Przychodzą takie momenty, kiedy mamy poczucie zapadania się w samych sobie, wnikania w jakąś trudną do zdefiniowania rzeczywistość. Bez względu wszak na to, jak głęboko zanurzylibyśmy się w owej miękkiej tkance, trzęsawisku własnej świadomości, prędzej, czy później dotrze do nas, że brodzimy na mieliznach, grzęźniemy w mule, mazi, która ogranicza, krępuje, spowalnia.
Wypowiedziane kiedyś przez Sokratesa „…wiem, że nic nie wiem” – doskonale obrazuje rzeczywistość ludzkiej kondycji, ludzkich poszukiwań, wskazując jednocześnie, że jedynie świadomość własnej niewiedzy i jednoczesne pogodzenie się z tym faktem może nam pomóc w poszukiwaniu prawdy absolutnej. Poszukiwaniu, będącym celem samym w sobie, zaledwie muskającym to, do czego zmierza i czego oczekuje człowiek. Uosobiona jest ona w nieznanym źródle wszystkiego i wszystkich i, co najgorsze, nie pytając nas o zdanie i tak sama zadecyduje, jaką część własnej przestrzeni przed nami odsłoni. A my jako istoty rozmywające się w masie ogółu i szukające kwintesencji własnego indywiduum pragniemy zachować swoje własne „ja”, owo sakramentalne „ego”, w mniejszym czy większym stopniu ukształtowane – bądź narzucone; brniemy przed siebie, skazani na posłuszeństwo wobec nieubłaganej „Ananke”.
Tak jak Kierkegaard, dziwak, samotnik z Kopenhagi, całą złożoność samego siebie oraz relacje z najwyższym, nieogarniętym bytem przeżywamy w tak strasznie niewytłumaczalny i niemożliwy do wyrażenia naszym językiem sposób. Odczuwając niekończące się i nużące mdłości istnienia, o których pisał J. P. Sartre, uzmysławiamy sobie, że tam, gdzie przewija się cierpienie, udręka czy różne formy takiego, czy innego zniewolenia nie ma miejsca na wolność. W dzisiejszych czasach różne rodzaje takiego właśnie zniewolenia rozpościerają coraz śmielej swe kleiste, obleśne macki, a udręka i cierpienie wraz z owym kostycznym brakiem prawdziwej wolności, zżerają nas od środka, bo i wpisane są w nasze istnienie z coraz większą intensywnością. W tym wszystkim nie ma prawdziwego życia, oswobodzonego z kajdan pozornej wolności oraz rozumu, który po przekroczeniu pewnej, trudnej do sprecyzowania granicy staje się bezsilny. Życie niejednokrotnie zmienia się w ironiczne i wyobcowane trwanie w absurdalnej rzeczywistości, niczym z Kafki, który jak mało kto, w swoich niedokończonych częstokroć arcydziełach ukazywał groteskę i osamotnienie człowieka. Wbrew temu jednak musimy wierzyć, bo pozostaje nam jedynie owa żarliwa wiara w sens tego wszystkiego, co nas otacza i co się wokół nas dzieje, pomimo faktu, a może właśnie przez wzgląd na ów fakt, że jak chce Pascal, podziwu godni są tylko Ci, którzy w życiu „szukając jęczą”, przyjmując na swoje barki ciężar własnej egzystencji, pojmowanej, zdaniem egzystencjalistów, w intuicyjny, osobliwy i indywidualny sposób. Bo życie to przecież nieustanna walka, jak piszą niektórzy, dzięki której nasze istnienie naprawdę warte jest całego tego świata, pomimo, że te, zakute w kajdany nieznośnej konieczności, „opornych wlecze, a poddanych prowadzi”. Którym z nich warto być i pozostać?
A wszystko to wiedzie nas bezlitośnie ku śmierci, za której kurtyną czai się nieznane, a strach przed nią wydaje się jeszcze bardziej irracjonalny. Jak mówił bowiem Sokrates „…o śmierci żaden człowiek nie wie, czy nie jest czasem dla nas największym ze wszystkich dobrem, a tak się jej ludzie boją, jakby dobrze wiedzieli, że jest największym złem”. A przecież nie wiemy kompletnie nic, a to, co wydaje nam się, że wiemy, to intuicyjne przeczucia i głęboka wiara, bo i nie pozostaje nam wszak nic innego. Jednak świadomość własnej niewiedzy każe nam iść dalej, ponieważ życie każdego z nas to nieustanna wędrówka. I nawet tak głęboko zapatrzony w Boga i Pismo Święte Lew Szestow, rosyjski filozof samouk, w swych pismach wyrażając niemal pewność w istnienie ludzkiej duszy, tak bardzo wątpił jednocześnie w jej wieczność. Obawiał się, że dusza przeżywając śmierć własnego ciała, niedługo potem rozpływa się jednak w niebycie, tracąc powoli świadomość i odchodząc w nicość.
To chyba i tak byłoby całkiem znośne zakończenie naszego ziemskiego exodusu, ponieważ nicość nie boli (na szczęście), a wszelkie niezbadane i niezdefiniowane metafizyczne przetrwanie i trwanie, samym swym nimbem tajemnicy zaczyna budzić grozę. I tu, w tym nieokreślonym obszarze naszych poszukiwań rozpościera się owa nieoczywistość, tak oczywista, że ciężko uwierzyć, by można by ją było objąć substancją ludzkiej duszy, tak niby nietrwałej, rozmytej i z pozoru kruchej. Ta nieoczywistość to wielka niezagospodarowana przestrzeń poszukiwań własnych odpowiedzi, na nasze własne pytania, bez względu na to czy wszystko, co nas otacza płynie, a my stoimy w miejscu, czy może jest zupełnie na odwrót. Ważne, że ruch nie jest pozorny. Pozostaje mieć jedynie nadzieję oraz głęboką, żarliwą wiarę, że na końcu naszych powykręcanych i zawiłych ścieżek życia jest miejsce, w którym spotkamy się wszyscy.
Jarosław Sawiak