Reklama

Oczywista Nieoczywista – Wyczekiwanie…

Wielokrotnie wraz z bratem tkwiliśmy w oknie naszego pokoju, wpatrując się w przebieg linii kolejowej, która ciągnęła się ze Śląska w kierunku Krakowa. W szerszym znaczeniu była to linia, która łączyła nasz kraj z zachodnim sąsiadem; w pewnym okresie z NRD, a potem ze zjednoczonymi już Niemcami. Widok był dobry, teren ten bowiem nie był jeszcze tak pozarastany jak dziś. W zasięgu wzroku mieliśmy dwa nasypy kolejowe, a na tym niższym właśnie odbywał się transport pasażerski. Zazwyczaj wyglądaliśmy na zewnątrz w listopadzie i grudniu, dlatego też nieliczne drzewa i tak pozbawione były liści, dzięki temu nie przeszkadzały w obserwacji. Suche kikuty uśpionych na zimę drzew stanowiły jedynie niemrawe kreski na szarym tle perspektywy. Na kogo jednak tak wyglądaliśmy? Kogo wyczekiwaliśmy.

Tata. Tata w swojej pracy wiele lat spędził za granicą. Zarówno w Niemczech Wschodnich, jak i Zachodnich. Zarówno w czasach Polski Ludowej, jak tej współczesnej. Ta pierwsza była czasokresem dość osobliwym; puste pułki sklepowe, kartki na żywność, reglamentacja, powszechna szarość i bylejakość. Ale pomimo tego to właśnie dzięki tacie, jego ciężkiej pracy i poświęceniu nasze dzieciństwo tak szare nie było. Wszelki niedobór w kraju rekompensowany był przez jego pracę właśnie, przez to wszystko, co przywiózł, zarówno dla nas, jak i bliższej rodziny. Kiedy przyjeżdżał z delegacji na odwiedziny, pojawiał się niczym objuczony wielbłąd, z wieloma torbami, wypełnionymi prezentami i rzeczami, o których w Polsce można było jedynie pomarzyć. To właśnie wówczas pierwszy raz w życiu zjadłem banana, pierwszy raz ujrzałem kiwi, myśląc, że to ziemniaki (tylko jakieś owłosione). Cytrusów mieliśmy na pęczki, słodyczy nie mniej, o sprzętach różnej maści i produktach żywnościowych nie wspominając.

Było to wszystko fajne, wspaniałe, ale miało i swoją cenę. Taty łącznie nie było w domu dobrych kilka lat. A z nami zostawała mama, która pracowała na cały etat. Bardzo rzadko się żaliła. Przychodziła z pracy, gotowała, sprzątała, zajmowała się nami, ogarniając nas i troszcząc się o nas. Było też częste pranie, i jeszcze częstsze prasowanie, nad którym pochylała się niejednego wieczoru. Nie brakowało nam wówczas niczego. No, może oprócz jednej rzeczywistości właśnie. Taty. W domu była zawsze ciepła, rodzinna atmosfera, ale kiedy taty nie było, to czuć było mocny brak. Toteż zawsze, gdy zbliżały się święta, szczególnie te grudniowe, z niecierpliwością wyczekiwaliśmy jego powrotu. A że komunikowanie się nawzajem było wówczas zupełnie inne, nie była to rzecz prosta. Dziś bez żadnego problemu bierzemy do ręki telefon i informujemy się w krótkiej chwili o tym, co się dzieje. Wówczas jednak telefonów nie posiadano. Może poza kilkoma wyjątkami. Formą przepływu informacji były więc głównie listy czy w nagłych przypadkach telegramy. Czasem rozmowy przez telefony w zakładzie pracy, ale i to było rzadkością. Zdarzało się na przykład, że tata w liście pisał, że przyjeżdża wtedy i wtedy, lecz zanim list dotarł do nas z tą informacją, tata już był w domu. Ale i wówczas niespodzianka była jeszcze większa.


Toteż owo wyczekiwanie było zawsze pełne niepewności i strachu, że to jeszcze nie teraz. Nawet wówczas, kiedy mieszkaliśmy już na długoszyńskiej Skałce, kiedy byliśmy z bratem już trochę starsi, czekaliśmy nadal z niecierpliwością. Spoglądaliśmy przez okno naszego pokoju na przejeżdżające pociągi. Niejednokrotnie bowiem tata wracał do domu pociągiem właśnie. Mama wiedziała, które pociągi i o której godzinie wracają z Niemiec do Polski. Wyglądaliśmy więc, śledząc pędzące nitki lokomotywy z wagonami, a potem odliczaliśmy ile czasu może zając tacie dojechanie do Szczakowej, potem przejście na postój taksówek z całym ekwipunkiem, przejazd pod dom. Najgorsze były te chwile, kiedy po sporym zapasie upływającego czasu uświadamialiśmy sobie, że to jednak nie dziś, że to jeszcze nie teraz. Rozczarowanie było zawsze duże. Do dziś pamiętam, jak tuż przed dniem Wszystkich Świętych tak bardzo liczyliśmy na jego krótkie odwiedziny, przez kilka dni przed świętem wypatrując wieczorami, jak mknące pociągi gnają w kierunku Szczakowej. Jednocześnie radość z tego, zmieszana czasem z rozczarowaniem i rozgoryczeniem oraz zawodem, że jednak prędzej czy później, przed tym czy innym świętem zjawiał się w końcu w drzwiach domu, była przeogromna i bardzo ciężko nam było powstrzymać łzy wzruszenia. Za każdym bowiem razem czekanie to jednak było czymś osobliwym, nużącym, trochę smutnym, ale i pełnym nadziei. Był to doskonały przykład tego, że w naszym życiu jest przede wszystkim to, czego nie ma, to czego pragniemy i za czym tęsknimy, a co wydaje się na swój sposób niedoścignione i nieosiągalne. Sama zaś eksplozja radości i zwieńczenie owego braku i żmudnego wyczekiwania właśnie, stanowiło ukoronowanie owego procesu, stanowiącego na swój osobliwy i unikatowy sposób sens tego wszystkiego.
Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do