Oczywista Nieoczywistość – Cienie…

0

Kończy się powoli okres bożonarodzeniowy. Kolejny. Dlatego też, w ramach pewnego podsumowania, warto przyjrzeć się temu, jak święta te celebrowane były kilka pokoleń temu na terenie współczesnego Jaworzna i okolicy.

Teren obecnego Jaworzna zunifikowany był przez wieki przede wszystkim przez tutejszą parafię św. Wojciecha. Stanowił też integralną część Małopolski, a w  węższym znaczeniu ziemi krakowskiej. Od połowy stulecia XIX Jaworzno wcielone zostało do powiatu chrzanowskiego, którego zachodnie granice opierały się na Przemszy, północno zachodnie na Białej Przemszy, a południowe na Wiśle. Choć teren ten był zróżnicowany pod względem gospodarczym czy społecznym, to jednak stanowił teren, który z czasem oficjalnie zaczęto określać mianem ziemi jaworznicko – chrzanowskiej. Wcześniej teren ten zwano po prostu ziemią chrzanowska ze względu na fakt, że stolicą powiatu był właśnie Chrzanów. Jednak z czasem to Jaworzno stało się największą gminą w powiecie, zarówno pod względem demograficznym jak i gospodarczym. Cały wszak obszar powiatu, pomimo znaczącej unifikacji administracyjnej był mikro mozaiką tego wszystkiego co składało się na ten niewielki skrawek zachodniej Małopolski, a co jednocześnie stanowiło koloryt różnorodności i odrębności. Dotyczyło to miedzy innymi tego jak celebrowano okres bożonarodzeniowy.

(źródło wikipedia)

Wydawać by się mogło, że czas ten świętujemy w skali naszego kraju w sposób bardzo podobny. Ale wystarczy wybrać się w tymże czasie w różne zakątki naszego kraju, a okazuje się, że różnic jest całkiem sporo. Zresztą odmienności tych jest dużo zarówno we wspomnianej skali makro jak i mikro.

Cztery czy pięć pokoleń temu ludzie do świąt przygotowywali się nieco inaczej jak i nieco inaczej je obchodzili. Kiedy przychodził dzień wigilii, mieszkańcy okolicznych wsi nie jedli nic praktycznie przez cały dzień. Podstawowym zadaniem było przygotować siebie jak i dom na święta. Rąbano więc drzewo, pieczono chleb oraz kołacze z serem. Młode dziewczęta miały obowiązek bielenia chat, mycia domowych sprzętów czy noszenia wody ze studni. Pierwszy posiłek jedzono dopiero przy wigilijnym stole. W niektórych rejonach powiatu był też zwyczaj, w ramach którego gospodyni, tuż przed wieczerzą, kiedy tylko kończyła zarabiać ciasto, z rękami „brudnymi” od tegoż, wybiegała na zewnątrz, obchodziła sad i obejmowała każde drzewo, by „to” w sezonie dobrze obrodziło. W tamtym czasie także powszechnym był zwyczaj łamania się opłatkiem ale wówczas nie składano sobie życzeń. Po wieczerzy wychodzono z opłatkiem również do stajni, gdzie dzielono się nim z bydłem. Potem zwyczaj ten zarezerwowano dla większości zwierząt i był on bardzo rozpowszechniony. Jeszcze trzydzieści czy czterdzieści lat temu wychodzenie po wieczerzy i łamanie się opłatkiem ze zwierzętami było bardzo popularne. Równie rozpowszechnione było wierzenie, że właśnie tej nocy (i tylko tej) zwierzęta mówią ludzkim głosem. Kultywowano także obyczaj, w ramach którego w wigilijną noc spuszczano z łańcucha psa. Stamtąd, dokąd pobiegł pies miał przywędrować na „zaloty” parobek do wolnej panny. Zdarzało się, że nie spuszczano psów z łańcucha, a jedynie nasłuchiwano, skąd dobiega psie szczekanie. Był to znak sugerujący, skąd przybyć ma potencjalny narzeczony.

Czas wigilii czy świąt to także czas psot. Tam gdzie były panny bardzo często zabielano okna, natomiast tam gdzie mury były białe, malowano na nich sadzą takie czy inne straszydło. Na terenie Jaworzna jeszcze parę dekad temu najbardziej popularnym był zwyczaj wyciągania i ukrywania wejściowych bram czy bramek. Na początku dotyczyło to domów, gdzie mieszkają wspomniane panny, potem dotyczyło to wszystkich tych bram, które niezabezpieczone przez gospodarza padały łupem „psotników”. Zdarzało się, że bramki te znajdowano na drugim końcu wsi, w pobliskiej rzece albo nie znajdowano ich w ogóle. Co istotne, wigilię celebrowano w gronie rodziny zamieszkującej daną chałupę. Same zaś święta spędzano w tejże jedząc, pijąc i odpoczywając. Zwyczaj odwiedzania swych krewnych w czasie świąt nie był zbyt rozpowszechniony. Odwiedziny takie praktykowano raczej w okresie pomiędzy świętami, a Nowym Rokiem.

Jednak to co zwróciło moją uwagę najbardziej, to pewien detal celebrowany przy wigilijnym stole w jaworznickiej Szczakowej. To właśnie tam, w ramach wigilijnej wieczerzy istniał dość osobliwy obyczaj. Wigilię rozpoczynano rzecz jasna od modlitwy (Anioł Pański), odmawianej najpierw przez ojca, potem przez matkę, a  następnie przez pozostałych domowników. Zanim jednak przystępowano do posiłku zwracano uwagę na cienie biesiadników. Rzucane były one na ścianę chałupy przez światło świec, karbidówek, czy lamp naftowych. Były to cienie zapewne liche i nikłe ale ich długość stanowić miała właśnie  o tym, kto z domowników żyć będzie najdłużej; czy miał być to ojciec, matka, babka, dziadek czy dzieci? Nie było to wcale takie oczywiste. O wiele istotniejsze wydawało się wszakże to, kto i gdzie usiadł oraz to, kto i gdzie ową lampę postawił. Bez względu na to bowiem na ile nieświadomie albo świadomie to robił, to tylko częściowo narzucał sobie czy pozostałym to, co zgotować miałby im potencjalny los. Wystarczyło by bowiem świecę czy lampę zagasić, a  wszyscy w jednej chwili ulokowani byli by dokładnie tym samym miejscu, będącym masą i sumą tego wszystkiego co i nieznane i nieujarzmione.

Jarosław Sawiak

- REKLAMA -


Zewnętrzne linki