
Jest taka piosenka Ireny Jarockiej… A ja? Jestem mężatką z trzyletnim stażem, mam roczną córkę, mogę powiedzieć, że niczego mi nie brakuje. I być może, gdybym nie spotkała Andrzeja, żyłabym w przekonaniu, że jestem spełniona pod każdym względem, ale go spotkałam i nigdy przed nim ani po nim nie odczułam takiej magii bycia z kimś, takiej siły przyciągania i tak absolutnego spełnienia. Kilka lat temu pojechałam z kolegą na wycieczkę motocyklową, obiecałam sobie, że jak tylko będę wolna od zmory studiowania, dam się porwać na kilka dni.
On był jednym z tych maniaków, którzy przez okrągły rok dłubią przy swoim pojeździe, ulepszają, upiększają, muskają, bo nie jest to zwykły motocykl, tylko okaz z duszą i historią, osobiście doprowadzony do stanu świetności nierzadko od podstaw. Pojechaliśmy całą paczką, bo motocyklista to „zwierzę stadne”. Było super, wolność, wiatr we włosach (a tak naprawdę uklepana od kasku fryzura), nocowanie tam, gdzie zastał nas zmierzch. Pogoda sprzyjała, dopiero podczas drogi powrotnej złapał nas deszcz, a właściwie ulewa z burzą i piorunami. Wojtek dał kierunkowskazem znak i wszyscy zatrzymaliśmy się pod jakąś leśną wiatą. Oznajmił, że kilka kilometrów stąd mieszka znajomy, którego poznał na zlocie i może da nam schronienie, bo o dalszej jeździe nie było mowy. Był już wieczór, widoczność prawie żadna, a i tę ograniczał lejący się strumieniem po szybach kasków deszcz. Znajomy Wojtka zgodził się nas przechować i zaoferował gościnę w garażu, co w sumie nie było dziwne, bo tego typu faceci spędzają w garażach więcej czasu niż w domach i mają je tak urządzone, że od biedy dałoby się w nich mieszkać. Gdy przyjechaliśmy na miejsce, okazało się, że nie ma prądu, gospodarz oświetlił więc wnętrze zniczami, byśmy mogli się rozlokować.
– Niestety do domu was nie zaproszę, bo moja stara jest strasznie aspołeczna, zwłaszcza w stosunku do moich znajomków – tłumaczył, ale nam wystarczyło, że mieliśmy kawałek dachu nad głową.
Zwłaszcza że było i na czym i przy czym usiąść, bo Andrzej miał tu całą spiżarnię, głównie z własnej roboty alkoholem. Napić mogli się tylko pasażerowie (a ściślej pasażerki) i ja jako jedna z nich byłam w tej dobrej sytuacji. Andrzej siedział obok mnie, podlewał mi hojnie i plótł od rzeczy. Od razu oznajmił, że się we mnie zakochał od pierwszego wejrzenia i błagał, bym została jego dziewczyną. Śmiałam się do rozpuku, bo o jakim „pierwszym wejrzeniu” mowa w tych prawie egipskich ciemnościach? Ale gdy usiadł jeszcze bliżej, objął mnie ramieniem, przestało mi być do śmiechu. Całą przeszedł mnie dreszcz, a moje ciało zaczęło wariować. To był jakiś dziwny magnetyzm, coś, wobec czego skapitulował mój rozsądek, logika i instynkt samozachowawczy. Bo nie tylko nie miałam pojęcia, kim jest, ale nawet jak wygląda. Nie zaprotestowałam, gdy mnie pocałował, a gdy spytał, czy nie zechciałabym się z nim urwać, nawet nie spytałam dokąd, po prostu wstałam i pozwoliłam się poprowadzić za rękę. Na tyłach ogrodu stała drewniana szopka, którą on nazywał altanką. Powiedział, że często tam sypia, gdy ma dość ględzenia matki. W oświetlonym świeczką wnętrzu dostrzegłam tylko łóżko zajmujące prawie całe pomieszczenie, ale nic więcej nie było nam potrzebne. Gdybym chciała i mogła opisać, co się między nami wydarzyło, i tak nie znalazłabym słów. Magia? Nie, to zbyt górnolotne, i zbyt… niefizyczne, ale w sumie najbliższe właściwemu słowu.
A potem przestało być magicznie. Jeszcze przed świtem do „altanki” wpadła matka Andrzeja z wrzaskiem i wyzwiskami. Stanęła w drzwiach i nie pozwoliła wyjść ani mnie, ani jemu, po czym... zadzwoniła po policję. Bałam się, że znajomi odjadą beze mnie, nawet nie wiedzieli, gdzie jestem, ale kobieta wyrwała mi z ręki telefon, gdy próbowałam zadzwonić do Wojtka. Byłam przekonana, że gdy przyjedzie policja, sprawa się szybko rozwiąże, bo przecież co to za przestępstwo spędzić noc z dziewczyną? Niestety, nie miałam nawet takiej możliwości. Policjanci kazali mi wsiąść do radiowozu i zabrali mnie na komendę, bo nie miałam przy sobie dokumentów i nie byli w stanie potwierdzić, kim jestem. Dopiero po kilku godzinach pozwolono mi skorzystać z mojej komórki i Wojtek przywiózł mi torebkę z dokumentami. W międzyczasie rozjaśniła się trochę sytuacja, przesłuchujący mnie policjant powiedział, że Andrzej jest na zwolnieniu warunkowym, miał na koncie rozboje, kradzieże, jazdę pod wpływem alkoholu i narkotyków. Jest pod stałą kontrolą policji i gorliwej matki, więc nie byłam zwyczajną dziewczyną, tylko podejrzanym elementem. Do domu wracałam z samym Wojtkiem (reszta się rozjechała wcześnie rano), byłam mu bardzo wdzięczna, że wyratował mnie z opresji, a jednocześnie było mi cholernie wstyd. Na najbliższym postoju jednak zamiast mu dziękować, zasypałam go pretensjami, że mnie nie ostrzegł z kim mam do czynienia i nie zapobiegł dalszym wydarzeniom.
– Czy ty myślisz, że faceci opowiadają sobie swoje życiorysy tak jak mają w zwyczaju baby? – obruszył się. – W tych kręgach wie się więcej o motocyklu danego gościa niż o nim samym. Zresztą o zgodę mnie nie pytałaś.
– Ale numer telefonu do niego masz?
– Zapomnij, Magda. I nie przeginaj – mruknął, po czym wsiadł na motor, więc ja mogłam tylko zrobić to samo.
Potem zaczęłam tę moją przygodę racjonalizować, tłumaczyć, że przecież tak czuły i wrażliwy facet nie mógł być zwykłym bandziorem, że to nieporozumienie. W kolejnym etapie zaczęłam Andrzeja idealizować, łącznie z wyglądem, uzupełniłam więc sobie jego ledwie widzianą w półcieniu sylwetkę podług własnego gustu, a następnie… zakochałam się jak nieprzytomna w tej mieszance fantazji i rzeczywistości. Chodziłam jak śnięta, a Wojtek, by nie ulec moim prośbom, skasował numer telefonu tego bożyszcza bez skazy.
– Ale coś ci pokażę na otarcie łez – powiedział – choć może będę żałował.
Podstawił mi pod nos zdjęcie z telefonu: czarno-czerwonego harleya, na którym namalowane było moje imię. Wtedy odezwały się z powrotem wszystkie uczucia, co przepłakałam to moje, ale z czasem udało mi się wyprzeć Andrzeja z serca i wspomnień. Trzy lata temu był u nas w mieście zlot motocyklowy nad zalewem. Wybrałam się akurat na plażę, by złapać trochę naturalnej opalenizny przed czekającym mnie za tydzień ślubem. A gdy już wracałam, mój wzrok zatrzymał się na charakterystycznym harleyu, po czym dostrzegłam na mim imię: MAGDA. Stanęłam jak wryta. Przez głowę przebiegła mi burza myśli, łącznie z tą, czy nie rzucić wszystkiego i nie odjechać ze swoim rycerzem na jego rumaku, gdziekolwiek, byle razem, a potem niech się dzieje co chce. Po chwili dostrzegłam grupę mężczyzn z kaskami w rękach. Przy Harleyu stanął niewysoki facet sporo po trzydziestce, z widocznymi oznakami łysienia i lekko zarysowanym brzuszkiem.
– Podoba się? – zagaił, widząc, że wpatruję się w motor i w niego jak głupia.
– Tak tylko się zastanawiam, Magda to motocykl, czy jego pasażerka?
– Ani to, ani to – odparł, ukazując, jakby całej reszty było mało, niecałkiem kompletne uzębienie. – Dawno i nieprawda.
– Szerokiej drogi – rzuciłam szybko i równie szybko się oddaliłam.
Nie wiem, czy to był przypadek, czy zrządzenie losu, tak czy inaczej zdarzyło się w najodpowiedniejszym miejscu i czasie. Zaręczając się z moim Arkiem miałam wrażenie, że on jest jakby „zamiast”, bo ten, którego tak naprawdę całą sobą pragnęłam, był dla mnie nieosiągalny. I rzeczywiście, nie był, bo nigdy nie istniał. Do ślubu szłam więc nie tylko ładnie opalona, ale i wolna, bez najmniejszych wątpliwości ślubując miłość i wierność. Ciałem i duchem.
Grażka
Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie