Reklama

Oczywista Nieoczywistość – Klane czy tłuczone?

Ziemniaki. Kartofle. Pyry. Bulwy. Gatunek z rodziny psiankowatych, którego ojczyzną jest Ameryka Południowa. Różne nazwy, także te gwarowe, czasem z pozoru nieznane i osobliwe, ale bodaj każdy z nas wie, o co chodzi. Mało kto przypuszczałby zapewne, że nazw regionalnych i ludowych ziemniaków i ich odmian w samej Polsce jest ponad sto. Pomimo tej różnorodności, wspólnym mianownikiem jest to, że stanowią do dziś jeden z podstawowych składników żywnościowych.

Kiedy trafiły do Europy w XVI wieku, nikt zapewne nie sądził, że bulwy te zrobią tak oszałamiającą karierę. Także dziś są jednym z głównych składników żywnościowych na całym bodaj świecie. Wykorzystywane są jako element diety; jako jeden z głównych składników bądź jako jeden z dodatków. Przez całe pokolenia ziemniaki były jednym z zasadniczych substytutów żywieniowych, niekiedy jedynym. I tak np. w okresie zaborów, na terenie Galicji, jednej z najbiedniejszych krain w ówczesnej Europie,  ziemniaki były podstawą diety jako takiej. Często jej jedynym uzupełnieniem był chleb. Nic więcej. Jedno jak i drugie stanowiło więc swego rodzaju zapychacze. Może i żywiły, ale że dieta taka była zatrważająco uboga, to nie chroniła przed chorobami, a w konsekwencji śmiercią. Cebulę, buraki czy marchew jedzono rzadziej. O cukrze natomiast, o mięsie, kawie czy herbacie można było zazwyczaj pomarzyć.
Ziemniaki do dziś nie tracą na popularności. Z pozoru kojarzą się rzeczywiście z biedą i prowincjonalizmem, choć sadząc po ich dzisiejszych cenach, można by odnieść inne wrażenie. Ale tak czy owak ziemniaki jemy nadal. Niemal wszyscy. Sam uwielbiam je zresztą, jak bodaj wszyscy w mojej rodzinie. Dziś ziemniaki kupuje się na bieżąco. Kiedyś jednak, na jesień, kupowało się ich więcej, na zapas. Były zapakowane w duże, siatkowane wory, zwane powszechnie raszplowymi. Przywoził je co rok „chłop”, u którego towar sprawdzony był już od lat. Potem, po przetransportowaniu worków spod bramy aż po dom, worki rozcinano, a ziemniaki zrzucano specjalnym zsypem do chłodnej piwnicy, gdzie „leżakowały” przez kolejne miesiące.


Z pozoru zdają się w smaku trochę nijakie, ale przecież nieposolony przez piekarza chleb też nie ma smaku, a pochłaniamy go prawie codziennie. Zazwyczaj jemy ziemniaki pokrojone w kostkę. Ale kiedy są już trochę starsze,  to zajadamy się nimi w nieco innej formie. I to co do zasady pojawia się pewien problem. Otóż chyba w całej Polsce mówi się wówczas o ziemniakach tłuczonych. W bodaj wszystkich restauracjach i jadłodajniach w ramach menu taka forma podawania ziemniaków określana jest także jako „ziemniaki tłuczone”. Słowo „tłuczone” kojarzy mi się raczej z tłuczkiem, a dla mnie tłuczek służył do rozbijania mięsa, a nie ziemniaków. Natomiast u mnie, w rodzinnym domu oraz w obrębie szeroko rozumianej rodziny bodaj wszyscy mówili o „ziemniakach klanych”, a przyrząd do klania określano „klaczka”. Po prostu. Wydaje mi się, że w moim rodzinnym Długoszynie większość ludzi mówi podobnie. W dzieciństwie nie zastanawiałem się nad tym, skąd wzięła się owa różnica. Samo określenie „tłuczone” wydawało mi się dziwne i obce, aczkolwiek znane. Jednak u nas ziemniaki klano i basta. Dopiero z czasem dowiedziałem się, że określenie, którego używano u nas, pochodziło z pobliskiego Śląska. Nie jest to wiec małopolski idiom, a naleciałość gwary śląskiej. Nie powinno to wszakże dziwić. Takich nacieków językowych jest całkiem sporo, a są one pochodną wzajemnego, sąsiedzkiego oddziaływania kulturowego, tego językowego także. Chociaż więc jak mantrę powtarzam wszem i wobec, że Jaworzno to nie Śląsk, to akurat tego typu wpływów się nie wyrzekam. Są one bowiem czymś oczywistym. U siebie w domu ziemniaki więc klam, a nie tłukę. Zresztą określenie „klać” brzmi jakoś bardziej „humanitarnie”. Tłuczenie wydaje się natomiast jakieś bardziej okrutne…


Pamiętam jeszcze jedną osobliwość z dzieciństwa, dotyczącą „tłuczenia” bądź „klania”. Otóż nasza sąsiadka z ulicy Srebrnik, pani Maria Spyra, hodując u siebie na podwórku jakąś tam niewielką trzódkę, sama gotowała tejże pożywienie. Pamiętam jak niejednokrotnie ściągała z węglowego pieca duży gar, w którym ugotowane były obierki po ziemniakach, burakach, same ziemniaki i jakieś inne żywnościowe składniki. Wynosiła ona gar na pole, kładła go na trawniku, a potem przynosiła bardzo dużą „klaczkę” i klała nią to, co znajdowało się w garze. Jednak pani Spyrowa nie nazywała tego przedmiotu „klaczką” ale „esem”. Dziwiła mnie ta nazwa. choć wytłumaczenie tejże było dość proste. Otóż „część robocza” do złudzenia przypominała literę „s”, która gniotła i rozdrabniała jadło. Zresztą z domu pamiętam też, że owe klaczki trochę przypominały takie eso, tylko pomnożone w szeregu kilkakrotnie. Dopiero potem pojawiły się „klaczki”, których spód był okrągły i podziurkowany niczym sitko. I tak już pozostało. Pomimo wszak wspomnianych rozbieżności, wspólnym mianownikiem jest to, że czy ziemniaki poklam, utłukę czy pozostawię w kawałkach bądź w całości, smakują mi one zawsze, stanowiąc jeden z niezastąpionych elementów mojego żywienia.
Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 20/07/2024 08:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do