Reklama

Nasi olimpijczycy – Kazimierz Orzeł

XXXIII Letnie Igrzyska Olimpijskie w Paryżu przeszły już do historii. Polscy sportowcy biorący udział w tym największym sportowym wydarzeniu startowali ze zmiennym szczęściem. Ekipa składająca się z 210 zawodniczek i zawodników zdobyła tylko 10 medali – 1 złoty, 4 srebrne i 5 brązowych. Dało nam to w klasyfikacji medalowej odległe 42. miejsce. 

Teraz do sportowych zmagań przystąpią paraolimpijczycy. XVII Letnie Igrzyska Paraolimpijskie 2024 odbędą się również w Paryżu w dniach 28 sierpnia – 8 września. Ceremonia otwarcia odbędzie się nie na Sekwanie, jak to miało miejsce na igrzyskach olimpijskich, a na Placu Zgody (Place de la Concorde). Natomiast ceremonia zamknięcia na stadionie narodowym Francji (Stade de France). Sportowcy niepełnosprawni rywalizować będą w 548 konkurencjach w 22 dyscyplinach sportowych. Nasi paraolimpijczycy w poprzednich igrzyskach w Tokio, w 2021 roku zdobyli 24 medale, w tym 7 złotych i zajęli w klasyfikacji medalowej wysokie 17. miejsce. W tamtych igrzyskach paraolimpijskich reprezentowała nasz kraj w paraszermierce m.in. jaworznianka Patrycja Haręza. Wywiad z Patrycją zamieścimy za dwa tygodnie. Dziś natomiast rozmowa z olimpijczykiem z Montrealu (1976), maratończykiem Kazimierzem Orłem, a za tydzień z paraolimpijczykiem z Sydney (2000) ciężarowcem Robertem Studziżbą.

Jak zaczęła się Twoja przygoda ze sportem?

– Po skończeniu szkoły podstawowej wyjechałem do Tarnowa, gdzie chodziłem do szkoły i mieszkałem w internacie. W trakcie nauki zacząłem najpierw uczęszczać na treningi sekcji szermierczej działającej przy organizacji Liga Przyjaciół Żołnierza. Treningi kolidowały jednak z zajęciami w szkole, więc zrezygnowałem z szermierki. Potem za namową jednego z kolegów rozpocząłem treningi w sekcji bokserskiej Tarnovii. W roku 1962 przyjechałem do pracy w kopalni Jaworzno. Równocześnie trenowałem boks w Victorii. Pod okiem trenera Wacława Grzesika stoczyłem 25 walk z różnym skutkiem. Przygotowując się do mistrzostw Polski górników w boksie, zacząłem trenować biegi z kolegami z sekcji lekkoatletycznej, które tak mi się spodobały, że postanowiłem zmienić dyscyplinę.

Jak to się stało, że to właśnie Ty zostałeś powołany do reprezentacji Polski na igrzyska olimpijskie w Montrealu, w 1976 roku?

– Pierwsze sukcesy w biegu maratońskim zacząłem odnosić w roku 1974. Wtedy zająłem 3. miejsce w mistrzostwach Polski. W następnym roku nie startowałem w mistrzostwach Polski, bo wcześniej wziąłem udział w silnie obsadzonych biegach w Korei Północnej i Turcji. Nie pojechałem też z kadrą na obóz zimowy, do Meksyku. Dlatego wielkie było zdziwienie, gdy w maju 1975 roku pokonałem w Dębnie wszystkich rywali, zdobywając tytuł mistrza Polski. Rok później ponownie zdobyłem w Dębnie tytuł mistrza Polski. Jednak mistrz Polski nie kwalifikował się automatycznie do reprezentacji Polski. Trzeba było jeszcze uzyskać odpowiedni wynik i mnie się to udało. Przed wyjazdem na igrzyska, w czerwcu 1976 roku, wziąłem jeszcze udział w obozie wysokogórskim we francuskiej miejscowości Font Romeu.

Jak wspominasz swój pobyt na igrzyskach olimpijskich w Montrealu, w 1976 roku?

– Zanim wylecieliśmy do Kanady, trzeba było pojechać do Warszawy po olimpijski sprzęt. Tam otrzymałem m.in. garnitur wyjściowy i letni (jasny), dres wyjściowy i treningowy, koszule i koszulki, krawat, kapelusz, buty sportowe i wyjściowe. Etatowi reprezentanci nie musieli już dopasowywać ubiorów, bo od lat mieli takie same rozmiary. Ja musiałem przymierzać i okazało się, że idealnie na mnie pasuję sprzęt.... Henryka Szordykowskiego, naszego najlepszego wtedy biegacza na średnich dystansach 800 i 1500 metrów. Przed wylotem odbyło się w Warszawie spotkanie, na którym odbieraliśmy nominacje. Reprezentacja Polski leciała na igrzyska kilkoma grupami. Niektórzy wprost z obozów przygotowawczych. Moja grupa leciała z Warszawy do Montrealu z przesiadką w Shannon, w Irlandii. Na miejscu spotykaliśmy się z Polakami, którzy mieszkali od lat w Kanadzie. Zabierali nas do swoich domów. Pamiętam, że jeden z Polonusów zabrał do siebie mnie, drugiego maratończyka Jurka Grosa i Bronka Malinowskiego, późniejszego mistrza olimpijskiego z Moskwy. Mieliśmy też różne wycieczki, m.in. nad Niagarę, ale akurat wtedy ja miałem swój start. Mieszkaliśmy we wiosce olimpijskiej, w której budynki były w kształcie piramidy. Mieliśmy do dyspozycji pokoje 2-osobowe z klimatyzacją. Codziennie rano była odprawa całej reprezentacji. Trenowaliśmy zarówno na stadionie, jak i w parku olimpijskim. Sporym przeżyciem było uroczyste otwarcie i zakończenie igrzysk na olimpijskim stadionie. Miałem okazję brać udział w obu tych uroczystościach. Wracaliśmy ponownie z przesiadką w Irlandii. Lądowaliśmy na Okęciu, na lotnisku wojskowym. Kontroli nie było. Po mnie z Jaworzna przyjechali samochodem służbowym prezes GKS Jaworzno Zbyszek Polizio i kierownik sekcji lekkoatletycznej Jurek Czopik. W Montrealu zająłem 15. miejsce. Startowało 71 zawodników, a ukończyło bieg – 60. To był najlepszy wynik jaki uzyskał dotychczas polski maratończyk na igrzyskach. W nagrodę dostałem... proporczyk Polskiego Związku Lekkiej Atletyki na odprawie w wiosce olimpijskiej.

W ubiegłym roku skończyłeś 80 lat. Czy utrzymujesz jeszcze czynny kontakt ze sportem?

O bieganiu raczej nie ma mowy, ale często z żoną odbywam dłuższe spacery z kijkami. Jestem też rozpoznawany na ulicy i zapraszany na imprezy sportowe, m.in. w roli startera w Międzynarodowym Biegu Ulicznym – 15 km, który odbywa się w Jaworznie od 1996 roku.
Rozmawiał Ryszard Karkosz

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 31/08/2024 08:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do