Reklama

Oczywista Nieoczywistość - Pazury

Jaw.pl - Jaworznicki Portal Społecznościowy
23/04/2023 11:10
        Któregoś słonecznego dnia moja prababcia Waleria Hajek usiadła sobie na krześle. Wygrzewała się w słońcu, siedząc pośrodku soczystego trawnika. Miała w zwyczaju ucinać sobie krótką drzemkę w godzinach poobiednich. Podobnie było i tym razem. Jak gdyby nigdy nic. Ale do czasu, do chwili gdy swoje pazurki pokazała kicia.

Tak naprawdę owa „kicia” była zwyczajnym kocurem, swego rodzaju przybłędą, dachowcem, nigdy formalnie nie zaakceptowanym, nie „zaadoptowanym” jako jeden z domowników. De facto był wszak  jednym z „członków rodziny” , chodzącym wszak swoimi drogami, a zjawiającym się głównie na posiłki. Szwendał się tu i tam, łasił się, pomiałkiwał, wylegiwał, prężył grzbiet, czasem prychał, drzemał w sąsiedztwie pozostałych, czasem znikał na kilka dni by prędzej czy później wrócić „do domu”. Owego dnia jednak, w czasie gdy szanowna prababcia Waleria ucinała sobie drzemkę, kocur otworzył leniwie oczy i subtelnie wgramolił się na kolana tejże. Ta -  niczego nieświadoma - pogłaskała „kicię”, kontynuując lekki sen. Nagle, nie wiedzieć czemu, kot naprężył się w jednym momencie i rzucił na babcię, gryząc ją w gardło, zupełnie jak dzika, polująca bestia, drapiąc jednocześnie po szyi. Babcia ocknęła się gwałtownie, trzepnęła kocura ręką z całej siły i chwytając go za kark odrzuciła z całej siły przed siebie. Kocur zasyczał i zacharczał - po czym zniknął za rogiem budynku gospodarczego. Babcia przetarła oczy ze snu i ze zdumienia, nie mogąc zrozumieć co się właściwie stało. Zaraz potem wzięła do ręki skrobachę (to taka miotła z gałęzi) i zaczęła szukać agresywnego kocura, pomrukując pod nosem ciche inwektywy oburzenia.

[caption id="attachment_286254" align="aligncenter" width="640"] Waleria Hajek- lata 60-te XX wieku (ze zbiorów autora)[/caption]

Ta, która zawsze była łagodna, ciepła i dobrotliwa wpadła w swego rodzaju furię, goniąc z rozczochraną miotłą po obejściu i nie mogąc się uspokoić. Kocur zniknął jednak na kilka dni. Babcia niemal zaraz po zajściu wyrzuciła miskę na jedzenia dla kota, paląc jednoznacznie mosty. Na szczęście „rany” okazały się powierzchowne. Obmyła je i odkaziła. I tyle. Kiedy po kilku dniach kot, za skruszoną i niepewną miną pojawił się znów, babcia nie miała litości. Pogoniła go z całym impetem. Wymiatanie kota odbyło się jeszcze kilka razy. Potem kocur przestał się już pojawiać. Nie wiadomo wszak czy była to „zasługa” babcinej miotły, czy faktu, że po misce na „żarcie” nie było śladu. Od tamtego czasu w naszej rodzinie bodaj nikt nie posiadał już kota. Przynajmniej formalnie; no może poza przybłędami od sąsiadki – ale to już wiele lat później, w domu na Skałce. Koty zaczęły u nas uchodzić za fałszywe.

[caption id="attachment_286253" align="aligncenter" width="960"] źródło: Pixabay[/caption]

W końcu owa kicia zaczęła gryźć rękę, „która ją karmiła” – a to podobno wbrew wszelkim zasadom. Był to jednak moment kiedy owe pazury pokazała kicia jak i prababcia. Czym kierował się ów kocur? Pewnie jakimś niepohamowanym, zwierzęcym instynktem, którego nie sposób ująć w jakieś racjonalne karby. A babcia? Czy był to instynkt, instynkt przetrwania, przejaw „samoobrony”? W jakimś stopniu oczywiście tak. Ale było to też pokłosie zaskoczenia jak i niepochamowanej chęci ukarania i przetrzepania futra zdrajcy. Była to jedna z niewielu chwil kiedy prababcia wpadła we wściekłość, prawdziwą furię – która jak szybko się pojawiła, tak szybko uleciała. Babcia o wiele rzadziej od tej pory ucinała sobie drzemkę na polu, nigdy już kota żadnego nie przysposobiła – i stan ten nie zmienił się do końca jej życia. Potem pojawiały się już u nas psy. Mniej czy bardziej „udane”. Mniej czy bardziej bystre, fajne i ukochane. Pierwsze dwa były kundlami szczekającymi na wszystko i wszystkich. Obydwa miały na imię Agat. Ponieważ nie były zaczepione to zdechły na psie choroby- jedna z nich to bodaj nosówka. Pies zdechł. Druga to wścieklizna. Któregoś dnia wpadł ów pies w taką furię, że trzeba było go zabić. Pamiętam moment, kiedy podszedłem do niego, podałem mu miskę z wodą. Był wówczas ciepły, słoneczny dzień. Napił się kilka łyków, po czym nagle wpadł w ów opentańczy szał, szarpał łańcuch, pienił się i okropnie szczekał i zawodził. Nie wiedzieliśmy co robić. Wezwaliśmy sąsiada „od brudnej roboty”, który dobił go łopatą. Trzeci, mały piesek Pikuś dostał w grzbiet łopatą od sąsiada, który uderzył go niechcąco w czasie odśnieżania i przetrącił mu kręgosłup. Trzeba było go uśpić. Kolejny, również Agat, zniknął którejś nocy, zapadł się pod ziemię. Pozostał po nim łańcuch. Nie słychać było ani szczekania, ani zawodzenia. Podejrzewaliśmy, że ukradł go ktoś znajomy, ktoś, kogo pies znał.  Pamiętam jak dziadek mówił, że pewnie ukradł go któryś z sąsiadów, lokalnych pijaczków i zrobił to po to, by psa zjeść. Pamiętam, nie tyle swój smutek ile obrzydzenie i niesmak na myśl o tym, że można zjeść psa. Takie przypadki wszak się zdarzały w okolicy i dziś nie sposób tego wykluczyć.

[caption id="attachment_286252" align="aligncenter" width="565"] Waleria Hajek w latach 50-tych XX wieku (ze biorów autora)[/caption]

Tak sobie dziś myślę, że wszystko to budzi we mnie nadal ten sam niesmak i mdłości; na myśl o tym, że pomiędzy nogami spacerowali współdomownicy niezaszczepieni, być może chorzy, być może groźni, którzy o włos nie przyczynili się do tragedii. Myślę sobie o tym, co by się stało, gdyby prababcia nie wykazała się refleksem względem kota. Myślę też o tym, że obmywszy zadrapania nie pomyślała o szpitalu, przychodni, jakichś zastrzykach, przeciw wściekliźnie, przeciw tężcowi... Teraz jest to normą, kiedyś nikt się zbytnio tym nie przejmował. Myślę też o tym, co by było gdyby wspomniany Agat w szał wścieklizny wpadł w chwili gdy podawałem mu wodę? Czy może jakimś cudem odłożył swój groźny szał na chwilę później by nie zrobić mi krzywdy? Może w przebłysku psiej świadomości, zwiastującej koniec, odczekał jeszcze jedną chwilę? Nie wiem. To trochę śmieszne. A może zwyciężył po prostu instynkt, a cała reszta to najzwyklejszy zbieg okoliczności, łaskawy i dla prababci i dla mnie? Może ów instynkt to zegarowa bomba, która wybucha niezależnie od czyjejkolwiek woli i planów, będąca pokłosiem zawiłych i nieprzewidywalnych procesów, które zachodzą w nas wszystkich; zarówno w świecie zwierząt jak i ludzi. I może w tym wszystkim wcale tak bardzo nie różnimy się od świata fauny, a przekonanie od jakiejkolwiek wyższości człowieka nad zwierzętami, akurat w tym aspekcie, jest jedynie ułudą i mrzonką? Może owo przekonanie to jedynie pragnienie bycia kimś, kim nie jesteśmy i nie będziemy, a chcielibyśmy być?

Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do