
23 – 29 lipca: Arbot – Paryż. Jestem już w Jaworznie. Po 56 dniach nieobecności szczęśliwie dotarłem do domu. Pobyt na olimpijskiej wyprawie rowerowej z Madagaskaru do Paryża na pewno pozostawi w mojej pamięci wspaniałe wspomnienia i będę często do nich wracał. Kolejne igrzyska olimpijskie już za niecałe 4 lata w Los Angeles. Byłem już w tym mieście w roku 2012, kiedy to trasa olimpijskiej wyprawy rowerowej z Pekinu do Londynu prowadziła właśnie przez Miasto Aniołów. Dobrze byłoby tam pojechać jeszcze raz. Na razie czeka mnie odpoczynek i … kolejne rowerowe wyzwania. Ale o tym przy innej okazji. A jak spędziłem ostatni tydzień na zakończonej olimpijskiej wyprawie?
Krajobrazowo nic się nie zmieniło od kilku dni. Dalej widoczki sielskie i anielskie francuskiej prowincji. Ale pogoda zmieniła się diametralnie. Zniknęło słoneczko i pojawiły się chmury deszczowe. Przed południem było chłodno i dżdżysto. Potem nieco się wypogodziło. Nasz kemping położony jest w miejscowości Geraudot nad sztucznym jeziorem utworzonym w 1966 roku w celu regulacji wód Sekwany, z którą połączone jest dwoma kanałami. Dziś mija 50 dni od mojego wyjazdu z Polski. Pewne zdarzenia na zawsze pozostaną w mojej pamięci. Zobaczyłem Madagaskar i Korsykę, Lazurowe Wybrzeże i francuskie Alpy i Jurę, Burgundię, a czeka mnie jeszcze Paryż. Do miasta igrzysk olimpijskich pozostały 2 dni jazdy.
Od kilku dni cały czas jedziemy przez rolnicze tereny Francji. Po obu stronach drogi wiją się pola uprawne, łąki i lasy. Dziś przez kilkadziesiąt km – od miasta Troyes – trasa prowadziła ścieżką rowerową wzdłuż kanałów Sekwany. Pogodę mieliśmy bardzo sprzyjającą, bo upalne dni skończyły się. Ostatni nocleg spędzamy w mieście Provins. To jedno z najlepiej zachowanych średniowiecznych miast we Francji. Provins ze swoimi 58 gotyckimi i romańskimi zabytkami w 2001 roku zostało wpisane na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Teraz jesteśmy w Szampanii, historycznej prowincji położonej w północno-wschodniej części Francji. Jutro ostatni dzień jazdy, wjeżdżamy do Paryża.
Ten dzień kiedyś musiał nadejść i właśnie nadszedł. Ostatni dzień jazdy 6. Olimpijskiej Wyprawy Rowerowej z Tokio do Paryża. A wszystko zaczęło się 23 lutego na Tajwanie, skąd ruszyła wyprawa. Potem były wyspy japońskie, afrykański Madagaskar i nasza europejską Korsyka. Przejazd z Marsylii do Paryża był już tylko dopełnieniem całości. Na ostatniej odprawie porannej w Provins obecnych było 9 rowerzystów – 3 Litwinów, 2 Polaków (Michał z Brzegu i ja) oraz Austriaczka, Włoszka, Japończyk i Szkot. Dwóch innych spało w hotelu, w mieście, Litwin Vaidas i Polak Tomek, który potrzebował prądu dla swojego „elektryka”, a na ostatnim noclegu (campingu) go nie było. Sama trasa niewiele różniła się od tej z ostatnich dni. Tereny rolnicze, małe wsie i miasteczka podobne do siebie. Na koniec długie przedmieścia stolicy Francji. Śpimy w miejscu szczególnym dla nas – Domu św. Kazimierza – instytucji założonej w 1846 przez polskich emigrantów służącej pomocą Polakom niemającym innego schronienia we Francji, weteranom, sierotom i ubogim.
Na ten dzień czekał cały sportowy świat – otwarcie XXXIII Igrzysk Olimpijskich w Paryżu. W nocy do 11, która dotarła do Paryża na rowerach, dołączyła trójka Polaków, która przyleciała samolotem z Polski bez rowerów. Oni brali udział w początkowej fazie wyprawy, na Tajwanie i w Japonii i chcieli z resztą grupy być na zakończeniu imprezy. Ceremonię otwarcia igrzysk oglądaliśmy w Domu Polskim, specjalnie wynajętym obiekcie na okres igrzysk (Pavillon Royal), w Lasku Bulońskim. Dostać się tam można było tylko po wcześniejszym zarejestrowaniu i wniesieniu opłaty 130 zł. Nasza wyprawa mająca patronat Polskiego Komitetu Olimpijskiego została z tej opłaty zwolniona. Przy wejściu czekała nas drobiazgowa kontrola. W różnych pomieszczeniach i ogrodzie rozstawionych było szereg materiałów, ekspozycji i instalacji promujących polski sport. W kilku miejscach na sali głównej i w ogrodzie był też darmowy catering bez ograniczeń: napoje alkoholowe i nie tylko oraz przekąski. Ceremonię otwarcia można było oglądać na 2 dużych telebimach w ogrodzie i dużym salonie.
Drugi dzień deszczowy. Opadły emocje po wczorajszym uroczystym otwarciu igrzysk. Przed południem wybraliśmy się metrem (3 liniami) w czwórkę – ja + Maryla, Stanisław i Janek, którzy przylecieli z Polski w nocy – na korty Rolanda Garrosa, by zobaczyć w akcji nasza Igę. Niestety biletów w kasach nie było, a odkupić też się nie dało. Po południu obejrzeliśmy w TV naszych siatkarzy. O godz. 20.20 miałem autobus Flixbus do Polski. Pojechałem 2 godziny wcześniej na dworzec Bercy Seine i … okazało się, że dworzec w okresie igrzysk jest nieczynny. W biurze firmy przebukowano mi bilet na inny dworzec, odległy o 16 km. Zanim się przedarłem przez wyłączone z ruchu drogi i liczne objazdy, autobus już odjechał. Złożyłem reklamację we Flixbusie i kupiłem przez internet nowy bilet na jutro. Tym sposobem pobyt w Paryżu wydłużył mi się o jeden dzień.
Po 2 deszczowych dniach w Paryżu zaświeciło słońce. W stolicy Francji stan oblężenia. Liczne patrole policji i żołnierzy z bronią gotową do użycia. Wszystkie zabytkowe obiekty pilnie strzeżone i niedostępne. Główna arteria biegnąca wzdłuż lewego brzegu Sekwany całkowicie wyłączona z ruchu samochodowego na odcinku kilkunastu km. Korzystając z okazji, mogłem się swobodnie przemieszczać tą ulicą, odwiedzając kilka ważnych zabytków, które przybrały olimpijskie stylizacje – katedrę Notre-Dame, Luwr, Wieżę Eiffla, Parlament (Pałac Burbonów), most Aleksandra III, muzeum Orsay i dworzec kolejowy Austerlitz. Po południu z całym bagażem pojechałem na przystanek Flixbusa, z którego odjeżdżał o godz. 20:20 mój autobus do Berlina. Niespodzianki nie było. Wszystko odbyło się bez kłopotu.
Autobus Flixbusa trasę Paryż – Berlin (880 km) pokonał zgodnie z rozkładem jazdy w 12,5 godziny. W stolicy Niemiec byliśmy o 8:55. Po przejechaniu granicy francusko-niemieckiej autokar zatrzymała niemiecka policja do kontroli. Sprawdzano dokumenty pasażerów. Z dworca Berlin ZOB (Zentraler Omnibus Bahnhof) miałem odjechać do Katowic kolejnym autobusem o godz. 12:40, ale autobus się trochę spóżnił, tylko… 3 g 20’. Ruszyliśmy o godz. 16:00, a o 22:30 byłem już w Katowicach. Na trasie był tylko jeden przystanek we Wrocławiu. Ostatni odcinek drogi, z Katowic do Jaworzna, pokonałem na rowerze. Przy rondzie na Niwce-Modrzejowie zatrzymał mnie patrol policji. Panowie policjanci byli zainteresowani skąd o tej porze wraca rowerzysta obładowanym bagażami. Po przyjacielskiej rozmowie już bez przeszkód, po 56 dniach nieobecności, dotarłem do domu o północy. Moja 5. olimpijska wyprawa rowerowa zakończyła się szczęśliwie.
Ryszard Karkosz
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie