf”- czyli „tutaj” lub „sam” ( w zależności od kontekstu) lub „ja”- czyli „tak, ale w formie pytajnika. Całe życie ciułała, oszczędzała, myślała niemal cały czas o różnego rodzaju zmianach, remontach, rozbudowach, no i oczywiście o szyciu. W końcu to, wraz z dziadkiem, mały domek przy dzisiejszej ulicy Srebrnik rozbudowali w duży, dwurodzinny dom, w którym mieszkać mi przyszło przez kilkanaście lat. W tym wszystkim jednak myślała zazwyczaj o innych, nie o sobie, myślała, martwiła się, na swój specyficzny sposób troszczyła. Z pozoru bowiem wydawała się kobietą dość oschłą, a nawet oziębłą, zamkniętą w swym krawieckim, hermetycznym świecie. Byłą zresztą absolutnym przeciwieństwem mojej drugiej babci, osoby niezwykle ciepłej, wrażliwej i empatycznej. Nie pamiętam też, żeby się uskarżała na swój los. Nawet wówczas kiedy dotkliwie doświadczało ją przeznaczenie, gdy zmarł jej ojciec, gdy była młodą dziewczyną, kiedy w wieku 70 lat została wdową, o stracie dziecka nie wspomniawszy. Nawet wówczas, gdy w dziewięćdziesiątym roku życia, w wyniku prozaicznego dość wypadku, kiedy to złamała bark i uderzyła się w głowę, zaczęła chorować, zanikać, odchodzić. I nawet wówczas kiedy cierpiała, nie uskarżała się, była dzielna. Nadal twarda, jakby zahartowana, niczym stal. Pewnie wiedziała wówczas, że odchodzi, w przebłyskach świadomości widząc nas wokół siebie, choć bardzo chciała żyć, życia trzymała się bowiem kurczowo. Pamiętam, jak otworzyła kiedyś oczy patrząc na zgromadzonych wokół łóżka, uśmiechnęła się i powiedziała „Jacy ludzie są dobrzy”. Było to na swój sposób przejmujące, kiedy widziało się w jej gasnących oczach ów specyficzny rodzaj wdzięczności i cichej radości. I miała absolutną rację, ludzie są dobrzy, tak jak i ona, która w swój prosty i osobliwy sposób dzieliła się swoim dobrem z każdym, kto tego potrzebował. Ona, Maria Dziadek, dla niemal wszystkich Pani Stasia, a dla mnie po prostu babcia.

Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
- Advertisment -

Ogłoszono wyniki naboru w programie „Mieszkanie za remont”

Miejski Zarząd Nieruchomości Komunalnych w Jaworznie opublikował wykaz osób uprawnionych do wynajmu lokali w ramach programu "Mieszkanie za remont". Lista została udostępniona publicznie w...

PKM Jaworzno – zmiana rozkładu jazdy 2 maja 2024

Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej w Jaworznie informuje o zmianie rozkładu jazdy autobusów przewoźnika 2 maja. 2 maja (czwartek) autobusy kursować będą według rozkładów jazdy na dni...

Miasto sprzedaje działki przy ulicy Jesionowej

Miasto Jaworzno oferuje na sprzedaż działki budowlane, które znajdują się przy ul. Jesionowej. Na sprzedaż są następujące działki: działka nr 3323 o powierzchni 675 m²...