Reklama

Oczywista Nieoczywistość - Dzwonnik

Jaw.pl - Jaworznicki Portal Społecznościowy
09/07/2023 10:15
Zapewne każdy z nas miał lub ma  w swoim życiu jakąś obsesję, tzw. „hopla”. Każdy z nas był lub jest w czymś wyjątkowo „rozmiłowany”, czymś co go pochłania niemal bez reszty. Czasem dość trudno przyznać się do swych „słabostek” ale czasem są one tak absurdalnie prozaiczne a jednocześnie silne, że ciężko zakwalifikować je i zaszufladkować w ramy jakiejkolwiek bądź osobliwości. Dla mnie jedną z dwóch obsesji dzieciństwa były dzwony. Tak, wiem. To dość absurdalne. Co bowiem takiego wyjątkowego może być w dzwonach? Szczególnie w oczach dziecka. A jednak.

Wychowałem się na  długoszyńskim Srebrniku, na niewielkiej ulicy o tej samej nazwie. Ulokowana była ona pomiędzy starym parafialnym kościółkiem usytuowanym na niewielkim placyku, a terenem, na którym w pierwszej połowie lat 80-tych XX wieku zaczęto budowę nowego kościoła. Były to czasy księdza Wiktora Byrdziaka, bardzo fajnego proboszcza i naprawdę fajnego człowieka.

[caption id="attachment_294206" align="aligncenter" width="1058"] Ksiądz Wiktor Byrdziak, założyciel długoszyńskiej parafii (ze zbiorów rodziny Jaromin)[/caption]

Teren ten przez wiele lat był wielkim placem budowy. Jednak już od samego dzieciństwa, niemal odkąd sięgam pamięcią, kiedy tylko słyszałem odgłos bijącego dzwonu, biegłem na sam koniec ulicy by słyszeć go wyraźniej, potem gdy byłem trochę większy i starszy, pozwalano mi iść chodnikiem w kierunku kaplicy i z oddali patrzeć na bijący dzwon. Problem wszak polegał na tym, że dzwon było widać raczej kiepsko, ponieważ większość dzwonnicy zasłaniała bryła kościółka. Bliżej nie wolno mi było podchodzić. Nie wolno mi było przechodzić przez główną ulicę. Raz ośmieliłem się to zrobić w ukryciu. Ale sprawa się „rypła” i dostałem lanie. Dlatego później bardzo często prosiłem swego wuja Edmunda by zabierał mnie przed południem pod kaplicę, tak bym mógł bijący dzwon oglądać z bliska. Byłem szczęściarzem. Naprawdę. Chodziliśmy tam bowiem często. Kiedyś wujek zabrał mnie do Maczek. Pieszo. Piesze wyprawy z wujkiem były normą. Zaprowadził mnie pod tamtejszy niewielki kościółek. A tam co? A tam dzwonnica z kilkoma dzwonami. Od dużego do maleńkiego. Kiedy rozśpiewały się wszystkie na „Anioł Pański” myślałem, że oszaleję ze szczęścia. Pamiętam, że wyszedł do nas tamtejszy proboszcz i opowiedział mi o tych dzwonach, podając m.in. ich nazwy. Byłem po prostu wniebowzięty. Innym razem przechodziliśmy w Maczkach koło tamtejszego cmentarza. Tam na niewielkiej dzwonnicy też wisiał niewielki dzwon. A że na cmentarzu nie było nikogo to wujek pozwolił mi sobie trochę podzwonić. To była radość w swej czystej postaci. Za każdym razem jednak absolutnym punktem odniesienia był dzwon w Długoszynie.  Zamówiony został w 1977 roku,  wykonany w Przemyślu, w zakładzie Jana Fleczyńskiego, konsekrowany zaś przez ks. bp Stanisława Smoleńskiego w 1979 roku. Zawieszono go na dzwonnicy na tyłach kościółka. Na wieży kaplicy wisiał natomiast bardzo mały dzwon i wisi tam zresztą do dziś. To tzw. sygnaturka. Pamiętam, że na pięć minut przed każdą mszą dzwoniła nim starsza pani, która, z tego co pamiętam mieszkała w pobliżu. Zapamiętałem jedynie jej chudą, wysuszoną i surową twarz okoloną chustą.

[caption id="attachment_294203" align="aligncenter" width="577"] Stary kościółek parafialny wraz z dzwonnicą (ze zbiorów autora)[/caption]

Pamiętam też swoją wielka radość, kiedy w czasie budowy nowego kościoła zaadaptowano na potrzeby parafii jego dolną część i to właśnie wtedy zdemontowano dzwonnicę przy kaplicy, postawiono nową przy kościele i zawieszono na niej ów dzwon. Moja satysfakcja wynikała z tego, że teraz, gdy tylko chciałem widzieć dzwon z bliska to nie musiałam już przekraczać głównej ulicy bądź zerkać z daleka. Wystarczyło przejść kilkaset metrów wąską bitą drogą by znaleźć się na miejscu. A tam… dzwon. Po prostu dzwon. I długa lina zwisająca w dół. Do dziś zresztą zapamiętałem starszego, kulejącego Pana, pamiętam, że nazywał się Musiał. Mieszkał w sąsiedztwie nowej świątyni.  Stamtąd pochodził. Tam stał kiedyś jego rodzinny dom, po którym pozostała jedynie stara fotografia. Pan Musiał chodził codziennie przed południem dzwonić. I niemal codziennie chodziłem i ja. Za każdym razem czekałem na niego. Kilka razy niecierpliwość brała we mnie górę. Przeskakiwałem więc przez niewielkie ogrodzenie wokół dzwonnicy i zanim Pan Musiał otworzył kłódkę ja byłem już w środku i niejednokrotnie usilnie zaczynałem ciągnąć za linę, dzięki czemu zanim dzwonnik dotarł na miejsce to dzwon wydawał już pierwsze dźwięki. Pan Musiał groził mi zawsze palcem, mówiąc że tak nie wolno. Ale za każdym razem dopuszczał mnie do liny i pozwalał „współdzwonić”. Pamiętam, że wraz z dźwiękiem uderzającego o płaszcz serca dzwonu dudniło też moje serce.  Z radości. To w tamtym okresie z zapartym tchem oglądałem też w telewizji wszystko to, co dotyczyło dzwonów, ich powstawania i produkcji. Zapamiętałem do dziś materiał filmowy o wytwarzaniu dzwonów. Uderzyła mnie długotrwałość i złożoność całego procesu. To co zdziwiło mnie najbardziej to fakt, że wykorzystywano do owego procesu między innymi kurzych jaj.

[caption id="attachment_294205" align="aligncenter" width="1806"] Kośiół parafialny w Długoszynie (fot. S. Śląski)[/caption]

Któregoś dnia jednak Pan Musiał nie przyszedł. Myślałem że zachorował. Czasem się to zdarzało. W końcu był starszym człowiekiem. To zaś co rzuciło mi się wówczas w oczy to zdemontowane ogrodzenie i brak liny. Zamiast niej zamontowany został silnik, który za naciśnięciem zielonego guzika na plebani zaczynał swą pieśń. Sam, jako ministrant wielokrotnie ów guzik naciskałem. Dla mnie nie było to jednak już to samo. Dlatego też, że obok dźwięku dzwonu słyszałem i nieprzyjemne szarpanie łańcucha łączącego jarzmo dzwonu z napędem. Ale dzwon był, dzwonił. Niby nic się nie zmieniło. A jednak… Po jakimś czasie Pan Musiał zmarł. Do dziś pamiętam jego sympatyczną twarz. Do dziś pamiętam też widok rozhuśtanego dzwonu ze swą metaliczną pieśnią. Dzwon pełni swą rolę do dziś, z tym że zawieszony jest już teraz na docelowej dzwonnicy, będącej jednym z czterech skrzydeł kościoła. Docelowo dzwony miały być cztery. Jest jeden. Podobno dzwony wychodzą z mody. Zastępuje się je coraz częściej dźwiękiem nagranym cyfrowo i odtwarzanym automatycznie. Lecz dla mnie to już nie to samo. Dlatego, że dzwon – to dzwon. Ze swoją magią, całym rytuałem powstawania, duszą, sercem i… autentycznością, której deficyt coraz bardziej daje się dziś we znaki.

Jarosław Sawiak

[caption id="attachment_282779" align="aligncenter" width="440"] fot. J. Maliszczak[/caption]

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do