
Takiego tytułu zażyczyła sobie moja rozmówczyni, mająca na myśli siebie samą. Ze smutkiem i gorzką autorefleksją relacjonuje przebieg pewnej znajomości, która miała być szansą na spędzenie tak zwanej „jesieni życia” w towarzystwie kogoś ciepłego, życzliwego, wspierającego. Tylko tyle i aż tyle, jak się okazało.
Pani Jadwiga mieszka w dużym, piętrowym domu z wielkim ogrodem. Nie jest to jakaś wypasiona willa, ot, typowa peerelowska „kostka”. Gdy zmarł jej mąż, a wkrótce potem wyszła za mąż i wyprowadziła się z niego jedyna córka, praca w ogrodzie stała się dla niej antidotum na wlokący się, samotnie spędzany czas. Jak sama mówi, „stworzyła w nim dla siebie oazę na pustyni swojego życia”. Ale pani Jadzia nie była typem odludka, brała udział w rozmaitych zajęciach dla seniorów i regularnie, swoim leciwym seicento, wyruszała w miasto, by w gronie równolatków spędzić miło godzinkę czy dwie. Tylko że takie spotkania zawsze kończyły się powrotem do głuchych czterech ścian. W pani Jadzi powoli zaczęła dojrzewać myśl, że może udałoby się jej znaleźć kogoś, z kim mogłaby dzielić swoją samotność na co dzień, a może i… na co noc? W środowisku, w którym żyła, nikogo odpowiedniego nie było, a przecież ten „ktoś” musiał spełniać pewne, choć w przypadku pani Jadzi naprawdę minimalne kryteria. Stan cywilny? Wolny. Wygląd? Nieodpychający. Wykształcenie? Dowolne. Status materialny? Wystarczy przeciętna emerytura. No i bez nałogów oczywiście. Więcej wymagań miała pani Jadzia jeśli chodzi o charakter: spokojny, zgodny, uczciwy, solidny, schludny i z szerszymi horyzontami myślowymi (cokolwiek to oznaczało).
Kobieta miała konto na Facebooku, ale założyła je właściwie tylko po to, by obserwować mieszkającą w Niemczech córkę z rodziną. Teraz postanowiła się za nie zabrać, zamieściła nowe zdjęcie profilowe, określiła swój stan jako wolny i codziennie wrzucała nowe posty. Wzniosłe, poetyckie, okraszone romantycznymi gifami. Nie myślała o portalach randkowych, to byłoby jak dla niej zbyt wiele, ale liczyła, że tą drogą zaczną odzywać się do niej zainteresowani panowie. I rzeczywiście, posypały się zaproszenia do grona znajomych, głównie właśnie od „wolnych i przystojnych”. Ale pani Jadzia była nie tylko romantyczna, była też rozważna. Nie zwracała uwagi na zbyt pięknych, dużo młodszych, ani innych podobnych mistrzów autokreacji. Jej uwagę od początku przykuł Edward, facet całkiem przeciętny (ale nieodpychający rzecz jasna), niechwalący się drogimi autami, zagranicznymi wycieczkami, ani też swoją własną fizis zajmującą dziewięćdziesiąt procent zdjęć na jego profilu. Pisało się z nim bardzo miło, o zwykłych sprawach, ale i o książkach, filmie, teatrze. Szybko wymienili się numerami telefonów i okazało się, że rozmawia się z nim równie miło jak pisze, miał przy tym interesujący, przyjemny głos. Równie szybko doszło do spotkania, Edward przyjechał do niej z wielkim bukietem kwiatów, dobrym winem i został na cały weekend. A potem przyjechał znowu, i znowu. Pani Jadzia odżyła, życie nabrało barw i przyszłość zaczęła mienić się w nich jak krople deszczu na tęczowym niebie. Bo Edward prawie u niej zamieszkał i o wspólnej przyszłości coraz częściej wspominał. Był tylko jeden problem, miał chorą córkę, którą od czasu do czasu musiał się zajmować. Dorosłą, ale bywały chwile, że schorzenie ograniczało jej możliwość samodzielnego funkcjonowania i wtedy nie była w stanie sprostać zwykłym życiowym czynnościom.
Edward mówił, że to miało podłoże psychiczne. Było wynikiem przeżycia związanego z wczesną, bardzo tragiczną utratą matki i tu ani neurolodzy, ani chirurdzy niczego nie byli w stanie zdziałać. Pani Jadzia bardzo mu tej sytuacji współczuła, w jej oczach oprócz wszystkich innych pozytywów mężczyzna jawił się jej jako wysoce empatyczny, dobry człowiek. Zakochała się bez pamięci, a w takim stanie trudno dostrzec jakiekolwiek światełka ostrzegawcze. Nie dziwiło jej ani nie bulwersowało, że prawie (czytaj: wcale) się do wspólnego życia nie dokładał, że czasem potrzebował pożyczyć pieniędzy, bo leki dla córki były drogie, a ona dostawała tylko niewielką rentę. A gdy po poważnym przemyśleniu wszystkich za i przeciw pani Jadzia zaproponowała, by jego córka zamieszkała z nimi, a on odparł, że nie zniosłaby rozłąki z miejscem, które kojarzy jej się z mamą – wykazała pełne zrozumienie. Tak więc jej związek stacjonarnie trwał miesiąc, dwa, po czym na kolejny miesiąc przechodził na tryb online. Któregoś razu jednak zaświtała dla nich nadzieja, okazało się, że jest możliwość przywrócenia dziewczyny do pełnego zdrowia, za pomocą jakiejś nowatorskiej operacji stymulującej mózg. Nierefundowanej i kosztownej. Edward przez kilka kolejnych wieczorów łkał na ramieniu swojej wybranki w poczuciu winy, że nie jest w stanie pomóc własnemu dziecku, zwłaszcza że… (powiedział o tym po raz pierwszy), to on był odpowiedzialny za wypadek żony. Nie mógł wziąć kredytu w takiej kwocie, pani Jadzia, choć była gotowa to zrobić również nie, a nie chciała się wikłać w żadną lichwę, bo przecież była rozważna. Ale gdy Edward wspomniał, że może jej zagraniczna córka byłaby w stanie pomóc, kobieta zwróciła się do niej z prośbą o pożyczkę. Szczegółowo nakreśliła przez telefon całą sytuację, lecz córka kategorycznie odmówiła. Mało tego, kazała jej natychmiast zerwać stosunki z „tym naciągaczem”, co o mało nie skończyło się… zerwaniem stosunków między matką i córką. Wtedy zaczęła na głos rozważać, co mogłaby zrobić by pomóc ukochanemu, co sprzedać lub zastawić, ale choćby wyzbyła się wszystkich kosztowności, auta i laptopa, byłby to jedynie ułamek potrzebnej kwoty. Wtedy Edek podsunął jej kolejny pomysł: pożyczkę pod zastaw domu.
– Uważasz, że o tym nie pomyślałam?! – wykrzyczała do niego przez łzy. – Pomyślałam, ale wszystkie nieruchomości zapisałam już dawno temu mojej niewdzięcznej córce!
– Ten dom nie jest twój? – zdumiał się Edward.
– Nie! Mam tylko stare auto i emeryturę taką samą jak twoja, oraz nas oboje na utrzymaniu!
Po tej krótkiej, acz mocnej wymianie zdań mężczyzna się rozpłakał. Bo nie dość, że nie jest w stanie wykorzystać szansy na uzdrowienie jedynego dziecka, to jeszcze kobieta jego życia, największa miłość, jaka mu się kiedykolwiek przytrafiła, zarzuca mu, że jest utrzymankiem i darmozjadem… Że nie spodziewał się, iż jest taka zimną, bezwzględną i interesowną materialistką. I że już nic nie ma przed sobą, poza ciemną otchłanią – po czym jedną ręką trzymając się za serce, drugą zaczął się pakować. Szło mu to więc rzecz jasna wystarczająco powoli, by skruszona i zakochana pani Jadzia postanowiła jednak wziąć kredyt, gdziekolwiek, ale w potrzebnej kwocie i to natychmiast. W tym monecie, jakby wiedząc, co się święci, zadzwoniła jej córka.
– Mam nadzieję, że nie zmierzasz wziąć pożyczki – zaczęła.
– Owszem, zamierzam – odparła kobieta.
– Więc przekaż temu swojemu… panu Edziowi, że ja dam mu te pieniądze. Nie pożyczę, ale dam, a jeśli jest koło ciebie, to daj na głośnik.
– Tak więc dam mu całą kwotę, bezzwrotnie – mógł usłyszeć Edward na własne uszy. – Tylko że zrobię to osobiście, przyjadę i wręczę mu je w gotówce. Ale najpierw muszę sama porozmawiać z lekarzem, który podejmie się operacji.
Mężczyzna, początkowo rozpromieniony mocno stropił się na twarzy.
– Ale ja… muszę mieć te pieniądze na pojutrze – krzyknął w stronę słuchawki. – Inaczej nic z tego, kolejka przepadnie!
– Żaden problem, zaraz idę do banku, potem wsiadam w auto i za sześć godzin jestem u was. To co? Do zobaczenia wkrótce mamo?
Edward siedział z nieodgadnioną miną, Jadwiga odczytała ją jako wzruszenie, bo nią samą targało ono dogłębnie.
– Skoczę do sklepu po jakieś dobre wino i coś smacznego na kolację, żeby było jak Anetka przyjedzie – zadecydowała, ale wobec braku odpowiedzi ciągle jeszcze „wzruszonego” Edwarda zebrała się do wyjścia. A gdy wróciła objuczona zakupami, nie było ani jego, ani jego rzeczy. Sama wypiła całe wino i zagryzła je wszystkim, co kupiła, a następnie, z pewnym trudem, zadzwoniła do córki. Obawiała się, że złapie ją w drodze, ale jak się okazało, ona wcale nie miała zamiaru przyjeżdżać. Przeciwnie, czekała na taki telefon, ale nie spodziewała się go aż tak szybko.
Opisałam historię pani Jadwigi własnymi słowami i – czego nie zwykłam robić – dałam jej tekst do autoryzacji. Miałam obawy, czy nie urazi jej mój nieco ironiczny ton, ale odpowiedziała mi tak:
„Super pani to opisała, pani Grażyno. Uśmiałam się nawet, bo dziś to już dla mnie śmiechu warte. Tylko śmiechu na szczęście, dzięki mojej mądrej córce”.
Grażka
Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie