Reklama

Oczywista Nieoczywistość - Gość w dom...

Jaw.pl - Jaworznicki Portal Społecznościowy
12/02/2023 11:00
Skończył się właśnie okres bożonarodzeniowy. Skończył się też czas choinek, ozdób, iluminacji. Skończył się również czas kolęd, zwanych oficjalniej „wizytami duszpasterskimi”. W tym roku wszak zainteresowanie takowymi było raczej małe. Bardzo małe. Szczególnie w dużych skupiskach ludzkich, blokowiskach. Dlaczego? Doprowadził do tego zarówno okres pandemii jak i cały szereg czynników o charakterze raczej nieodwracalnym. Czynników iście rewolucyjnych jak i ewolucyjnych; chociaż z pozoru są to rzeczywistości nie do pogodzenia… A jednak?

         W czasie epidemicznym kolędy zostały wstrzymane. W ubiegłym roku w niektórych parafiach odbywały się takowe wizyty na indywidualne prośby parafian lub w wersji, w ramach której można było na taką wizytę udać się kościoła na błogosławieństwo i… złożyć datek. Zainteresowanie było co najwyżej średnie. Czas pandemii stał się poniekąd z automatu pretekstem by zaprzestać przyjmowania księdza ale i wizyt w kościołach. Że niby tak bezpieczniej. Stał się więc równolegle pretekstem do „nie chodzenia” do kościoła w ogóle. Po prostu. Do takiego stanu rzeczy doprowadziły zresztą także różnego rodzaju afery, skandale oraz „kryzysy wizerunkowe”, które poczyniły szereg gigantycznych wyrw oraz rzuciło pod nogi wiele kłód, o które wielu z dotychczasowych wiernych nie chce się potykać i nie chce mieć z nimi nic wspólnego. Jest to postawa dość zrozumiała. Przynajmniej po części. Kościół w Polsce w ostatnich latach zrobił bardzo niewiele by przyciągnąć do siebie wiernych, jest wręcz zupełnie przeciwnie. Z drugiej wszak strony wierni w ostatnich latach też nie wykazują się zbyt rozbudowaną empatią. Idą do kościoła bardzo często tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebują. Jak trzeba wziąć ślub, ochrzcić dziecko, posłać je do komunii. Zaraz potem ów „kontakt” zazwyczaj się urywa. Instytucja ta przestaje być potrzebna. Jakież więc jest niejednokrotnie zdziwienie „wiernych” kiedy Kościół w konsekwencji odmawia tych czy innych posług? Jak to?! Dlaczego?! Skandal!!! Jak tak można?!!! Nie ochrzcił, nie pochował na poświęconej ziemi? Nie dał ślubu? Przecież tak nie można? Tak się nie robi…!!! Tak się nie godzi!!! Może to niezbyt chrześcijańska postawa. Skoro wszak idziemy do kościoła wyłącznie jak do instytucji „po coś”, od której czegoś chcemy, a z którą się nie identyfikujemy i  z którą się nie utożsamiamy, to czy powinno dziwić nas równie instytucjonalne podejście strony drugiej? Podejście lustrzane. Dla mnie to dość logiczne. Ale to tak na marginesie. Finalnie wszak nasza postawa - to nasza sprawa, wszak jej konsekwencje powinny być równie oczywiste i transparentne. Nieprawdaż?

[caption id="attachment_279567" align="aligncenter" width="1058"] Ksiądz Wiktor Byrdziak (ze zbiorów rodziny Jaromin)[/caption]

Bez względu na to w jakim kierunku będzie zmierzał trend, który jest dla Kościoła równią pochyłą, bez względu na to czy i kiedy kolęda czy owo „chodzenie do kościoła” stracą rację bytu, a laicyzacja naszego społeczeństwa osiągnie apogeum, w niczym to nie zmieni faktu, że w przeszłości instytucja Kościoła odegrała niebagatelną rolę w dziejach Polski i Europy, czy się to komuś podoba czy nie. I fakt ten trzeba wyraźnie odseparować od zjawisk patologicznych i niepożądanych, których także nie brakowało i nie brakuje i których zapewne nie braknie. Instytucje, takie czy owakie, to ludzie, a tych dzielimy na dobrych i złych, a  nie na księży i świeckich, tych w koloratkach lub bez, w sutannach i habitach bądź po cywilu, na mundurowych lub nie, na wykształconych lub nie, na zajmujących eksponowane stanowiska lub te niszowe. W tym przypadku zresztą, jak i w wielu innych, nic nie jest „zero – jedynkowe” i jednoznaczne. My i nasze postawy również. Interpretacje też.

Nie sposób, wobec powyższego, nie odnieść mi się do jednego z ludzi, którzy niegdyś reprezentowali Kościół właśnie. Były to inne czasy, inni ludzie, inne okoliczności, inny świat. Mowa tutaj o księdzu Wiktorze Byrdziaku. To on był założycielem długoszyńskiej parafii, to on rozpoczął wieloletnią budowę lokalnego budynku kościelnego. Najpierw wszak przystąpił do adaptacji na potrzeby parafii małej kapliczki, która swą funkcję miała pełnić tymczasowo. Dobudowano tymczasową wiatę z przodu, z czasem ją obudowano. Potem zaś rozpoczęto przygotowania do budowy nowego budynku kościelnego. Pojawił się projekt, potem rozpoczęto pracę. Ksiądz Byrdziak nie doczekał ich końca.

[caption id="attachment_279568" align="aligncenter" width="2507"] Pierwotny wyglad projektowanego kościołą w Długoszynie (ze zbiorów Katarzyny Robak)[/caption]

Dla mnie był człowiekiem nietuzinkowym. Znałem go głównie jako dziecko i nastolatek. Przez kilka ostatnich lat sprawowania przez księdza Wiktora swojej funkcji byłem tam ministrantem, obserwowałem księdza niemal każdego dnia. Szczerze mówiąc nie wydawał mi się osobą żarliwej wiary (ale to tylko moje indywidualne odczucie); jawił się raczej jako dobroduszny, szczery człowiek, o nieco rubasznym usposobieniu. Był to ktoś, kto umiał żyć z ludźmi, był, jak mawiano „do tańca i do różańca”. Wszak byli i tacy, którym i to się nie podobało. Z punktu widzenia dziecka był wielkim człowiekiem, potężnym, z dużym brzuchem. Na głowie miał charakterystyczną czuprynę. O ile dobrze pamiętam jeździł dużym fiatem, takim chyba zielonym. Jeździłem z nim niejednokrotnie. Osobiście traktowałem go trochę jak wujka. On natomiast miał do mnie duże zaufanie. Często otwierałem i zamykałem kościół za niego, szczególnie rano. Było niemal normą, że w poniedziałkowe ranki ksiądz zasypiał na mszę o siódmej. Musiałem go budzić. Rozczochrany zrzucał mi klucze z balkonu, ja biegłem do drzwi świątyni, pod którymi czekały zniecierpliwione parafianki. Jak trzeba było to leciałem na plebanię po wino, po komunikanty, po hostie – za każdym razem gdy te się właśnie kończyły. Ksiądz Byrdziak w ogóle często się spóźniał. Kiedyś, pamiętam, gdy mieliśmy zaczynać kolędę na jednej z najdłuższych ulic on zaprosił nas (ministrantów) do kuchni i poczęstował na śniadanie żurem. Gotowała wówczas u niego Pani Trznadel. Na pytanie, czy nie jest zbyt późno, uśmiechnął się tylko i machnął ręką. Kolędę zaczęliśmy z godzinnym opóźnieniem. Zresztą bardzo dobrze wspominam kolędy; cały dzień w drodze, śpiewanie pieśni z namaszczeniem, zupełnie jakbyśmy byli jakąś nietuzinkową awangardą kiepskiego wokalu. Na koniec pisanie na drzwiach białą kredą skrótu K+M+B i danego roku. Aż wstyd się przyznać ale bardzo długo myślałem, że to inicjały Trzech Króli; Kacpra, Melchiora i Baltazara, królów, którzy królami nie byli, raczej wszak mędrcami, których w dodatku było czterech lub sześciu, a nie trzech, a ich domniemane imiona to zwyczajna fikcja. Pisanie owego skrótu było co do zasady dość logiczne, w końcu kolęda nawiązywała do święta Objawienia Pańskiego. Tyle, że w rzeczywistości poprawną formą jest C+M+B oraz bieżący rok, co w tłumaczeniu z łaciny znaczy „Niech Chrystus błogosławi ten dom”. Nie były to więc żadne inicjały. Nikt się tym jednak wówczas nie przejmował. Ksiądz Byrdziak również. Bo po co?

[caption id="attachment_279570" align="aligncenter" width="2560"] Od lewej: Kazimierz Łabuzek, ksiądz Wiktor Byrdziak oraz Janek Jaromin na terenie budowy nowego kościoła parafialnego - (ze zbiorów rodziny Jaromin)[/caption]

Ale były to czasy, kiedy ludzie na niego czekali. Lubili z nim rozmawiać, śmiać się, bardzo często częstowali obiadami czy innymi posiłkami. Wtedy kolęda to było coś, a ksiądz to był „gość” – szczególnie ksiądz Byrdziak. Byli wszak również tacy, którym jego postawa nie przypadała do gustu. Wielu oskarżało go o nałogi. Wielu bojkotowało mszę w Długoszynie, jeżdżąc do innych parafii. Pamiętam, że bardzo mnie to dziwiło. Nie rozumiałem tego. Nie widziałem co o tym myśleć. Nie wiem kto w tym „sporze” miał rację. Po czyjej stronie była słuszność. Jednak w tym wszystkim ksiądz Byrdziak zdawał mi się być po prostu ludzkim, tak jak i my. Pamiętam jak smutnym był fakt, że zmarł niemal w zapomnieniu jako emeryt. Zaczął wielkie dzieło swojego życia, którego końca jednak nie doczekał. Dzieła dokończył obecny proboszcz, ksiądz Mirosław Król. Niewielu było takich, którzy go pod koniec życia odwiedzali, którzy pamiętali. Pewna doza niewdzięczności i zapomnienie musiały go boleć. Ale ja tego fajnego, ciepłego człowieka nie zapomnę nigdy. Bez względu na jego potencjalne, ewentualne wady. Kiedy ksiądz Byrdziak miał koloratkę – był dla mnie księdzem, kiedy ją zdejmował, stawał się najzwyklejszym w swiecie człowiekiem. Zapamiętam go jako część swojego dziecięcego świata, wolnego od konwenansów dorosłych. I myślę sobie, że gdyby w dzisiejszych czasach takich księży byłoby więcej, to równie więcej drzwi stało by przed nimi otworem.

Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do