piątek, 26 kwietnia, 2024

Oczywista Nieoczywistość – Głód

Strona głównaFelietonOczywista Nieoczywistość - Głód

Oczywista Nieoczywistość – Głód

- Advertisement -

 

         Z głodu człowiek zdolny jest zrobić niemal wszystko, o ile nie – absolutnie wszystko. Nie jest się bowiem w stanie oprzeć temu, bodaj najsilniejszemu, instynktowi, warunkującemu nie tylko trwanie ale i przetrwanie. W ekstremalnym sytuacjach zdolny był do pożerania przedstawicieli własnego gatunku, co wszak stanowiło na szczęście wyjątek od jakiejkolwiek reguły. 

Na szczęście w naszym kręgu kulturowym, w przeciwieństwie do niektórych lokalnych społeczności tubylczych na tych czy innych krańcach świata, opcja taka nie ociera się o jakakolwiek normę – wszak w  sytuacjach stawianych przez obiektywne lub subiektywne okoliczności na ostrzu noża, szczególnie tych determinowanych przez wojenne zawieruchy i katastrofy, zdarzały się przypadki kanibalizmu. Poza tymi osobliwymi sytuacjami jednak zachowania takie w żaden sposób nie były sankcjonowanie, a ludzie, wychodząc naprzeciw konieczności chwili, radzili sobie tak, jak umieli, przystosowując się w ten czy inny sposób do okoliczności bez konieczności postrzegania swego bliskiego jako potencjalnego przysmaku. Na szczęście.

Żniwa z Długoszynie – lata 70-te XX wieku (ze zbiorów rodziny Nieużyła)

Abstrahując wszak od szerszego i dość drastycznego kontekstu, osadzonego w takich czy innych realiach społecznych, historycznych czy geograficznych przyszła mi ostatnio pewna refleksja na temat głodu w ogóle oraz tego jak sobie z nim radzono. Okoliczna kuchnia, ta w obrębie naszej małej ojczyzny, nie należała wszak do specjalnie wyszukanych w przeciwieństwie do kuchni staropolskiej jako takiej. Wynikało to z warunków klimatycznych, klęsk urodzaju bądź nieurodzaju, od możliwości, zapobiegliwości, gospodarności. Teren Jaworzna wszak przez całe stulecia był obszarem wiejskim, w ramach którego mieszkańcy tej ziemi utrzymywali się głównie z roli, a rola była częstokroć ich jedyną żywicielką. Nawet od XIX stulecia, kiedy coraz to szersze kręgi społeczności lokalnej znajdowały zatrudnienie w rodzącym się i funkcjonującym przemyśle, to i tak bardzo rzadko zdarzało się by rezygnowano z pracy na roli, która niejednokrotnie była swego rodzaju alternatywą i źródłem zabezpieczającym ludzką egzystencję. Ludzie więc w coraz większym stopniu podejmowali zatrudnienie w różnorodnych gałęziach przemysłu właśnie, zabezpieczając w ten sposób swe finansowe pensum, jednocześnie jednak, obok tegoż, uprawiali ziemię, czerpiąc z jej urodzajności, poprzez nakład pracy, wysiłku i mozołu. Tak było jeszcze długo, długo po wojnie, pomimo faktu, że Jaworzno przechodziło przecież wówczas bardzo intensywny proces industrializacji i urbanizacji, podążający za burzliwym wzrostem demograficznym. Na terenie przemysłowego Jaworzna, nad którym górowały kominy oraz kopalniane szyby, widok uprawnych pól nie dziwił nikogo. Furmanki, konie, snopki, potem tzw. młóckarnie, a wreszcie kombajny zbożowe na rozległych polach nie dziwiły nikogo. Stan taki utrzymywał się jeszcze w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia. Dziś wszak należy już do zanikającej rzeczywistości, stanowiąc rzadkość i swego rodzaju element folkloru. Czas mijał jednak bardzo szybko, a szeroko pojmowane zmiany w omawianym zakresie następowały bardzo szybko. A przecież, jak dziś, pamiętam żniwa, wielogodzinne kolejki do młócki, kurz, furmanki ze stosami kłosów, zwisających zza żerdzi, snopki poukładane niczym geometryczne figury, skwar i suszę sierpniowego powietrza, kompot w butelkach ukrytych w cieniu wspomnianych snopkowych figur. Pamiętam dziadka Tadka, który chodził z babcią do pola, a potem do pracy w szczakowskiej piaskowni, godząc jedno z drugim.

Babcia Stasia (Maria Dziadek)- (po prawej) -wraz ze swą kuzynką, również Stasią (ze zbiorów autora)

Pamiętam babcię wieczne zajętą szyciem i jej skromną kuchnię, w ramach której niezbyt wyszukane posiłki nie wynikały jednak z  biedy lecz mentalności, w obrębie której do jedzenia, a właściwie do jego smaku czy jakości nie przykładano większej wagi. Jednak kiedyś zapewne, w rodzaju kuchni i jej potencjalnych smakach tkwiło źdźbło biedy, nędzy, głodu, który doprowadził do tego, że nie przykładano wagi do tego co się je, ale ile się je; byle się więc „napchać”, byleby nie być głodnym. Po prostu. Dotyczyło to zresztą całych lokalnych społeczności, osadzonych w takich osadach jak Długoszyn. Pamiętam więc ziemniaki z kwaśnym mlekiem (które w glinianym dzbanie kisło samo), pamiętam swojski żur, który nauczyłem się robić właśnie od babci i robię to do dziś. Pamiętam wytapiany ze słoniny smalec, którym w stanie ciekłym maszczono makaron bądź kaszę, a którym jako smarowidłem smarowano chleb. Pamiętam barszcz, ziemniaki – zawsze maszczone zbyt mocno i wreszcie kluski zwane „ciepanymi” lub „dziadami”. Robiło się je z uprażonej mąki na żur, a finalnie zalewano wrzątkiem i również maszczono stopionym smalcem. Wyglądało do ohydnie lecz smakowało wyśmienicie. Stanowiło przykład zapychacza; wszak smacznego, dość osobliwego ale i niezastąpionego. Co dziwne i dość frapujące, to co niegdyś jedzono i przyrządzano, a co wynikało z niedostatku, dziś w restauracjach traktowane jest jako rarytas, za który trzeba płacić jak za złoto; dobry żurek, barszcz, kiszone ogórki czy smalec. Podobnie jak w kręgu śródziemnomorskim, gdzie biedni rybacy zajadali się chociażby krewetkami, czy generalnie uchodzi dziś za owoce morza, które wówczas traktowano jako odpad, zaś tłuste ryby stawiano na pańskich stołach. Dziś wygląda to zupełnie inaczej, a odpad stał się rarytasem.

Katarzyna i Andrzej Sawiak- lata 40-ste XX wieku (ze zbiorów autora)

Trochę inaczej było u mojej drugiej babci, Katarzyny. Większość życia spędziła wraz z dziadkiem Andrzejem w Jaworznie. Jednak pochodziła z okolic Budapesztu, dziadek natomiast z okolic Lwowa. U nich kuchnia była zupełnie inna. Wiele węgierskich osobliwości, niespotykanych u babci Stasi na Długoszynie; leczo, faszerowana papryka, inne rodzaje sosów, zup, klusek, gołąbków, ciast. O wiele bardziej ostro choć także dość tłusto. I przede wszystkim smak; o ile w pierwszym przypadku najczęściej jedyną „przyprawą” przyprawą była sól, o tyle w drugim paleta smaków była zdecydowanie szersza. Tam liczył się także smak. U babci Kasi i dziadka Andrzeja kuchnia była także skromna ale zupełnie, zupełnie inna. Nawet alkohole pijano tam inne, swojskie. Kuchnia ta nie była ani miastowa, ani burżuazyjna, ani też do końca wiejska, po prostu inna, osobliwa, w przeciwieństwie do tej długoszyńskiej, bardziej wiejskiej, prostej, zrodzonej niewątpliwie z zamierzchłej biedy, gdzie ludzie karmili się głównie ziemniakami, cebulą, grochami, fasolami, kaszą, kapustą, marchwią, burakami, w obrębie których tzw. omasta była niegdyś synonimem niemalże luksusu, zarezerwowanego zazwyczaj na dni świąteczne. I chociaż dziadkowie ci również przezywali okresy trudne, czasy głodu i nędzy, szczególnie tuż po wojnie, chociaż tak często było im również ciężko, to jednak nad ilość przedkładali smak.

Do dziś pamiętam, że przykładem czegoś innego, niemal dziwacznego było to, że w Jaworznie, wśród autochtonów, rosół, jeśli w ogóle był, jadano z ziemniakami – bo makarony były rzadkością. U babci Kasi natomiast rosół był rzadkością, a jeśli już to z małymi kluseczkami, ustępując generalnie miejsca zupom jarzynowym. Nawet ciasta pieczone były różnie; na Długoszynie były to ciasta drożdżowe, tzw. buchty, „zapychacze”, natomiast na Chrustach (u drugich dziadków) były one zupełnie inne, pełne smaku, zapachu, wyjątkowego aromatu orzechów, które dziadek mielił własnoręcznie oraz świeżych owoców. Zarówno w jednej wszak, jak i w drugiej kuchni było coś wyjątkowego; pewna określona szczerość i prostota, płynąca z mentalności, uwarunkowanej czasami i możliwościami, nie tylko portfela ale własnych rąk, które same w sobie odziedziczyły po przodkach smaki, zachcianki i umiejętność radzenia sobie z trudnymi czasami i przede wszystkim głodem, który bez względu na okoliczności i rozbieżności był bardzo często wspólnym mianownikiem ich wszystkich.

 

Jarosław Sawiak

- Advertisment -

Jaworznicka szkoła muzyczna – Dzień Otwarty

Jaworznicka Państwowa Szkoła Muzyczna I st. im. Grażyny Bacewicz zaprosiła na Dzień Otwarty. Tak więc mali kandydaci wraz z rodzicami poznawali wszelkie zakamarki tej...

Paweł Silbert zwołał nadzwyczajną Sesje Rady Miejskiej

Paweł Silbert zwołał nadzwyczaj sesję Rady Miejskiej, która ma odbyć się w przyszłym tygodniu. Będzie to dodatkowa sesja przed oficjalnym ślubowaniem nowej Rady Miejskiej,...

Kolejny Dzień Otwarty: pokazowa instalacja do produkcji płyt z tworzyw sztucznych

W Jaworznie w Jeleniu ma powstać nowa fabryka płyt budowlanych, które będą wytwarzane z tworzyw sztucznych. Inwestorzy zapraszają na kolejny Dzień Otwarty, podczas, którego...