
Dzisiaj jest rzeczą nie do pomyślenia, aby zmarły przebywał w domu od swojej śmierci aż do pogrzebu. Ale jeszcze kilkadziesiąt lat temu rzeczywistość wyglądała zupełnie inaczej i stan taki nie budził niczyjego zdziwienia, czy tym bardziej odrazy. Była to bowiem swego rodzaju norma.
Pamiętam, jak moja mama wspominała niejednokrotnie śmierć swojej babci, Walerii Hajek. Pomimo faktu, że babcia zmarła w szpitalu, to nie pozostawiono jej w żadnej chłodni do czasu ostatniego pożegnania. Prababcię przywieziono na dzień przed pogrzebem do domu, tam postawiono na swego rodzaju katafalku, przy którym gromadzili się żałobnicy. Kiedy jednak przyszedł wieczór, a opłakujący zmarłą odeszli, prababci nikt nie zabrał z powrotem do kostnicy. Pozostała na noc w domu. Mama opowiadała kiedyś, że była to okoliczność budząca zdecydowany lęk. Bo chociaż babcia Waleria była podobno bardzo fajną babcią i bardzo dobrym człowiekiem, to jednak widok jej zwłok oraz płomieni świec migotających zawzięcie wokół nie należały do zbyt przyjemnych. Mama wspomina do dziś, kiedy to jako młoda dziewczyna leżała wówczas przez całą noc w jednym pokoju z babcią, której profil wyłaniał się nieznacznie ponad krawędź trumny na tle słabego światła. Widok niczym z powieści grozy. Sam zresztą pamiętam, że kiedy jako młody chłopiec służyłem w swojej parafii jako ministrant, wielokrotnie miałem sposobność uczestniczyć w tego typu obrzędach. Jeszcze nie tak dawno temu czymś oczywistym był fakt, że w dniu pogrzebu trumna w domu była otwarta, a bliscy mniej czy bardziej wylewnie i transparentnie żegnali się z ukochanymi.
Najbardziej oszałamiającym był jednak dla mnie odgłos, kiedy to tuż po opuszczeniu domu przez księdza i ministrantów zamykano trumnę, a potem zabijano ją gwoźdźmi. Miał wówczas człowiek osobliwe dość wrażenie, że znajduje się nie na pogrzebie, ale w jakimś czysto technicznym kombinacie śmierci. Huk przybijanych gwoździ wydawał się wówczas ostatnim elementem, wyrażającym jakąkolwiek więź zmarłego ze światem żywych, światem zewnętrznym. Może właśnie dlatego określenie „ostatni gwóźdź do trumny” jest dla mnie takie wymowne do dziś. Dzisiaj tego typu praktyki ze względów sanitarnych nie wchodzą w grę. Także zamykanie trumien jest zdecydowanie bardziej dyskretne i delikatne. Niedopuszczalnym jest przetrzymywanie zmarłych w domach, otwieranie trumien w kościołach. Służą do tego tylko i wyłącznie wyznaczone do tego miejsca. A pomyśleć, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu zjawiskiem powszechnym było chociażby robienie sobie zdjęć ze zmarłymi, aby uwiecznić ich wizerunek nie tyle w naszej pamięci, co na fotografii właśnie. To takie osobliwe pośmiertne selfie. Sam zresztą zetknąłem się pośrednio z faktem, że uroczystości pogrzebowe nagrywano także na taśmach VHS.
Dziś w naszej kulturze sprawa wygląda już wyraźnie inaczej. Coraz powszechniej odchodzimy od trumien, decydując się na spopielanie zwłok. Jest to proces o wiele bardziej estetyczny i praktyczny, chociaż kremacja nie jest ani taka tania, ani taka łatwa. Aby skutecznie skremować zwłoki trzeba finalnie ponad godziny w temperaturze powyżej tysiąca stopni Celsjusza. Zresztą w kulturach indoeuropejskich naprzemiennie ludzi grzebano w tradycyjnych mogiłach, jak i je spopielano. Dziś powoli wracamy do tej drugiej formy. Oprócz kontekstu sanitarnego trzeba brać pod uwagę także ten o wiele bardziej wymierny. W tradycyjnej mogile (nie w kolumbarium) można pomieścić więcej urn niż trumien. Ma to znaczenie w zmniejszającej się ilości miejsc na pochówek. Do podobnych zmian dochodziło w obrębie zagadnienia dotyczącego tego, czy zmarłego pochować w grobie sypanym czy w piwnicy. Dotyczy to rzecz jasna głównie grzebania w trumnie. Niektórzy, trochę jakby z sentymentu, życzą sobie, by złożyć ich ciała w ziemi. Inni jeszcze za życia budują gotowe, murowane grobowce, tzw. piwnice, tłumacząc to niejednokrotnie poczuciem, że w tej drugiej nie zeżre ich robactwo. Niestety, znaczna część robactwa, która zeżre nas prędzej czy później do szczętu, wykluje się z jaj w naszych właśnie ciałach i wnętrznościach. Bardziej wymiernym wydaje się jednocześnie czynnik techniczny; grób sypany można po prostu szybciej zlikwidować i pochować w tym miejscu kogoś innego. Może to nastąpić po około dwudziestu latach, po takim czasie bowiem ludzkie ciało ulega pełnej mineralizacji. Grobowiec murowany jest niemal bezterminowy, a ciała w tychże, zamiast obrócić się w proch, niejednokrotnie ulegają… mumifikacji.
Mamy tutaj więc finalnie do czynienia ze swego rodzaju sinusoidą, w obrębie której nasze podejście do form i sposobów chowania naszych bliskich zmieniało się w sposób diametralny. Od strony praktycznej do bardziej mistycznej i uduchowionej. I jak tysiące lat temu na pustyniach grobowce obsypywano kamieniami po to, by ludzkich szczątek nie wygrzebali czający się padlinożercy, tak dziś bliskim wznosimy niejednokrotnie imponujące grobowce, których wartość równie niejednokrotnie porównać można do wartości samochodu. Dlaczego to robimy? Z całą pewnością ma to związek z poczuciem więzi z tymi, których kochaliśmy i za którymi tęsknimy. Ale ma to być może związek także z pewnym poczuciem winy, w ramach którego w ten przynajmniej sposób możemy i chcemy powetować i zadośćuczynić bliskim za to wszystko, czego nie daliśmy im na ziemi, za życia. Bez względu wszak na to jak jest naprawdę, nie zmieniło się przez tysiące lat jedno; niekwestionowany strach przed śmiercią i jej nieuchronnością, strach przed śmiercią, ale także (a może?) przede wszystkim przed umieraniem. Bo chociaż zjawisko to jest równie nieuniknione dla każdego z nas, to jednak nadal paraliżuje swą nieustępliwością, wobec której my ową perspektywę staramy się odwlec w czasie jak to tylko możliwe, żyjąc wszak ze świadomością, że nasze starania prędzej czy później spalą na panewce. Pozostaje więc nadzieja (bo ona przecież umiera ostatnia), że nasze życie „zmienia się, ale się nie kończy”. I tego się trzymajmy. A to, w jakiej formie zostaniemy pochowani, czy nas spalą, czy nas zakopią czy zasłonią betonową płytą, w ostatecznym rozrachunku nie ma i mieć nie będzie żadnego znaczenia.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie