Reklama

Zdarzyło się w Jaworznie. Historie prawdziwe. Zabić szeryfa

Postać szeryfa kojarzy nam się pewnie najczęściej z Chuckiem Norrisem i strażnikiem Teksasu. Potocznie jednak dziś określamy tym mianem samozwańczych obrońców prawa, głównie pojmowanego na ich własny sposób, niekoniecznie zgodny z jego literą, ale za to egzekwowanego natychmiast, bez przebierania a środkach. Spotykamy ich też na drogach, gdzie ukarzą nas za niewłaściwą, w ich mniemaniu, jazdę, hamując na przykład tuż przed maską naszego samochodu, albo zajeżdżając drogę tak długo, aż im się nie znudzi.

Ale bywają też szeryfowie-sąsiedzi, na każdym kroku pilnujący naszej praworządności, informujący odpowiednie organy o wszystkim, co są w stanie zaobserwować przez płot, bo przecież każde nasze działanie jest na pewno wymierzone przeciw prawu, jeśli nie ludzkiemu, to już z pewnością boskiemu. Bo człowiek jest z natury niegodziwy, skłonny do oszustw, kradzieży, niemoralności i jeśli go tylko spuścić z oka, będzie oddawał się tym czynnościom nieskrępowanie. Więc on z oka nie spuszcza. I tym żyje każdego dnia, a nawet pewnie niejednej nieprzespanej nocy.

Opowiedziała mi swoją historię pani Stenia, mieszkanka jednej z dzielnic naszego miasta. Olek, szwagier, mąż jej własnej kuzynki zadatki na szeryfa miał od zawsze, ale póki pracował, pilnował praworządności sąsiedzkiej po pracy i w weekendy, ale za to, jak przeszedł na emeryturę, cała dzielnica mogła już spać spokojnie, bo on czuwał. Mieszkającej za płotem rodziny szwagierki nie ruszał, póki co. Ale któregoś razu Stenia ustaliła z mężem, że trzeba by wymienić stary, betonowy i murszejący płot na nowy, wymierzyli, zamówili odpowiednią ilość metalowych paneli i słupków, po czym zabrali się za jego rozbieranie. Cieszyli się tą inwestycją, planowali nawet zakup iglaków, by zapewnić sobie i sąsiadom trochę intymności, bo taka siatka, w porównaniu z dotychczasowym ogrodzeniem, to jakby nic pomiędzy sąsiadującymi posesjami nie było.

Olek w trakcie tych prac przechadzał się zamyślony wzdłuż granicy, ale nic nie mówił. Bo czekał tylko, jak się okazało, aby ogrodzenie znikło, wyczekiwał też na odpowiedni moment na swoją szeryfowską akcję. Moment taki nadszedł, gdy Stenia z mężem wybrali się do budowlanego po coś, co im tam jeszcze brakowało, a po powrocie zastali… wysypaną wywrotkę żwiru w miejscu, gdzie miał stanąć nowy płot. Ich zdumienie nie miało granic, ale wciąż będąc jeszcze dobrej myśli, postanowili wyjaśnić sprawę z Olkiem. Niestety, mężczyzna był już tak utwierdzony w swoich racjach, że wyjaśnianie potrwało osiem lat, przez adwokatów i przed obliczem sądu.

Sąsiad, którego małżonka i nasza bohaterka mieli wspólnego pra-pra-dziadka, uznał, że przodek podzielił ziemię niesprawiedliwie, dlatego Stenia dziś ma więcej, a oni mniej i postanowił dziś, po prawie wieku, sprawiedliwości zadość uczynić. Nie pomogły mapki, nie pomogły pomiary geodezyjne, bo Olek wiedział lepiej, a gruzu sąd nie pozwolił usunąć własnym sumptem, bo był własnością Olka i zostałoby to potraktowane jak kradzież.
Po ośmiu latach drogi przez mękę, niesnasek rozlewających się na całą dalszą wspólną rodzinę (bo Olek wszędzie biegał i wciągał kogo się dało w ten konflikt), po przebytym przez męża Steni zawale, małżeństwo dało za wygraną i odstąpiło sąsiadowi sporne półtora metra. Sprawa sądowa się zakończyła, ale nie sprawa z Olkiem. Wobec takiego „przekrętu”, jakiego chcieli dokonać na nim za pomocą płotu, uzna, że krewni nie są godni zaufania w żadnej innej kwestii i wszedł w intensywną współpracę ze wszelkimi instytucjami, które uprawnione były do ukarania sąsiadów za ewentualne wykroczenia. Tak więc najpierw (na wszelki wypadek) powiadomił stosowny urząd, że Stenia z mężem nie mają zezwolenia na budowę płotu. Mieli. Potem sprawdził, czy ich budynek gospodarczy nie jest czasem samowolą budowlaną. Nie był. I tak było z każdym kolejnym remontem, wymianą okien, tynkowaniem elewacji, kładzeniem kostki brukowej, ale Stenia sama bardzo pilnowała wszystkich zezwoleń, bo nie uśmiechało się jej już włóczenie po sądach przez nie wiadomi ile kolejnych lat.
Olek z każdą nieudaną interwencją marniał w oczach, schudł, zaniedbał się, podpierając się kijem, ledwie już chodził na swoje codzienne patrole po okolicy. I nagle, któregoś dnia ożył, a na jego posesję zaczęły zjeżdżać samochody z materiałami budowlanymi, potem z dachu jego domu zaczął znikać leciwy eternit i w końcu pokazały się pierwsze zarysy mansard, których wczesnej nie było.

Stenia, ot tak, z ciekawości sprawdziła, czy sąsiad ma na te działania zezwolenie. Nie miał. Przegadali sprawę z mężem, nie mogąc wyjść ze zdumienia, że nie obawia się, aż proszącej się o to zemsty sąsiadów: oko za oko, ząb za ząb, donos za donos. A Olek wcale na zlęknionego nie wyglądał, przeciwnie: prowokacyjnie przechadzał się wzdłuż nieszczęsnego płotu Steni i nad wyraz głośno uzgadniał wszystko z robotnikami.
Którejś nocy, gdy Stenia obudzona gwałtownie przez męża, zobaczyła nad sobą jego jaśniejącą nagłym olśnieniem twarz i wysłuchała jego słów, i na nią spłynęło zrozumienie tej dziwacznej sytuacji. Musiało po prostu tak być i nie inaczej: Olek sam postanowił sprowokować rozróbę i tylko czekał na rozwój sytuacji. Czegoś mu w życiu po prostu zabrakło, po tylu latach „słusznej” i w sumie „wygranej” walki, poczuł się pewnie nagle bezużytecznym, podwójnym emerytem, tym z ZUS-u i tym z pełnionej misji szeryfa. W desperacji, gdy nie miał już z kim walczyć (bo nikt w promieniu kilometrów nie ważył się popełnić najmniejszego choćby wykroczenia), sam postanowił stworzyć sytuację, która pozwoliłaby mu pożyć jeszcze trochę tak, jak lubił, tym razem nie atakując, ale broniąc „swoich praw”.
– No to ja mu pokażę – mruknęła Stenia i nie czekając świtu usiadła do komputera.
– Co robisz? Piszesz na niego skargę? – zainteresował się mąż, zaglądając jej przez ramię.
– Nie. Zobaczysz, nie przeszkadzaj mi teraz – odparła i po kilkunastu minutach przeczytała mu maila, który właśnie wysłała do sąsiada.
Tu pani Stenia mi go odczytała,  sięgając do swojej skrzynki mailowej i brzmiał on dokładnie tak:
„Drogi Olku. Wiem, że zmiana dachu twojego domu, a zwłaszcza jego przebudowa jest zwykłą samowolą, sprawdziłam to. Ale jako Twoja krewna, sąsiadka i dobra katoliczka nie zamierzam Ci robić z tego powodu żadnych problemów. Buduj sobie co chcesz, a my się tylko cieszymy, że tak dobrze Ci się powodzi. I wybaczamy Ci z całego serca wszystko co było, bo kochamy Cię po chrześcijańsku jak bliźniego swego, według dziesięciu przykazań i niech Bóg ma Ciebie i Twoją rodzinę w opiece”.

Tu pani Stenia umilkła i popadła w zamyślenie.
– I wie pani co, pani Grażyno? – zaczęła po chwili z dziwnym wyrazem twarzy. – To było gdzieś w kwietniu, a w sierpniu Olek umarł. Chyba ja go zabiłam. Miłością go zabiłam. 

Grażka

Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 16/08/2024 08:17
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do