środa, 1 maja, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Wieczna czy wietrzna?

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Wieczna czy wietrzna?

Oczywista Nieoczywistość – Wieczna czy wietrzna?

- Advertisement -

Jedną z rzeczy, które w dzieciństwie intrygowały mnie najbardziej, było niewielkie światełko, które tliło się bez przerwy w starej długoszynskiej kaplicy. Miało ono intensywny, ciemnoczerwony kolor, widoczny zarówno w dzień, jak i w nocy. Długo jednak nie wiedziałem po co właściwie pali się to światełko i dlaczego płonie nieustannie.

Kaplica o której mówię powstała najprawdopodobniej już w roku 1913. Wybudowano ją na miejscu mniejszej poprzedniczki. Czy obecnie istniejący obiekt wchłonął jakąś część tej starszej, czy poprzedniczkę rozebrano kompletnie i postawiono zupełnie nową? – tego nie wiadomo. Wiadomo jednak, że miała ona wychodzić naprzeciw zapotrzebowaniu tutejszych wiernych. W latach siedemdziesiątych stała się kościółkiem filialnym w ramach parafii w Szczakowej, potem siedzibą lokalnego duszpasterstwa. Przez kilka lat natomiast stanowiła tymczasową siedzibę erygowanej tutaj parafii. Dziś jest natomiast ozdobą i wizytówką osiedla Długoszyn, będąc jednym z najważniejszych, najbardziej charakterystycznych i najcenniejszych obiektów zabytkowych w okolicy. Całkiem niedawno przeszła ona generalny remont dzięki zaangażowaniu proboszcza Parafii p.w. Narodzenia Najświętszej Marii Panny, księdza Mirosława Króla oraz hojności parafian.

Kaplica p.w. św. Barbary i Matki Boskiej Częstochowskiej w latach 70-tych XX wieku (ze zbiorów autora)

Od najmłodszych lat, od samego dzieciństwa obiekt ten intrygował mnie intensywnie. Bryła kaplicy wydawała mi się jakimś niedostępnym „światkiem”, do którego dostęp wydawał się mocno ograniczony. Zazwyczaj gdy chodziłem tam na mszę i nabożeństwa, lokowałem się w charakterystycznej wiacie, będącej prowizoryczną przybudówką. Dostawiona została ona po to, by pod dachem (w razie niepogody) pomieścić większą liczbę parafian. De facto przybudówka ta mieściła większą liczbę ludzi niż sama kaplica.

Długoszyński kościółek z charakterystyczną wiatą (ze zbiorów prywatnych)

Być może właśnie dlatego, dla mnie, jako dla dziecka, wnętrze samego murowanego obiektu zdawało mi się być czymś na wskroś niedostępnym i nieosiągalnym. Tylko po mszach czy innych nabożeństwach, po wyjściu wiernych, kiedy robiło się już zupełnie pusto, mogłem czasami wejść do środka i zobaczyć na własne oczy to, jak tam jest naprawdę. Wtedy to chłonąłem całym sobą to niesamowite wnętrze, pachnące dymem kadzidła oraz zapachem białego obrusu na ołtarzu czy księżych szat. Ale najbardziej dziwiło mnie to, że wówczas owo światełko migotało nadal, nawet gdy pogaszono już wszystkie światła, także wówczas kiedy drzwi i okratowanie tuż przed zamykano definitywnie. Szczególnie osobliwym owo światło wydawało się jesienią i zimą, kiedy to już po zmroku, który o tych porach roku nie definiował wszakże końca dnia, światło płonęło nadal; światło… a właściwie światła. Jedna z lampek bowiem migotała tuż obok tabernakulum, druga zaś  rozświetlała mrok, wisząc w centralnej części charakterystycznej lampy, zwisającej ze sklepienia świątyni, ozdobnej i bardzo charakterystycznej. I to ona widoczna była najbardziej, widoczna nie tylko poprzez przeszklone wówczas drzwi ale także przez stylizowane na gotyk okna.

Widok ołtarza oraz zwisającej ze stropu lampy (ze zbiorów rodziny Zaborowskich)

Światło to przypominało po trochu latarnię, swego rodzaju „latarnię umarłych”, których w okolicy, przed wiekami, zapewne nie brakowało. I nawet jeśli cała okolica pogrążona była w ciemnościach, to owo światło tliło się nadal, wskazując drogę bądź stanowiąc swego rodzaju punkt orientacyjny. Dziwiło mnie owo światło. Jako dziecko nie mogłem pojąć tego, po co w ogóle się pali, a po drugie tego, w jaki sposób jest zasilane. Światło to bowiem nie było żywym płomieniem, a jednak osobliwie migotało jak drżąca gromnica. Dopiero dziadek „oświecił” mnie, że to za sprawą prądu pali się owo światełko (tak jedno jak i drugie) oraz wyjaśnił, że „płomyk” ten to nic innego jak „wieczna lampka”, a więc taka, która w kościołach pali się cały czas, czyli wiecznie. Wówczas nie rozumiałem słowa wieczność, które wydawało mi się totalną abstrakcją. Zresztą na samym początku słowo „wieczny” wypowiadałem jako „wietrzny”. Jako dziecko, borykające się z wadą wymowy, tworzyłem własne „radosne słowotwórstwo”. I tak coś wiecznego było „wietrznym właśnie”, a dla przykładu bojler był „boljerem”, a kołdra „kordłom”. Dopiero po jakimś czasie wyszlifowałem bardziej prawidłowy sposób mówienia i to, co było wiecznym, wiecznym pozostało, wietrzność pozostawiając w spokoju. Dopiero znacznie później dowiedziałem się też, że kwestia wiecznych lamp jest obecna w Kościele od wieków, będąc unormowaną wedle konkretnych przepisów prawa kanonicznego. Dawniej „zasilane” olejami czy woskiem, dziś prądem, nadal są obecne we wszystkich kościołach, nawiązując do obecności Chrystusa w tabernakulum właśnie. Tam więc gdzie jest hostia, musi być też i wieczna lampka. Po prostu. Pamiętam też, że gdy serce parafii przeniesione zostało do nowego budynku kościelnego, niewielką lampkę, stojącą obok tabernakulum zabrano z kaplicy także i posadowiono obok tegoż tabernakulum również. Natomiast wisząca lampa pozostała tam nadal, na długo, aż do niedawnego remontu. Dzisiaj też, pomimo faktu, że na starym ołtarzu w kaplicy tabernakulum stoi nadal, to jest ono puste. Nie pali się więc też owa wieczna lampka, której abażur nie zwisa już ze starego sklepienia. Czy kiedyś wróci wraz z ciałem żywego Boga? Nie wiem. Be względu na to jednak, czy tak się stanie, czy nie, to niewątpliwie Bóg mieszka tam nadal, wraz ze swą matką, która spogląda na wiernych ze starego obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej, który zawitał tu przed ponad wiekiem. I tylko czasami, kiedy przypominam sobie odległą przeszłość, czas kiedy na zwisającej ze stropu lampie tliła się owa wieczna, to wracają w mojej pamięci także te chwile, kiedy przy uchylonych oknach i otwartych w letnie dni drzwiach, wiatr muskał zastane powietrze i lekko kołysał ową wieczną lampką, zupełnie jakby za sprawą czyjegoś tchnienia. I właśnie w takich chwilach zastanawiam się ile w niej było wieczności, a ile wietrzności.

Jarosław Sawiak

 

        

- Advertisment -

Będzie się działo… 1 maja – 7 maja 

Będzie się działo… 1 maja - 7 maja  1 – 3 maja – godz. 12.00 – 16.00, Majówka w GEOsferze, ul. Św. Wojciecha 100 2 maja...

PKM Jaworzno – zmiana rozkładu jazdy 1 maja

Przedsiębiorstwo Komunikacji Miejskiej w Jaworznie informuje o zmianie rozkładu jazdy autobusów przewoźnika 1 maja. 1 maja (środa) w związku z organizacją biegów ulicznych w Katowicach...

Mężczyzna groził i zaatakował policjantów

34-letni mężczyzna groził i zaatakował policjantów na służbie, kiedy ci interweniowali w sprawie naruszenia przez niego sądowego zakazu zbliżania się. Najbliższe 3 miesiąc spędzi...