
Jaworzno to miejsce, w którym stykały się przez wieki granice różnych organizmów państwowych. Na linii Przemszy przez stulecia przebiegała granica państwa, a do dziś jest to historyczna granica pomiędzy Małopolską a Śląskiem. Na Białej Przemszy, w stuleciu XIX, przebiegała natomiast granica pomiędzy organizmami państwowymi lub quasi- państwowymi w okresie zniewolenia.
Okres zaborów zresztą odcisnął potężny stygmat na rzeczywistości historycznej, społecznej i gospodarczej w obrębie ziem polskich. Różnice te zresztą są bardzo wyraźne, po linii granic państw zaborczych, do dnia dzisiejszego. Są jednak wspólne mianowniki, których nie zatarły żadne różnice wynikające z przynależności państwowej czy etnograficznej. W związku z tym sposób postrzegania otaczającej rzeczywistości i to, co ogólnie nazywamy mentalnością jako taką w zasadzie nie uległy zmianie. Dotyczy to w znacznej mierze relacji międzyludzkich, społecznych czy rodzinnych.
Niektórzy twierdzą, że z rodziną jako taką najlepiej wychodzi się na zdjęciu. Jest to przysłowie powszechnie znane i popularne. Sformułowanie takie nie mogło więc wziąć się z próżni. I rzeczywiście relacje rodzinne sprzed kilku pokoleń znacznie różniły się od tych współczesnych. W obrębie danej rodziny dzieci były blisko swych rodziców, którzy troszczyli się i opiekowali się swymi pociechami. Jednak kiedy dzieci dorastały, wzajemne relacje ulegały rozluźnieniu. Stawały się jakby bardziej oschłe. Kiedy dzieci żeniły się lub wychodziły za mąż, proces ten postępował jeszcze bardziej, w sposób niemal rewolucyjny. Nie było zwyczaju mówienia do teścia lub teściowej per „mamo” lub „tato” jak to częstokroć zdarza się dziś. Zazwyczaj zwracano się do nich per „wy”, podobnie zresztą jak do własnych rodziców. Używano określeń takich jak „kumie” czy „kumosko”. Rodzice niespecjalnie interesowali się swoimi dorosłymi dziećmi. Rozluźniały się też relacje pomiędzy rodzeństwem. Zdarzało się nawet, że zrywano między sobą kontakty zupełnie. Następowało to niemal w sposób naturalny, aczkolwiek przyczyniały się też do tego spory o majątki. Rodzice bowiem majątek swój najczęściej zapisywali najstarszemu z dzieci. Po śmierci rodziców dzieci niejednokrotnie sądziły się o schedę po tacie i mamie. Często beneficjent spadku musiał spłacać swe rodzeństwo, lecz nie zawsze miał z czego dokonać tejże należności. To tylko pogłębiało spory. Frapująca jest też swego znieczulica w obliczu śmierci członka rodziny, np. dziecka. Owszem, na początku lamentowano, ale bardzo szybko nad czyjąś śmiercią przechodzono do porządku dziennego, traktując ową okoliczność jako wolę Opatrzności, z którą i tak trzeba się zgodzić.
Zarówno członkowie rodzin jak i sąsiedzi sądzili się też o przeróżne sprawy; o wspomniane majątki rzecz jasna, ale i o naruszenie miedzy, o obrazę czci, o domniemane kradzieże. Ale co ciekawe, zawsze gdy jakąś rodzinę dotykała taka czy inna katastrofa, to sąsiedzi solidarnie pomagali poszkodowanym. Pomagali więc w odbudowie domu, w niwelowaniu szkód, w obliczu nędzy i głodu. Świadczyli też wszelaką pomoc materialną. Taka sytuacja miała miejsce w XIX wieku np. w Długoszynie, w którym tuż przed 1873 rokiem wybuchł pożar, który strawił ponad połowę wsi. Wówczas to autochtoni korzystali z szeroko rozumianej pomocy ze strony sąsiadów ze Szczakowej. Nikogo to wówczas nie dziwiło. Było czymś absolutnie oczywistym. Dziwnym jednak wydaje się to, że o ile relacje rodzinne stawały się poniekąd służbowe to te sąsiedzkie były jakby bardziej ludzkie. Jednak summa summarum można mówić w przeszłości o swego rodzaju znieczulicy, która powodowała, że członkowie rodzin rozluźniali ze sobą kontakty lub nawet je zrywali z bardzo wielu przyczyn. Członkowie tej czy innej familii, jeśli się spotykali, to najczęściej na pogrzebach i stypach. Śmierć w jakiś sposób unifikowała ich – ale tylko na chwilę. Każdy bowiem żył swoim własnym życiem. I chociaż rodziny były kilka pokoleń temu o wiele bardziej liczne to dzieci rozchodziły lub rozjeżdżały się po świecie, nie wiedząc z czasem o losach swych braci i sióstr do tego stopnia, że o ich śmierci dowiadywano się po fakcie, a miejsce pochówku krewnych pozostawało niejednokrotnie nieznane. Natomiast wspólnota danej wsi czy ta o charakterze sąsiedzkim zdawała się bardziej silna, pomimo sporów, waśni i problemów dnia codziennego.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie