Zaczęło się od tańca, wspólnego grania i potrzeby bycia razem. Pierwszym pomysłem na pracę zarobkową były potańcówki. Dziś są jednym z elementów działalności rodzinnej Kapeli Fedaków, czyli Igi Fedak, jej męża Kuby Fedaka oraz Karoliny Płachty, siostry Kuby.
Integralną częścią artykułu jest nagrana rozmowa. W tekście zawarta jest tylko jej część.
Rodzeństwo Fedaków, Karolina i Kuba, pochodzi z Jaworzna, a w naszym mieście kapela chyba najbardziej jest kojarzona z kolędowania ze Wspólnotą Betlejem dla mieszkańców bloku socjalnego. W zespole łączą muzykę tradycyjną, taniec i edukację. Przez 10 lat stworzyli wokół siebie środowisko ludzi zaangażowanych we wspólne muzykowanie. Za pierwszy ich występ uważają ten na ślubie Igi i Jakuba, a zwieńczeniem 10-lecia jest płyta. Utworów można słuchać z krążka jak i w sieci.
Rodzice Igi poznali się w zespole folklorystycznym. Wychowywała się w świecie tańców tradycyjnych i tak ją zafascynował, że chciała go zgłębiać. Poznała Kubę i postanowiła pokazać mu ten tradycyjny świat muzyki.
– Iga, powiedziałaś kiedyś, że Kuba tak szybko załapał oberka, że stwierdziłaś, że to musi być twój mąż. Czy szybko wsiąknął w tę muzykę tradycyjną? – pytam.
- Myślę, że szybko. Nie wiem, czy to przypadek, czy nie, ale jadąc na rozmowę wspominaliśmy nasz wyjazd do Kazimierza i Kuba po prostu zafascynował się w sekundzie tym oberkiem. Nie tylko świetnie mu poszło, ale też go to po prostu wciągnęło – wspomina Iga.
Kuba skończył akademię muzyczną, gra na wielu instrumentach. Zanim poznał Igę, miał kontakt z muzyką tradycyjną, ale wspomina, że raczej od niej stronił.
- Przełom nastąpił właśnie na festiwalu, kiedy zobaczyłem w tej muzyce wartość. Potem Iga podsuwała kolejne pomysły i realizowała swój plan przekonania mnie do muzyki tradycyjnej - mówi. W jego rodzinie grają wszyscy. Okazuje się, że taki był plan mamy, bo chciała, żeby wszystkie dzieci poszły do szkoły muzycznej. – Rodzice chodzili do ogniska muzycznego, stąd ten pomysł. Pierwszy i drugi stopień szkoły muzycznej nie był dla mnie łatwy. Nawet byłem raczej niechętny. Gdy nie dostałem sią do szkoły drugiego stopnia, to bardzo się ucieszyłem, że będę miał wolne popołudnia. Jednak po miesiącu ktoś odpadł i wskoczyłem na jego miejsce. Z czasem zacząłem uciekać z gimnazjum i liceum, żeby ćwiczyć. Studia były już moim świadomym wyborem – mówi o czasie nauki.
Kuba ma sentyment do muzyki kieleckiej i wplata ją na zajęciach z warsztatowiczami. Z czego to wynika? Iga zaczęła go zabierać na tabory, czyli wakacyjne, zazwyczaj tygodniowe warsztaty, gdzie są gry i zabawy z muzyką i tańcem tradycyjnym. – Można powiedzieć, że to taki festiwal muzyki tradycyjnej i zazwyczaj odbywa się na wsi, czyli tam, gdzie ta muzyka jest żywa lub jeszcze do niedawna była – wyjaśnia Iga. To właśnie tam Kuba poznał muzykantów i muzyków zajmujących się i badających muzykę tradycyjną. – Okazało się, że w nich jest coś, co jakoś bardzo mnie przekonuje i czego brakuje mi w muzykach akademickich. Jest w nich taka naturalność – mówi. – I radość – dodaje Iga.
- Wspaniałe jest w niej też to, że od początku jest nastawiona na to, że ma się na coś przydać: albo do tańca, do zabawy, albo do obrzędów, do modlitwy. Towarzyszy w wielu momentach życia i jest skupiona właśnie na jakimś celu, na drugim człowieku. Muzyka akademicka ma zachwycać, a proces dochodzenia do tego, żeby zachwycać muzyką, jest bardzo długi. Zanim osiągniemy taki kunszt wykonawczy, to są lata rzępolenia, a do takiego rzępolenia z radością można już tańczyć. Już po przejściu całej edukacji muzycznej żałuję, że wcześniej nie mogłem doświadczyć tego, żeby porzępolić dla kogoś. To jest wspaniałe w tej muzyce – wyjaśnia i dodaje, że nie uważa, że muzyka tradycyjna to rzępolenie. - Po prostu poziom opanowania instrumentu, który jest potrzebny do grania do tańca, jest znacznie niższy niż poziom, który jest potrzebny, żeby występować w filharmonii. O to mi chodziło – podsumowuje Kuba.
Muzyka tradycyjna najczęściej kojarzy się nam z tym, że jest grana do tańca. To ją chyba najbardziej charakteryzuje. Jak mówi Iga, nie jest muzyką samą dla siebie. – Jest po to, żeby być z innymi ludźmi w jakiejś wspólnocie, żeby coś się między nami tworzyło. Nie jest tak, że są muzykanci, którzy grają, i publiczność, która jest tylko odbiorcami, ale my wzajemnie na siebie wpływamy. Jak widzimy, że tancerze ochoczo tańczą, to nam się dużo lepiej gra. Nakręcamy się, jest szybciej, głośniej, dłużej, bardziej energicznie. Działa to w dwie strony. Gdy energii po którejś ze stron nie ma, to też to od razu widać. Urzekające jest też to, że ta muzyka jest bliżej ludzi i dla wspólnoty. Czyli nie, że ja jestem gwiazdą i wszyscy mnie podziwiajcie, tylko chodźcie wszyscy razem. Fajnie muzycznie, tanecznie spędzimy czas – opisuje ją Iga.
Teraz coraz częściej tylko słuchamy muzyki, bywamy na koncertach. – Chyba po prostu bardzo tęskniliśmy za muzyką w naszej rzeczywistości. Coraz rzadziej mamy śpiewają kołysanki, coraz rzadziej dzieci śpiewają przy zabawach, coraz rzadziej ludzie śpiewają na weselu – mówi Kuba, a Iga dodaje, że nie trzeba być profesjonalistą, aby śpiewać do dziecięcej zabawy. - To jest taka naturalna czynność: jeden zaśpiewa, ma piękny głos i słychać talent, a drugi go nie ma, ale ta użytkowość jest podobna i w jednym, i w drugim przypadku – dodaje Iga.
Bardzo bogata jest zarówno dokumentacja z melodiami instrumentalnymi, czy też pieśniami, zarówno na Śląsku jak i w Małopolsce.
– Po te utwory też sięgamy z racji tego, że Karolina i Kuba pochodzą z Jaworzna. Jest to coś pięknego. Myślę, że 100 lat temu śpiew towarzyszył człowiekowi po prostu tak jak teraz… nie wiem… prawie, że jak oddychanie. Pieśni były zarówno związane z rokiem obrzędowym, kalendarzowym, świętami rodzinnymi: narodziny, chrzest, później pierwsza komunia, ślub i tak dalej, aż po śmierć, gdzie śpiewanie jest też bardzo ważne. Na szczęście pozostało do dziś, ale w szczątkowej formie - wyznaje.
Pieśni to też opowieści o codzienności. Jest bardzo dużo o miłości i to o wszystkich jej odcieniach. Jest dużo o pracy, o dzieciach.
- Jeśli może dziś niektóre matki myślą, że są złymi matkami, bo marzą o tym, aby dziecko poszło spać, bo one jeszcze mają coś do zrobienia, to przecież dokładnie takie same teksty są w ludowych kołysankach. Na przykład: "Uśnij, że mi uśnij dziecino kochana, a ja sobie pójdę z grabiami do siana". Czyli jak dziecko zaśnie, to można iść pracować. Albo „Lulaj, że mi lulaj kolebeczko z lipki, a ja sobie pójdę tam, gdzie grają skrzypki”; czyli mama wychodzi na imprezę, więc to są naprawdę takie tematy uniwersalne i wszystko tam można znaleźć. W tańcach tradycyjnych to też studnia bez dna - wyjaśnia.
Przez 10 lat Kapela Fedaków zagrała wiele odszukanych w archiwach utworów. Kuba komponował też muzykę, a słowa do niej pisali ich znajomi, którzy tym się zajmują. Na wydanej z okazji 10-lecia płycie znajduje się 14 utworów. Aby było jeszcze bardziej rodzinnie, okładkę płyty zaprojektowała Maria Fedak. Selekcja utworów, które się na niej znalazły, nie była łatwa. Z bólem serca usuwali kolejne z przygotowanej listy.
- Na początku w repertuarze kapeli była muzyka z całej Polski. Potem coraz bardziej skupiliśmy się na Śląsku i wykonaliśmy dużą pracę archiwalną. Później impulsem byli warsztatowicze, którym chcieliśmy pokazywać bogactwo śląskiej muzyki. Przy płycie zrobiliśmy burzę mózgów, wypisaliśmy utwory, a potem większość musieliśmy odrzucić – wspomina pracę Kuba.
- Przez te dziesięć lat uzbierało się mnóstwo repertuaru. Wybraliśmy utwory, które kochamy, które świetnie sprawdzają się na potańcówkach, które są perełkami melodycznymi albo tekstowymi, ale też takie, które na żywo gramy rzadziej – wolniejsze, bardziej refleksyjne.
Przesłuchując wcześniej utwory z płyty, zastanawiałam się, czy któryś z nich jest swego rodzaju ich muzycznym symbolem jubileuszu.
- Nie – mówi Kuba, na co Iga stwierdza, że tak.
- Ja mam trzy typy – i gdy to mówi, zaczynamy słuchać, które to są. - „Ogrodniczek”, tytułowy utwór płyty „Śląski Ogród”. Słowo ogród ma dla nas wiele znaczeń w kontekście zespołu. Współpracujemy z instytucją Katowice Miasto Ogrodów. Ogród to też zbiór roślin. Tak jak my mamy bardzo różny repertuar, tak w ogrodzie można spotkać różne rośliny. Jedne są bardziej egzotyczne, inne takie odwiecznie występujące w polskim czy śląskim ogródku. Chyba jest to też pierwszy utwór, jaki Kuba napisał dla kapeli, z tekstem Iwony i Aleksandra Golor - Baszunów. Drugi to „Żegnał się ojciec górnik”. Dosyć dramatyczna, ale przepiękna opowieść o rodzinie górniczej. W tym utworze Kuba mógł zaprezentować się troszeczkę już jako multiinstrumentalista, bo na co dzień gra na bardzo wielu instrumentach, choć w kapeli głównie na akordeonie. W tym utworze zagrał na mandolinie.
- Trzeci… – zaczyna Iga.
- O, tego jestem ciekawy, bo tych dwóch mogłem się spodziewać – odpowiada Kuba.
- „Kalenica”, bo to energetyczny utwór do tańca, ukochany przez warsztatowiczów i symbol naszych dziesięciu lat warsztatów – wymienia Iga.
Na płycie znalazł się też utwór „Płynie łódź”, do którego słowa napisała Iga, a muzykę komponował Kuba. Czy to opowieść o nich, o kapeli?
- No powiedz mi w końcu – prosi Igę.
- Ja nie będę chyba mówić, co autor słów miał na myśli. Historia powstania tego utworu jest znacząca, bo Kuba napisał melodię z siebie, z serca, o naszej kapeli. Poprosiliśmy dwóch znajomych, aby napisali do niej tekst. Były bardzo piękne, ale czuliśmy, że nie oddają tego, co jest w naszej kapeli; że to nie do końca o nas. Słuchałam muzyki, myślałam o zespole i napisałam tekst. O czym on jest? Dla każdego na pewno o czymś innym i tak ma być. Tu nie ma klucza i jednego sposobu interpretacji. Na pewno jest o nas, no i o każdym z was – opowiada Iga.
W ostatnim utworze na płycie, „W pokoiku na stoliku” można usłyszeć, jak śpiewa Kuba. To utwór, którzy zamieścili, bo okazało się, że znają go ich znajomi, chociaż wykonują go bardzo rzadko. – Nie będziemy zdradzać za dużo, ale można powiedzieć, że to piosenka dla dorosłych. Świetnie się tańczy, śpiewa, super się słucha, jak Kuba śpiewa. Ale jak każdy dobry ludowy utwór, gdzie są jakieś dwuznaczności, to dorośli rozumieją to na swoim poziomie, a dzieci mają ubaw z tego, co jest jakby dla nich i wszyscy bawią się świetnie – wyjaśnia Iga.
Gdy pytam ich, kiedy poczuli, że muzyka będzie ich sposobem na życie, to Kuba stwierdza, że u niego to przyszło chyba w wieku 15 lat. - Iga mówiła, że zawsze marzyła o tym, żeby być artystką i nigdy w to nie wierzyła – mówi Kuba.
- Zawsze myślałam, że to jest jednak niemożliwe. Na jednym z festiwali Wszystkie Mazurki Świata, na który przyjeżdżaliśmy wtedy jako uczestnicy, Piotr Zgorzelski, nauczyciel tańców tradycyjnych, powiedział mi „Ty powinnaś uczyć tańca”. Wiele osób wcześniej mi to mówiło i sama wiedziałam, że mam do tego talent. Pamiętam, że to była ta kropla, która przeważyła tę szalę. Chyba właśnie wtedy podjęłam tę decyzję, a związek z Kubą mi to wszystko bardzo ułatwił. Tanecznie czy wokalnie zawsze czułam się mocna, ale instrumentalnie nie miałam takiego zaplecza. Więc Kuba wraz ze swoją rodziną, w której wszyscy grają, uinstrumentowili mnie – mówi o tym Iga.
Pierwszym ich pomysłem na pracę zarobkową były potańcówki. Gdy wspominają początki, to mówią, że to cud, że w tym wytrwali. Często na zajęcia zgłaszała się jedna lub dwie osoby. Dopiero po pewnym czasie zaczęło przychodzić więcej, a teraz tworzą już społeczność osób, które uczestniczą w potańcówkach i warsztatach. – Jak na początku nam się nie chciało jeździć w poniedziałki na te zajęcia, tak teraz, jeśli ktoś ma zostać w domu, to żałuje, że nie jedzie – mówi Iga. Choć to koncerty są najbardziej dochodowe, to prowadzenie warsztatów jest dla nich swego rodzaju misją i robią to dla osób, które na nie przychodzą.
Również w formie potańcówki była ich impreza jubileuszowa z okazji10 lat istnienia kapeli. Patrząc na prowadzone przez nich zajęciach, udział w różnych wydarzeniach, to mam wrażenie, ze wokół nich wyrosła społeczność, a nie publiczność.
- Nawet bym powiedziała, że taka rodzina nam się praktycznie powiększyła o bardzo dużą ilość osób. Czuliśmy to na jubileuszu, że nie jesteśmy muzykami koncertującymi przed ludźmi, tylko że świętujemy coś razem, w gronie bliskich” – mówi Iga.
Rozmawiamy kilka dni przez Bożym Narodzeniem, a ten okres w roku kojarzy się nieodłącznie z kolędami i kolędowaniem. To dla nich też szczególny czas. – Uwielbiam. Kolędowanie jest pierwszym doświadczeniem wspólnego muzykowania – wyznaje Kuba. – To mój chrzestny był takim motorem tego kolędowania i to było wspaniałe. Czekałem, aż nauczę się grać na jakimś instrumencie na tyle, żeby móc w tym uczestniczyć. Dlatego to dla mnie takie ważne – dodaje.
- Tak jak w tygodniu czeka się na poniedziałek i warsztaty, tak w ciągu roku czeka się na kolędowanie – dodaje Iga. To właśnie od kolędowania w Jaworznie zaczęła się ich czynna rola w kolędowaniu. – Pomysł zrodził się podczas rozmowy z ks. Mirosławem Toszą. Zorganizowaliśmy warsztaty, kolędowaliśmy po domach i odwiedzając mieszkańców bloku socjalnego. Na płycie kolędowej znalazł się utwór, który od samego początku nam towarzyszy. Pochodzi właśnie z ziemi małopolskiej; „Pójdźmy bracia w drogę z wieczora” – wspomina Iga.
Mam jednak wrażenie, że coraz mniej się w domach śpiewa kolęd. Oboje podzielają te spostrzeżenia. - Jesteśmy po sezonie warsztatów kolędniczych w placówkach oświatowych i jest to zaskakujące, że dzieci nie znają kolęd – mówi Kuba.
- „Przybieżeli do Betlejem” znają wszyscy, ale już na przykład „Lulajże Jezuniu”, „Dzisiaj w Betlejem” już nie. Nie są to kolędy mało popularne, jak chociażby „Wesołą nowinę”. Wspólne śpiewanie naprawdę bardzo dużo przynosi korzyści i w ogóle śpiewaczki oraz dęciaki dłużej żyją i dłużej mają zachowaną jasność umysłu. Może chodzi też o to, że wtedy pracują te części, które są odpowiedzialne właśnie za pamięć i demencja mniej postępuje. Bardzo polecam śpiewanie, ale żeby śpiewać na starość, to trzeba śpiewać już za dziecka – do czego zachęcają.
Iga Fedak - Etnolog, etnomuzykolog, instruktorka tańca ludowego. Uczy tańców tradycyjnych w katowickiej Akademii Muzycznej na studiach podyplomowych z zakresu polskiej muzyki tradycyjnej. W Kapeli Fedaków śpiewa, uczy tańców i gra na barabanie oraz bębenku obręczowym.
Kuba Fedak - Muzyk, multiinstrumentalista, pedagog, kompozytor. Gra nie tylko polską muzykę tradycyjną, ale także m.in. jazz czy muzykę dwudziestolecia międzywojennego w zespole Warszawska Orkiestra Sentymentalna, gdzie jest wibrafonistą. W Kapeli Fedaków gra na akordeonie, cymbałach oraz fujarkach.
Karolina Płachta, z domu Fedak - Skrzypaczka, bywa także lutniczką. W Kapeli Fedaków gra na skrzypcach oraz suce biłgorajskiej, którą w znacznej mierze wykonała samodzielnie. Poza Kapelą Fedaków gra m.in. w zespole Będzie Dobrze.
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie