niedziela, 28 kwietnia, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Konia z kopytami…

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Konia z kopytami...

Oczywista Nieoczywistość – Konia z kopytami…

- Advertisement -

         Mówiąc, że zjedlibyśmy konia z kopytami, zazwyczaj wyrażamy swe łaknienie, za którym stoi wszechogarniający głód. Koń bowiem to zwierzę duże i masywne, a apetyt z nim związany sugeruje, że pochłonąć jesteśmy w stanie naprawdę dużo. Dziś więc o koniu, który pochłonięty został najpierw przez ogień, następnie przez ziemię – acz w tym ostatnim przypadku to już nie do końca.

Wiele dekad temu, na współczesnej ulicy Osterwy mieszkała pewna rodzina, która w obrębie podwórza prowadziła niewielkie gospodarstwo. Któregoś razu wybuchł tam jednak groźny pożar. Było to gorące lato, niedługo po żniwach. Nie wiadomo było czy ktoś ów ogień zaprószył, czy zrodził się w  wyniku samozapłonu. Zrodziły się wszak domysły, podejrzenia, wzajemne oskarżenia, a nawet bijatyki. Tak czy owak ogień pochłonął stodołę i stajnię. Straty były duże. Spłonęła większość siana i słomy po żniwach. Zniszczeniu uległa też spora część zboża i inwentarza. Jedną z najboleśniejszych wszak strat był fakt, że w wyniku pożaru spalił się… koń. Z tego, co pozostało po starej stajni wyciągnięto zaczadzone i nadpalone zwierzę. Coś trzeba było z nim wszak zrobić. Jakikolwiek nie byłby głód gospodarzy to raczej nie brali oni pod uwagę zjedzenia gadziny. Więc co? Otóż postanowiono go „pochować”. Tak też zrobiono. Na skraju posesji gospodarz wykopał w mozole pokaźny dół.  Następnie zatargał z pomocą swych braci zwierzęce truchło w kierunku dziury. Zwierzę wpadło doń z głuchym odgłosem spadając na grzbiet. „Grobowiec” zasypano już niemal w całości – lecz wtedy właśnie okazało się, że mogiła jest za płytka. Do tego stopnia, że ponad powierzchnią świeżo usypanej ziemi wystawały końskie kopyta. Dziwny to był widok. Cóż można było zrobić, co zrobić było trzeba? Głupio wszak pozostawić wychudzone i nadpalone kikuty. W końcu z czasem zaczęłyby cuchnąć i gnić, stając się pożywką dla robactwa wszelkiego sortu. Gospodarz nie chcąc wszak odkopywać konia by nie dodawać sobie zbędnej i ciężkiej roboty postanowił sprawę rozwiązać nieco inaczej. Po jakimś czasie wpadł bowiem na pomysł nieco niekonwencjonalny. Wykopał w obrębie końskich kopyt niewielkie niecki, a potem odciął kikuty piłą. Cała zaś resztę, wraz z odciętymi częściami zakopał bez większego wysiłku. Zapewne nikłe już szczątki zwierzęcia zalegają gdzieś tam do dziś. A to czego nie dokonał pożar, dopowiedziała ziemia, a to, czego ziemia nie była w stanie pochłonąć do końca przez ludzki błąd, człowiek dokonał ostatecznie swój błąd naprawiając.

Ulica Osterwy na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku (ze zbiorów rodziny Robak)

Nie był to zresztą jedyny przykład osobliwego folkloru, który objawiał się w tej części starej wsi Długoszyn. Niegdyś bowiem to mniej więcej w tamtym rejonie kończyła się zabudowa, a zaczynała Chropaczówka, na której domostwa występowały jeszcze sporo lat po wojnie raczej sporadycznie. Jeszcze w 1863 roku, kiedy na świat przychodziła pra pra pra babka mojego syna, Anna Majewska, ludzie na widok pociągu na niedalekim nasypie (tam gdzie później jeździł Teksas) uciekali w panice, twierdząc, że parowóz ten, zwany wówczas Luxtorpedą to nic innego jak antychryst. Prawdziwy ponad wszelką wątpliwość. Panikę wywoływał ponoć ów pojazd przeogromną. Ludzie w tej okolicy ale i ponoć w całej wsi byli zresztą dość specyficzni, choć niewątpliwie wpisywali się w kontekst tamtych czasów. Byli ponoć zapalczywi, często dochodziło między nimi do awantur i bijatyk. Za łby brali się bracia i inni krewniacy. Najbliżsi krewni gonili się po okolicy, wyskakując  na siebie z kosami i siekierami, z powodów dziś z pozoru błahych, choć zdaje się, że tylko z pozoru. W dzisiejszych czasach mało kto goni się już z gospodarskim narzędziem w ręku, chcąc dochodzić swych rzekomych praw i powetować domniemane krzywdy. Nie zmienia tego ani życie ani śmierć. Zresztą w takich przypadkach wychodzi na jaw to, co, kto sobą prezentuje.  A w takich sytuacjach ludzie okazują się zazwyczaj świniami. Tak jest dziś ale i tak było wówczas. Zarówno w skali makro jak i mikro. Być może dlatego łąki za domem państwa Paszkot, właśnie w obrębie wspomnianej ulicy Osterwy zwano niegdyś Siekiernkiem. W bezpośrednim sąsiedztwie zaczynała się Struga, a jeszcze dalej Pasternik.

Okolice Strugi w okresie międzywojennym (ze zbiorów rodziny Niedziółka)

Oczami wyobraźni widzę tych, którzy w swej zapalczywości rzucają się na siebie z kosami, widłami czy siekierami, zupełnie jak ze średniowiecznych legend o dawnych rycerskich turniejach. To czego im wszak wówczas brakowało, tak wówczas ale i dziś to nie tylko zbroi ale i przede wszystkim klasy i honoru. Niektórzy bowiem, bez względu na to, jak pełne i wzdęte są ich brzuchy, zżarliby owego tytułowego konia z kopytami, choćby się mieli nim potem porzygać, grzęznąć mordami w wijącym się w ziemi robactwie. Czasami chyba naprawdę lepiej odciąć te kilka kopyt byleby odciąć się jednocześnie od cuchnącej reszty na dobre – choć jedno i drugie finalnie pochłonie czas.

Z dzieciństwa jeszcze pamiętam, że wiele rodzin było skłóconych, pałając do siebie zawiścią i nienawiścią. Zdarzały się przypadki, że za mniej czy bardziej celowe wejście na czyjeś pole można było zostać pogonionym przez gospodarza z kosą lub toporem. Zdarzało się też, że za poruszanie się wąską drogą, która leżała w granicach czyjejś działki można było być oblanym z balkonu wodą czy pomyjami. Były tu (i nie tylko tutaj) – głód i nędza, zawiść i nienawiść, zapalczywość i brutalność. Można tu było bez najmniejszego powodu dostać kamieniem lub być pogonionym lub poszczutym. Bywały lata kiedy absolutnie nie tolerowano obcych. Lwia część męskiej populacji miała za sobą niegdyś wyroki różnej maści. Na przełomie wieków wieś dopadały zarazy i klęski. Kiedyś osada znikła nawet na dość długo z powierzchni ziemi na kilka pokoleń ale potem powstała niczym „feniks z popiołów”. Ta nędzna kiedyś wieś jako jedyna jednak widniała na dziesiątkach map naszego kraju, na których nie było np. Jaworzna czy Chrzanowa i nikt do końca nie jest w stanie do końca wyjaśnić dlaczego. Stała się więc odbiciem makro w skali mikro, taką naszą mentalnością i groteskowym obrazkiem nas samych w pigułce. A ludzie? Tamci i ci?

Rejon pomiedzy Strugą, a Pasternikiem w latach 50-tych XX wieku (ze zbiorów prywatnych)

Ludzie żyli i umierali, kochali się i nienawidzili, urządzali mordobicia i awantury, a krew lała się strumieniami. I tak mijał czas, który im dano, a który niejednokrotnie marnowano na to co nieistotne i małe, tak samo „małych” jak oni. Wśród zgiełku i ognia, pożogi i zamętu, napięć, emocji i namiętności. W całym tym absurdalnym galimatiasie, w całym tym szumie i nędznej życiowej poniewierce, w obrębie której chciałoby się jedynie powiedzieć, a może zaśpiewać, że „…tylko koni, tylko koni, tylko koni żal!!!”.

 

Jarosław Sawiak

 

- Advertisment -

Z perspektywy: Miasto nasze nie skończy się w poniedziałek

Kiedy piszę ten tekst, trwa głosowanie w II turze wyborów na prezydenta naszego miasta. Ze względu na obowiązki zawodowe zmuszony jestem przesłać ten tekst...

Oczywista Nieoczywistość – Na Janie…

W dzisiejszym, coraz bardziej laicyzującym się świecie, niejednokrotnie odżegnujemy się od różnego rodzaju kontekstów czy nawiązań religijnych. Są jednak takie miejsca, które bardzo mocno...

Słowo na niedzielę: Inspirująca samotność

Mam tu na myśli samotność zarówno tych, którzy się szczerze nawrócili, jak i tych, którzy poważnie traktując swoją wiarę, nie znajdują zrozumienia prawie u...