Reklama

Oczywista Nieoczywistość – Utrata wiary…

Mój syn do dziś wierzy w św. Mikołaja. Może wydawać się to dziwne, szczególnie w czasach tak specyficznych i odmiennych od tych, w których dzieckiem byłem ja. W jego wieku obdarty już byłem z wiary w starszego pana z długą, siwą brodą, który grzecznym dzieciom przynosi prezenty, a tym niesfornym rózgi. Jego wiara okazała się silniejsza i trwalsza, chociaż odnoszę ledwie uchwytne wrażenie, że i ona zaczyna topnieć.

Doskonale pamiętam ze swego wczesnego dzieciństwa swoje trudne do ogarnięcia przekonanie, że Mikołaj naprawdę istnieje i to właśnie on raz do roku sprawia nam wyczekiwane prezenty. Jednocześnie pamiętam swoje zdziwienie tym, jak to w ogóle możliwe, że w środku nocy, u progu zimy, jakiś starszy gość przenika drzwi i mury, dostaje się w pobliże dziecięcych łóżek, zostawiając paczki. Kilkakrotnie też starałem się nie zasnąć, wyczekując z determinacją momentu, aż pojawi się na progu, a ja przyłapię go na gorącym uczynku. Jak nie udawało się to od strony rozpoczynającej się nocy, to próba przerzucana była na wczesny poranek. Za każdym razem jednak senność okazywała się silniejsza. A tuż obok głowy, na poduszce czekał już prezent. Czekać więc trzeba było kolejny, cały rok. Dziwiło mnie to nieustannie. Z czasem coś zacząłem podejrzewać.

Podpytywałem tatę, jak to naprawdę jest. Tym bardziej, że na Mikołaja przychodzili także dziadkowie i prezenty wręczali… osobiście. Tata z czasem podszeptywał nieco, że trochę pomaga Mikołajowi, że Mikołaj tak naprawdę pomocników ma wielu, inaczej bowiem nie ogarnąłby całej masy prezentów, dla całej masy dzieci. Razu pewnego stwierdził, że osobiście otwiera drzwi wejściowe w nocy i wpuszcza gościa, by ten mógł zostawić prezenty. Oczami wyobraźni widziałem rzeczonego w czerwonym kubraku, który z wielkim worem mija w progu tatę, wchodzi do sypialni, zostawia niespodzianki i wraca przez te same drzwi, którymi wpuścił go do środka tata. Trochę mnie to uspokoiło. Ale tylko na jakiś czas. Łyżką dziegciu stało się bowiem przedszkole. Tam w końcu św. Mikołaj przychodził także. Wyglądał jednak dość przerażająco i co istotne, za każdym razem inaczej. Ale to, co zdumiewało mnie najbardziej to fakt, że za każdym razem przypominał mi kogoś znajomego, za każdym jednak razem innego. Pamiętam któregoś razu, jak przyglądając się Mikołajowi, wpatrując się w jego potężną postać i charakterystyczne rysy, rozpoznałem w nim tatę koleżanki z przedszkolnej grupy. Zarzekałem się, że to jej tato, Ania jednak za nic w świecie nie chciała w to uwierzyć, twierdząc, że to prawdziwy św. Mikołaj. Ja jednak wiedziałem swoje i tego się trzymałem.


Z czasem niestety wiara zaczęła topnieć. Czy to pod wpływem tego, co mówili koledzy i koleżanki, czy to pod wpływem coraz bardziej mocnych sugestii ze strony rodziców, że Mikołaja po prostu nie ma. Przekonałem się o tym ostatecznie w chwili, kiedy któregoś poranka, szóstego dnia grudnia obudziłem się na tyle wcześnie, by wreszcie i rzeczywiście przyłapać Mikołaja na „gorącym uczynku”. Było już bowiem widno, a na poduszce nie było nic. I wtedy usłyszałem szelest. Zamknąłem więc „szczelnie” oczy, udając, że śpię. Usłyszałem szelest coraz wyraźniej. Stawał się coraz bliższy. Pamiętam, ze serce waliło mi mocno. A potem poczułem ciężar prezentu, zapakowanego w szeleszcząco mocno folię. A potem, przez lekko odchylone oczy ujrzałem, jak sypialnię opuszcza… tata. Nie wiem dlaczego, ale jakoś mnie to nie zdziwiło. Wręcz chyba uspokoiło. Tak jak wyciszyło się i zwolniło bijące miarowo serce. Poczułem bowiem jednocześnie jakąś wewnętrzną ulgę, że nie muszę już na siłę podtrzymywać swojej wiary, która powoli zaczęła mi ciążyć. Najprawdopodobniej tata wiedział, że wtedy nie spałem, udał jednak, że jest inaczej. On więc udawał, że nic nie widział, a ja, że w Mikołaja wierzę nadal.

Po tym wydarzeniu jednak jakoś szybko przekonanie o istnieniu świętego rozmyło się, i powszechnym stało się to, że mikołajowe prezenty otrzymujemy nie od starszego siwego pana z nieba lecz od swoich bliskich. O wiele bardziej uderzającym był dość nagły i stanowczy komunikat rodziców, rzucony kilka lat później, że któregoś konkretnego roku prezentów na Mikołaja już nie będzie. Tłumaczyli to faktem, że jesteśmy już na tyle duzi, że upominków od tego roku nie będzie, Mikołaj bowiem przychodzi do małych dzieci, a my z bratem już takowymi nie byliśmy. Trochę to było przykre, a nawet bolesne. O wiele bardziej „szokujące” niż przekonanie o fikcyjności Mikołaja jako takiego. O ile bowiem ewolucyjny sposób wypierania tegoż z serc i umysłów odbył się bezboleśnie, to jednak tak ostre odcięcie od dzieciństwa, za którym ów Mikołaj stał, przypominało trochę zadrę, niewielką, acz nieprzyjemną drzazgę w palcu, jątrzącą się jeszcze przez jakiś czas. Po jakimś czasie i drzazga gdzieś przepadła i niewielka rana, a i po bliźnie nie zostało już najmniejszego śladu.
Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do