
Od czasów średniowiecza słowo sygnatura oznaczało zazwyczaj pieczęć, znak, bądź ich ciąg, coś bardzo charakterystycznego i osobliwego w obrębie dokumentów lub aktów prawnych. Stanowiło swego rodzaju logo. Sformułowanie takie, zarówno to pierwsze, a tym bardziej drugie, funkcjonuje zresztą do dzisiaj. Natomiast w sztuce, a właściwie w architekturze sakralnej od wieków swoim własnym życiem, żyje określenie sygnaturka.
Czym była i jest takowa? Otóż jest to przede wszystkim dzwon; najmniejszy z tych, które zawieszone są w obrębie danej świątyni. Usytuowany jest najczęściej na niewielkiej wieżyczce, posadowionej nad prezbiterium lub na styku prezbiterium, transeptu i nawy głównej, czyli pozostałej części kościoła. Wieżyczkę taką zresztą również nazywa się sygnaturką. W wieży takowej lokowano podobno także najważniejsze informacje i przekazy dla potomnych co do historii budynku kościelnego i dziejów parafii. Po co natomiast wieszano tam najmniejszy z dzwonów? Otóż dzwoniono nim przy podniesieniu oraz, bodaj przede wszystkim, na pięć minut przed rozpoczęciem mszy. W pierwszym przypadku ogłaszano poniekąd najważniejszą część mszy jako takiej (tzw. gongów wówczas nie było), a w drugim informowano o zbliżającym się lada chwila nabożeństwie.
Na terenie Jaworzna sygnaturek takich pozostało niewiele. Wiąże się to z faktem, że i starych, zabytkowych kościołów jest u nas jak na lekarstwo. Dominują bowiem świątynie, które powstawały w latach siedemdziesiątych czy osiemdziesiątych XX wieku. Wieżyczka taka jest m.in. w obrębie kościoła św. Elżbiety Węgierskiej w Szczakowej. Była też na wybudowanym tuż przed wojną prezbiterium obecnego kościoła św. Wojciecha w Jaworznie. Prezbiterium istnieje oczywiście do dziś, aczkolwiek sygnaturkę rozebrano i „przykryto” charakterystycznym płaszczem, nawiązującym do zadaszenia przedniej części obecnego budynku kościelnego. Ale co ciekawe, w jednej ze świątyń w obrębie naszego miasta jest sygnaturka, którą zawieszono na wieży, przez którą wchodzi się do wnętrza. Chodzi tutaj o niewielką kaplicę p.w. św. Barbary, znaną szerzej jako kaplicę Matki Boskiej Częstochowskiej w Długoszynie. Skąd wszak ta rozbieżność co do patronatu. Otóż św. Barbara była patronką starszej i mniejszej kaplicy, która powstała tutaj co najmniej w wieku XIX. Przed I wojną światową obiekt rozbudowano, a w ołtarzu umieszczono obraz Matki Bożej. Stad owa rozbieżność, a właściwie patronat podwójny. A że kaplica nadal nie jest zbyt duża, a wieża jest jedna, to sygnaturkę umieszczono właśnie na niej. Kiedy tego dokonano? Tego nie wiadomo. Być może wraz z przebudową kaplicy. Przez pierwsze dziesięciolecia ten niewielki dzwon był zapewne jedynym i głównym. Sygnaturką stał się zarówno de iure, jak i de facto dopiero w latach siedemdziesiątych, kiedy to na tyłach kaplicy wybudowano stalową dzwonnicę i zawieszono o wiele większy dzwon. Dzwon ten pełni swą funkcję w długoszyńskiej parafii do dzisiaj. Co ciekawe, dach dzisiejszego kościoła parafialnego zwieńczony jest charakterystyczna i dość smukłą wieżą. Niewykluczone, że miało tam być miejsce dla dzwonu sygnaturki właśnie. Jednak jedynym dzwonem jest ten, zawieszony nad głównym wejściem do kościoła.
Z dzieciństwa pamiętam dzwoniący dzwon główny, zarówno tuż przy kaplicy, jak i już przy nowym kościele, gdzie dzwonnikiem był pan Ludwik Musiał. Dzwony fascynowały mnie niemal od zawsze, toteż słuchanie ich i oglądanie jak kołyszą się rytmicznie, było jedną z moich dziecięcych fascynacji. Natomiast co do sygnaturki w starej kaplicy to pamiętam jedynie skórzany pas, który zwisał przez niewielki otwór stropu, oddzielającego górną część wieży od kruchty. Pamiętam też sędziwą staruszkę w rogowych okularach, która każdego dnia tuż przed mszą przeciskała się pomiędzy wiernymi i pociągając za cienki pas, dzwoniła przez kilka chwil z surową miną na twarzy i równie surowym namaszczeniem. Wielokrotnie starałem się dostrzec przez ów niewielki otwór zarys niewielkiego dzwonu, wysiłki te jednak były daremne. Toteż o wiele bardziej usatysfakcjonowany byłem, stojąc przed kaplicą. Wówczas to, stojąc pod odpowiednim kątem, można było dostrzec zarys dzwonu, zarówno w stanie spoczynku, jak i podczas „pracy”. Dostrzec go można natomiast było przez charakterystyczne, stylizowane na gotyk strzeliste okna, których otwory osłonięte były jednak poziomymi balaskami, przypominającymi po trochu rolety. Trzeba się było więc trochę pogimnastykować, by dostrzec wewnątrz wieży cokolwiek. Upór i determinacja robiły wszak swoje. Lecz jednocześnie jednym z moich marzeń było dostanie się do wnętrza wieży i obejrzenie wszystkiego dokładniej i bliżej. Jeszcze większym marzeniem było dzwonienie tymże dzwonkiem. Udało mi się to tylko raz, kiedy kilka lat temu dokonywano generalnego remontu kaplicy, pozbawionej wówczas poszycia dachu i hełmu wieży. Pociągnąłem wówczas kilka razy za solidny sznur (już nie ten skórzany pas), rozmawiając z budowlańcami o przebiegu remontu. Dzwon wydawał się wówczas wyjątkowo ciężki i trudny do rozhuśtania. A przecież jak dotąd wydawał się taki niewielki czy wręcz filigranowy. Tak czy owak wisi na swoim miejscu do dzisiaj, niestety raczej nie używany. Sznur bowiem podrzucony jest powyżej zasięgu rąk. Lecz tak jak dawniej jest w tej niewielkiej świątyni zarówno dzwonem jedynym i na swój sposób głównym, a jednocześnie niegdysiejszą sygnaturką, sygnaturką milczącą i wsłuchującą się w dźwięki swojego młodszego i o wiele większego brata, który odzywa się regularnie z nowszej parafialnej dzwonnicy.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie