piątek, 26 kwietnia, 2024

Oczywista Nieoczywistość- Upadek Josepha Grande`a – cz.2

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość- Upadek Josepha Grande`a - cz.2

Oczywista Nieoczywistość- Upadek Josepha Grande`a – cz.2

- Advertisement -

Rano nie budzi go ból głowy, czy jakakolwiek bądź suchość w ustach. Już chyba zapomniał o irytującej niegdyś tak bardzo, natrętnej, złośliwej crapuli. Zazwyczaj budziła go w środku nocy, pełznąc leniwie po skroniach i zaciskając swoje szczypce wokół pulsującej czaszki i domagając się czegoś mokrego, kwaśnego i przeraźliwie słodkiego. Wypijał więc zazwyczaj przynajmniej litr naszpikowanej chemią oranżady, połykał kilka pastylek przeciwbólowych i kładł się z powrotem spać by rano zbudzić się niczym młody bóg.

Teraz, nie pośród mroków nocy lecz z rana, ścielącego światło nadchodzącego dnia rześkim prześcieradłem opadającej mgły, patrząc na rodzący się w cichych mękach świt marzy jedynie o kawie, gorącej i przeraźliwie słodkiej. Kiedyś jego wuj powiedział, że kawa musi być jak kobieta; gorąca i słodka… lecz nie koniecznie czarna. Joseph pijał wyłącznie czarną. Nie uznawał tej zabielanej mlekiem lub śmietanką twierdząc, że smakuje jak zimny rosół. O zimnym rosole jego szanowny wuj też coś kiedyś napisał; na jednym z murów starego gotyckiego kościoła po drugiej stronie Mostu Ptasiego, kiedy jako przemądrzały gówniarz biegał po zmroku po pustych ulicach miasta i razu pewnego wysmarował niezgrabnie czerwoną jak krew farbą, że „miłość jest jak rosół; gorący smakuje najlepiej lecz zimny jest nie do zniesienia.” Smuga i nieco jaśniejszy odcień na zewnętrznej, północnej elewacji świątyni, który maskować miał pokraczne bazgroły jest ledwie widoczny do dzisiaj, natomiast po szczerym wyznaniu dalekiego krewnego nie pozostał już żaden ślad. Sentyment do rosołu wszakże w rodzinie pozostał – o ile tenże będzie, rzecz jasna… gorący.

Po kilku chwilach aromatyczny zapach czarnego płynu rozchodzi się po mieszkaniu; jak mgła, jak ciężki dym z papierosa. Z radio płyną jakieś znajome dźwięki, a on krząta się po mieszkaniu, popijając nieprzenikniony ciemny eliksir, na którym cieniutka warstewka pianki, unoszącej się na powierzchni przybiera kształt uśmiechniętej ludzkiej twarzy. Gdy kończy pić, siada przy stole, zwrócony w stronę mokrego okna beczącego łzami wielkości fasoli. Grzebie niewielką łyżeczką w fusach zalegających dno kubka, żłobiąc w nich anonimowe, nie mniej abstrakcyjne reliefy, nawiązujące do uśmiechniętej facjaty, po której nie pozostało już śladu. Zaczyna myśleć o śniadaniu. Marzy o grubej kanapce z boczkiem, ociekającym pikantną musztardą. Pochyla głowę spoglądając na swoje nagie stopy. Ślina w jego ustach poddaje się grawitacji. W tym samym czasie, zapominając na chwilę o swoich kubkach smakowych, spod nóg wyciąga pocztę, białą kopertę z plikiem rachunków; za prąd, mieszkanie, tv. Nie otwiera jej. Odkłada na parapet i… wtedy sobie przypomina. Pod kilkoma przesyłkami leży ta największa, uszkodzona nieco koperta, z oderwanym nachalnie rożkiem. Ponownie lustruje ją z zewnątrz. Nie ma na niej żadnych wskazówek; kto jest nadawcą, ani czy aby na pewno odbiorcą jest on. Zieje z niej pustka. Wkłada palec w wyszarpaną w przeddzień dziurę i pociąga nim mocno. Na wskazującym palcu zaciska się obręcz lekkiego lecz kąśliwego bólu. Dziura w jednej chwili staje się otchłanią. Koperta rozpłata się na kilka dużych strzępów zwisających anemicznie na wąskim pasku papieru. Odrzuca je na podłogę. W ręku dzierży książkę w brązowej okładce, pachnącą jak świeży chleb. Okładka jest twarda, na zewnątrz obita jakąś imitacją skóry, a przynajmniej czegoś podobnego, równie kuszącego. Właściwie nie jest zdziwiony. Dawniej często zamawiał książki, zajadając się nimi po nocach, nigdy jednak żadna z nich nie zjawiła się w formie obustronnego anonimu, żadna z nich nigdy nie pachniała w ten sposób. To właściwie nie był zapach chleba; to zapach jakiejś syntetycznej świeżości; równie przyjemnej co i mdlącej., drażniącej jak kawałek smażonego mięsa wciśniętego pomiędzy gęsto osadzone zęby, któremu nie jest w stanie sprostać ani końcówka palca, ani paznokieć ani maleńka wykałaczka, jedyną natomiast nadzieją jest dentystyczna nić, która się właśnie skończyła. Wciąga głęboko powietrze, po raz kolejny czuje zapach pieczywa. Jednak dopiero teraz uświadamia sobie, że ów aromat to przyniesiony przez ledwo wyczuwalny wiatr zapach z niewielkiej piekarni na drugim końcu ulicy.

Nie mógł przypomnieć sobie by zamawiał jednak cokolwiek z książek, zresztą z ostatnich tygodni i tak niewiele pamiętał. I już miał wstać, by zająć się śniadaniem, odruchowo jednak otworzył ją z ciekawości. Ciekawość zawsze była jego mocną stroną. Stwierdził, że brak jej autora, tytułu, nazwy wydawnictwa, roku wydania, od trzeciej strony zaczynał się jakiś tekst. Zmrużył oczy, zaczął czytać, czytać, czytać…

Zaraz potem palce jego gołych stóp zacisnęły się jak imadło, dreszcz obsiał całą powierzchnię ciała lodowatym żwirem, oczy mrugały jak oszalałe, chcąc zrzucić ze swej powierzchni mglistą powłokę niedowierzania. Na początku nie zorientował się w gąszczu płynących zdań, po kilku minutach jednak drapiący w oczy dym świadomości zaczął go dusić, zaciskać palce na szyi, bić chłodem po nagich plecach. Nie rozumiał, kompletnie nie rozumiał, nie potrafił w żaden sposób objąć tego, co widzi, miał nadzieję, że to jedynie jakiś żart, jednak gdzieś na dnie odrzucał tę możliwość, jako całkowicie nieprawdopodobną, absurdalną i niedorzeczną. Nie mógł przyjąć jej do wiadomości, nie mógł jej ogarnąć.

W dalszym ciągu nic nie rozumiał. Odruchowo zamknął książkę, potrząsnął głową, przetarł oczy jak senne dziecko, potem otworzył ją ponownie i jeszcze raz zaczął czytać, wyraz po wyrazie, zdanie po zdaniu, czytać, że…

„Na stole leży książka. W twardej, brązowej oprawie, lśniącej w promieniach słońca, zgarbionego pod ciężarem upływającego czasu; sunącego wśród barw pomarańczowych minut i godzin. Ściany, niczym kolumny podpierają wszechświat, na suficie konstelacje gwiazd połyskują płatami zmierzchu. Jestem pośrodku. Wewnątrz, na zewnątrz, tutaj; właściwie nie wiem gdzie. Pośrodku tego wszystkiego jest ona; patrzę na ciemną, kusząco połyskującą okładkę. Światło uderza o nią, rozpierzchając się i uderzając o granice martwej materii drobinami świetlistych igieł. Zamykam oczy, wstaje od stołu, pulsująca w żyłach krew, uderza ze zdwojoną siłą; pojawia się ciemność, potem jasność, oczami wyobraźni widzę siebie i słyszę, słyszę jak ciężki, monolityczny odgłos metalu rozlega się głucho. Odbija od murów kamienic, zagląda do okien; tych otwartych, zamkniętych, uchylonych; stuka do drzwi, potyka się o krzywe krawężniki, zerka do studzienek, po czym wskakuje na odrapane niechlujne rynny i pnie się po nich do góry. Pośród strzępów mosiężnego hałasu, nieznośnych i drażniących, zimnych jak lód, wszystko przebiega jak zawsze, ludzie przechodzą, zerkają, odchodzą, nikną, domy stoją, mury kruszeją, ciemne dachy grzeją się w ostatnich promieniach słońca, które zajdzie godzinę później. To tam, w oddali, powyżej, gdzieś za plecami dzwoni dzwon; głuchy jak pień, ciężki jak topór. Wieża kościoła na końcu ulicy rozcina powietrze, spogląda w górę swoim zwieńczeniem, przypominając smukłą rakietę, która gotowa, jak nigdy, nie wzniesie się w niebo, jak zawsze. Otwieram oczy. Podchodzę do otwartego okna. Kilkadziesiąt metrów poniżej, mijając plac św. Judy i sunąc w dół, krótką, wąską ulicą idzie mężczyzna…” C.D.N
Jarosław Sawiak

Jarosław Sawiak
- Advertisment -

Dzień Ziemi w Geosferze

W Geosferze z okazji Dnia Ziemi odbył się piknik ekologiczny dla jaworznickich szkół. Uczniowie mogli skorzystać ze strefy ekologiczno-edukacyjnej oraz uczestniczyć w warsztatach. W piątek,...

Kolizja trzech na ul. Wysoki Brzeg

Na ulicy Wysoki Brzeg doszło do kolizji trzech aut osobowych. Interweniowały dwa zastępy Państwowej Straży Pożarnej. W piątek, 26 kwietnia na ulicy wysoki Brzeg po...

Pożar budynku na ulicy Traugutta

Zastępy Państwowej Straży Pożarnej interweniowały na ulicy Traugutta, gdzie w jednym z budynków jednorodzinnych doszło do pożaru. W piątek, 26 kwietnia około godziny 14:05 Komenda...