
Na temat obrządków dotyczących ludzkiej śmierci i pochówku powiedziano i napisano już bardzo wiele. Na przestrzeni dziejów zmieniały się też obyczaje dotyczące tychże, nastawienie do nich oraz sposób grzebania.
Na samym początku bowiem powodem pogrzebania ludzkiego ciała był czysty pragmatyzm. Ten, który umierał, stawał się „padliną”, a padlinożerców nie brakowało. Trzeba więc było zmarłego zakopać możliwie głęboko; po to, by go nikt nie pożarł czy nie rozwlókł zwłok, by nie śmierdziało oraz by wyeliminować ryzyko chorób, będących pokłosiem procesu pośmiertnego. Niemal od zawsze jednak śmierć była pewnym sacrum, pewną tajemnicą. Ludzie opłakiwali tych, którzy odeszli, odwiedzali miejsca pochówku. Była to pochodna rosnącej wrażliwości i przywiązania do drugiego człowieka, przywiązania silniejszego niż śmierć.
Czasami jednak zdarzało się, że diagnoza stwierdzająca zgon nie była do końca precyzyjna. Niejednokrotnie potencjalnych zmarłych chowano żywcem, wbrew jakimkolwiek intencjom. Bywały bowiem sytuacje, że domniemany denat zapadał w letarg czy zapaść, jednocześnie jego funkcje życiowe malały niemal do zera. Wszyscy byli więc przekonani o zgonie, a było jednak inaczej. Pamiętam, że jako dziecko rokrocznie jeździłem na letnie kolonie. Ze szczególnym sentymentem wspominam pobyty na Kielecczyźnie. Jeździliśmy wówczas na przeróżne wycieczki. Przebywaliśmy razu pewnego w pałacyku pewnego magnata. I właśnie tam pan przewodnik, człowiek, który o historii opowiadał jak mało kto, przytoczył nam pewną historyjkę. Wspomniany magnat pewnego dnia zachorował i finalnie, po kilku dniach, jak wszyscy sądzili… zmarł. Jego ciało uroczyście wystawiono na katafalk, by następnego dnia tegoż pochować. Jednak w noc poprzedzającą pochówek w sali, w której magnat ów leżał, zjawił się jeden ze sług. Skusił go bowiem okazały pierścień na palcu pana. Sługa stwierdził, że panu pierścień ten nie będzie już potrzebny, postanowił go więc wykraść.
Niewiele myśląc, zaczął zmagać się z palcem „denata”. Pierścień za żadne skarby nie chciał zejść. Sługa więc równie niewiele myśląc poszedł do swojej izby po nóż. Powziął bowiem decyzję, że skoro pierścienia nie da się z palca zdjąć, to palec ów trzeba uciąć, oczywiście wraz z pierścieniem. Jak pomyślał, tak też zaczął robić. Jakież wszak było jego zdziwienie kiedy w czasie „amputacji” ów magnat obudził się nagle, wrzeszcząc z bólu. Sługa był przerażony przekonaniem, że nieboszczyk wziął i ożył, a pan zszokowany widokiem sługi z nożem w dłoni i okolicznością nadciętego palca. I chociaż sługa okazał się człowiekiem chciwym, decydując się na taki właśnie czyn, to pan go jednak nie ukarał. Jakby na to bowiem nie patrzeć postępując tak, a nie inaczej, uratował panu życie. Ten bowiem nie umarł, lecz padł ofiarą letargu, w ramach którego funkcje życiowe nie były wyczuwalne. Pan z wdzięczności za ocalenie dał słudze ów pierścień i kilka wsi w okolicy. Takie natomiast przypadki zdarzały się ponoć dość często, a wszystko to przez fakt, że w tamtych czasach nie istniała aparatura, która ustanie funkcji życiowych stwierdzałaby bezdyskusyjnie. Legendy o pochowaniu żywcem dotyczyły też Piotra Skargi. Przypuszczano bowiem, że ten – albo w stanie śmierci klinicznej, albo w letargu właśnie – został pochowany. Miały o tym świadczyć oględziny szczątek zmarłego w czasie przygotowań w ramach procesu beatyfikacyjnego, które wykazały, że palce były wyłamane, co mogłoby sugerować, że zmarły obudził się w trumnie i usiłował się z niej wydostać. Dziś jednak przekaz taki nie znajduje potwierdzenia i funkcjonuje obecnie bardziej jako legenda. Jednak strach przed potencjalną śmiercią w takich okolicznościach był jeszcze długo powszechny. Nasz narodowy, wieli kompozytor, Fryderyk Chopin poprosił o wycięcie serca i przewiezienie go do Warszawy nie tyleż przez wzgląd na swoje przywiązanie do Ojczyzny, co przez obawę, by nie być pochowanym właśnie w takich okolicznościach. I można by powiedzieć, że zacny nasz rodak miał trochę nosa. W jego przypadku lekarz zgon stwierdził dwa razy. Za pierwszym razem popełnił błąd.
Kiedy już śmierć w takim czy innym przypadku stawała się bezdyskusyjnym faktem, trzeba było zmarłego pochować. Przez całe stulecia ludzi chowano w trumnach, które składano w dołach zasypywano ziemią. Dziś coraz powszechniejszą formą jest spopielanie zwłok. Taka forma wszak nie jest czymś nowym. W dziejach człowieka niejednokrotnie zmarłego palono, a jego szczątki wsypywano do urn i składano w grobowcach. Taka forma pochówku znana była już w czasach prehistorycznych. Dziś poniekąd wraca jak bumerang. Jednak zanim zmarłego przychodzi nam złożyć w grobie, to trzeba go do ostanie pożegnanie przygotować. O ile dzisiaj zajmuje się tym wszystkim „branża pogrzebowa”, o tyle dawniej zajmowała się tym najbliższa rodzina. Niejednokrotnie zdarzało się też, że zanim zmarłego zaprowadzono na cmentarz, spędzał on ze swoimi bliskimi co najmniej noc. Nie było bowiem kostnic i chłodni. Najbliższy zmarły więc do czasu pochówku pozostawał w domu wraz z domownikami. Tymi żywymi..
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie