środa, 1 maja, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Na wsi wesele…

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Na wsi wesele...

Oczywista Nieoczywistość – Na wsi wesele…

- Advertisement -

Związki małżeńskie nie zawsze były pochodną dobrowolnych wyborów czy podszeptów serca. Często decyzję o ożenku podejmowali rodzice młodych, nie rzadziej wszak kierowano się w tym kontekście „rozsądkiem” a nie wolą młodych. I co istotne ale i po trochu zdumiewające, małżeństwa takie były niejednokrotnie udane i długotrwałe.

Wydawać by się więc mogło, że podstawową regułą w tym przypadku jest… brak reguł. W końcu ile konkretnych sytuacji i przypadków, tyle też rozwiązań. Szczególnie wyraziste było to na wsiach czy w małych miejscowościach. W takowych tzw. mezalianse zdarzały się zdecydowanie rzadziej. Czy ludzie prowincji byli więc mniej „romantyczni”, bardziej natomiast pragmatyczni? Nie sposób jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, każda wszak sytuacja zdaje się być na swój sposób osobliwa i indywidualna. Pamiętam np. jak moja babcia opowiadała, że siostra jej taty, Grzegorza, tak strasznie zakochana była w pewnym człowieku, że rodzice dziewczyny zgodzili się dla „jej szczęścia” przepisać znaczną część swego majątku na rzecz potencjalnego pana młodego, który takowy akt postawił jako warunek ożenku.  A że dziewczyny nie kochał wcale, że był okrutny i zły, to i dziewczyna zmarła po niecałym roku od ślubu… Podobno z rozpaczy. A chłop ożenił się po raz drugi.

Slub Marii i Tadeusza Dziadek, lata 40-ste XX wieku (ze zbiorów autora)

Kiedy spoglądam na stare fotografie ślubne z moich rodzinnych stron, które wykorzystałem kiedyś do wydanego przez jaworznickie muzeum albumu „Długoszyn na starej fotografii”, zdają się one mówić bardzo wiele; bez słów, za pomocą gestów, min, grymasów, uśmiechów bądź ich braku. Jedni wydają się być szczęśliwi, straszliwie w sobie zakochani, inni zaś wyglądają tak, jakby uroczystości ślubne były przykrą okolicznością i  prozaicznym przymusem ale jednocześnie czymś naturalnym i oczywistym, częścią pewnego porządku i kolei rzeczy. Jednocześnie w większości przypadków ludzie ci, zarówno jedni jak i drudzy przeżyli z sobą całe swe życie, doczekawszy się wielu dzieci, wnuków i prawnuków, wybudowawszy domy i dorobiwszy się mniejszych czy większych majątków. Zdjęcia z wesel i ślubów pokazują jednocześnie pewną prostotę tych ludzi ale i swoistą ich szczerość i szczodrość. Ci ludzie bowiem, mimo wszystko, wydają się być dobrzy, o miłej najczęściej aparycji. Widać tam jednak także biedę. Przytłaczającą biedę. Biedne chałupy, skromne wnętrza. Ale i pewną w tym swojskość.

Zdjęcie slubne Marii i Emila Gaj, lata 40-ste XX wieku (ze biorów rodziny Gaj)
Zdjęcie ślubne Zofii i Edwarda Dębskich- 1945 rok (ze zbiorów rodzin Dębskich)
Zdjęcie ślubna Wiesławy i Henryka Jachymczyk (ze biorów rodziny Jachymczyk)
Zdjęcie ślubne Państwa Szyndlerów- 1954 rok (ze zbiorów rodziny Piętak)

Wesela najczęściej odbywały się w domach lub w ich okolicy. Bywały huczne, trwały czasem kilka dni. Jedzono swojsko. Pito również. Nie było żadnych cateringów, wszystko gotowano, przyrządzano i podawano własnoręcznie. Czasem jedzenie i picie kończyło się smutno i niespodziewanie. Mój pradziadek np. kilkanaście dni po weselu jednej ze swych córek zachorował ciężko na wrzody, o których wcześniej nie miał pojęcia. Nie zdążył dojechać do szpitala w Chrzanowie. Wieziono go na furmance. Był styczeń 1946 roku. Umarł na stole operacyjnym. Wrzody mu się podobno rozlały, wieść gminna natomiast głosiła, że zatruł się „lewym” bimbrem. Niejeden zresztą „gość” weselny w tych czy innych okolicznościach żegnał się ze światem właśnie w czasie wesel. W czasie Wielkiej Wojny np. miało miejsce na Borowcu wesele pochodzącej z Maczek panny, z kawalerem ze starej Szczakowej. I tak się nieszczęśliwie złożyło, że ojciec dziewczyny zmarł na weselu. I jakby mało było tragedii samej w sobie, to jeszcze okoliczność komplikowała wojna. Na Białej Przemszy wszak przebiegała wówczas granica pomiędzy Austrią, a Rosją, które prowadziły ową wojnę. Przez wzgląd na złożoną sytuację i potencjalne kłopoty, w środku nocy trzeba było denata zapakować do wora i potajemnie w nocy przemycić go do moskiewskich Maczek przez rzekę. Ledwie więc uczczono zaślubiny, a już trzeba było urządzać pogrzebiny.

Ślub Balbiny Małoty i Edwarda Oleszczuka- rok 1952 na Pasterniku, (ze zbiorów rodziny Pietak)
Wesele państwa Szyndlerów w 1954 roku – (ze zbiorów rodziny Piętak)

W całym tym galimatiasie zdarzało się również, że ślub brały osoby ze sobą sppokrewnione. Było to wszak możliwe tylko wówczas, gdy otrzymano na taki ożenek zgodę biskupa. Śluby takie nie były zresztą jakąś nadzwyczajną rzadkością. Ludźmi kierował wówczas bowiem pewien pragmatyzm ale i przywiazane do swoistej kastyczności i hermetyczności w obrębie danych wsi i miejscowości. Dlatego też panny z danej wioski wychodziły najczęściej za mąż za kawalerów z tej samej osady. Z czasem więc pewien stopień pokrewieństwa między małżonkami był po prostu nieunikniony. A co do samych wesel?

Wesela zresztą kończyły się niejednokrotnie równie hucznie, jak się zaczynały. I tak np. niejedno wesele rozpędzone zostało przez okoliczne bandy, które wtargnąwszy na wesele bez zaproszenia, dawały ultimatum; albo gorzoła i żarcie albo… rozpier#ol. Kto wychodził naprzeciw oczekiwaniom nieproszonych gości mógł celebrować dalej, choć przy okrohonym menu. Kto nie, ten liczyć się musiał z zadymą i burą rozróbą. Prym w tego typu wypadach wiedli „cwaniaki” z Długoszyna, którzy niejednokrotnie dali się we znaki sąsiadom z Góry Piasku, Niedzielisk czy Dąbrowy. Bez względu na to jednak jak zaczynały się owe celebry i jak się kończyły, to suma summarum odbywały się raz w życiu. Takie rzeczy jak rozwody czy separacje były czymś niesłychanym. Nie oznacza to, że wszyscy byli aż tak zgodni czy szczęśliwi. Zapewne „przemoc domowa” miejsce miała niejednokrotnie. Lecz wówczas był to temat absolutnie tabu. Własne brudy zamiatano pod własny dywan. O wiele częściej zdarzało się natomiast owdowienie. Częściej wdowiały kobiety.  Mężczyźni umierali szybciej. Nie wzięło się przecież z próżni przysłowie, że „…kobiety chorują, a chłopy umierają”. Tyle, że Ci ostatni oszczędzali się zdecydowanie mniej. I co do tego ostatniego, to tak już zostało do dziś. A cała reszta to jedna wielka tajemnica. I wszyscy Ci, którzy spoglądają na nas z takich właśnie fotografii, Ci uśmiechnięci jak i Ci chmurni, tajemnice owe zabrali ze sobą do grobów. Wypada wszak mieć tylko nadzieję, że pośród nich jest o wiele więcej ciepła niż chłodu, o wiele więcej radości i satysfakcji, dobra zgody i prostoduszności, a więc tego wszystkiego, co dziś zdaje się być „towarem straszliwie deficytowym”.

Jarosław Sawiak

(fot. J. Maliszczak)
- Advertisment -

PKM Jaworzno – zmiana rozkładu jazdy 2 maja 2024

Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej w Jaworznie informuje o zmianie rozkładu jazdy autobusów przewoźnika 2 maja. 2 maja (czwartek) autobusy kursować będą według rozkładów jazdy na dni...

Miasto sprzedaje działki przy ulicy Jesionowej

Miasto Jaworzno oferuje na sprzedaż działki budowlane, które znajdują się przy ul. Jesionowej. Na sprzedaż są następujące działki: działka nr 3323 o powierzchni 675 m²...

Majówka w GEOsferze

GEOsfera zaprosiła na Majówkę. I nie jest to byle jaka Majówka – wydarzenie przygotowano na trzy dni, od 1 do 3 maja. Wszystko zaczęło...