
Język jest tkanką żywą i miękką, nie lubi zastoju i stagnacji. Jest to widoczne pośród rosnących wokół, jak grzyby po deszczu, neologizmów, które starszym wydają się dość dziwnymi i niezrozumiałymi. Zaledwie kilka pokoleń wstecz starsi ludzie mówili jednak także w taki sposób, który mógłby wydawać się idiomem porozumiewania, niczym z innej, archaicznej rzeczywistości, swego rodzaju bajki zza siedmiu mórz i wzgórz.
Wspomniane neologizmy pojawiają się głównie wśród młodzieży, stanowiąc swego rodzaju awangardę. Owa nowomowa wydaje się formą niemal oderwaną od rzeczywistości, a jednocześnie połączoną zeń jakąś cienką nicią. Do rangi zwrotu upowszechnionego, żyjącego niemal swoim własnym życiem urosło ciągle słyszane „na”. Jadę „na urząd”, mieszkam „na urzędzie”, mieszkam „na Matejkach” (!!!), jadę „na Szczakową”, „na Jeleń” itp., itd. Jednych to irytuje, drudzy już przywykli. Ja stoję w rozkroku. Zupełnie jednak jakbyśmy zapomnieli o tym, jak mówili nasi dziadkowie czy ich przodkowie. Dla nas ich mowa wydawała się dziwna, trochę niedorzeczna, niezrozumiała, zaściankowa. Zapewne i nasz sposób wyrażania wydawał się dla nich rzeczywistością przynajmniej po części z innego świata. Natomiast o tym, jak mawiali nasi przodkowie, wspomina w swej monografii, poświęconej powiatowi chrzanowskiemu, pan Stanisław Polaczek.
W części poświęconej „mowie” pisze o wielu sposobach wyrażania, właściwych dla terenu dzisiejszego Jaworzna, a nawet jego poszczególnych części. Zacząć wypada od tytułowego „bagna czy błota”. Na początku stulecia XX używano na terenie współczesnego Jaworzna właśnie określenie bagno. Sformułowanie błoto było niemal nieużywanym. Bagno najbardziej utrwalone było w rejonie Długoszyna. Było tutaj zresztą i więcej swego rodzaju „idiomów”. W okolicy, na coś podobającego się ogółowi mówiono „cacy” lub „caca”. Jeżeli ktoś coś rzucał, to używał określenia „ciepać”. Na zmrok i ciemność mówiono „ćmok”. Jeżeli kogoś kaszlało, to mówiono „dusi mnie”. Na coś niepotrzebnego, często na niegrzeczne dziecko także, mawiano „gizd”. „Ty giździe!!!” – dało się słyszeć tu i ówdzie. Mowę dziecka zwano „gwarzeniem”. Słowo „haw” oznaczało „tu”. Pamiętam, jak używała go moja babcia. Określenie „hawten” znaczyło tyle co „ten tutaj”. „Kiecka” była sukienką, „obuć” znaczyło założyć, a „sebuć” zdjąć”. Często pojawiające się sformułowanie „stok” oznaczało źródło bijące ze zbocza albo już takie, które ocembrowano betonem. Takowe były i w Długoszynie, i w Byczynie (do stoku, ul. Na Stoku).
Pamiętam też, jak starsi ludzie, wybierając się do centralnego miejsca osady czy osiedla, bardzo często mówili, że idą „do wsi”. To sformułowanie pojawia się spośród wymienionych najczęściej. Wiele takich sformułowań tkwi gdzieś tam z tyłu naszych głów. Dla młodszych są to jednak zwroty niezrozumiałe absolutnie, trącące „wsią”, o ile nie wiochą. A to przecież język, po prostu; pracujący, ewoluujący, będący sposobem porozumiewania i wzajemnego dialogu. Ciekawe na ile ludzie, żyjący kilka pokoleń temu, byliby w stanie „dogadać się” z ludźmi współczesnymi? A jednak to właśnie owa cienka nić zdaje się najważniejszą. Pomimo bowiem nawarstwiających się różnic, tych brzmieniowych i znaczeniowych, to właśnie owa nitka wydaje się najważniejsza. To dzięki niej bowiem udało nam się zachować to wszystko, co stanowi wspólnotę kultury i języka. I bez względu na to, czy włazimy do błota, czy wchodzimy w bagno, czy grzęźniemy w mieliźnie, czy jesteśmy haw czy może tu, czy idziemy na centrum czy do wsi, w tym wszystkim prawdziwą kwintesencją owej wspólnoty jest nie tylko to, czy za pomocą języka potrafimy się porozumieć, ale to czy w ogóle tego chcemy.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie