Trudno było się spodziewać, że po siedmiu porażkach w tym sezonie, Szczakowianka nagle odbije się od dna i ogra lidera, którym jest na dodatek wyjątkowo nieleżąca naszej drużynie Skra Częstochowa. Skończyło się według przewidywań, jednak rozmiary porażki mogły być zaskakujące.
Klęska 0:4 na własnym stadionie Szczakowiance jeszcze się nie przydarzyła. Przykre jest to, że kibic idący na stadion, doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że nic przyjemnego go na nim raczej nie spotka. Najwierniejszym fanom, których na obiekcie przy ul. Krakowskiej zasiada coraz mniej, co jest oczywiście zrozumiałe, pozostał już tylko sentyment do barw klubowych.
Czego można było oczekiwać po zespole, którego członkowie byli wyłaniani w castingu jeszcze na kilkanaście, bądź nawet kilka dni przed inauguracją rozgrywek. Jedynym czego można wymagać to ambicja. Ta na boisku jest widoczna i to nawet w nadmiarze. Śmiało już można jednak stwierdzić, że ta nie wystarcza. W lidze okręgowej i A-klasie graliśmy już parę sezonów temu. W III lidze bez odpowiednich umiejętności jak widać się nie obędzie.
Skra wygrała pewnie i zasłużenie. Na dobrą sprawę nie musiała nawet za wiele biegać.
Widać, że popularne Skrzaki grały na pół gwizdka, nie stosując żadnego pressingu, bo i po co. Przecież lepiej mądrze stać, niż głupio biegać. To, co goście mieli w pierwszej połowie, to wykorzystali. W drugiej pojawiła się młodzież. Trener Jan Woś widząc, że nic nieprzewidzianego tamtego dnia nie ma prawa się wydarzyć, ściągnął z boiska m.in. Chmiesta czy Woldana.
Mimo widocznej na pierwszy rzut oka różnicy klas, to Szczakowianka mogła wyjść na prowadzenie jako pierwsza. W 4. minucie Przemysław Fraś dostał znakomite podanie od Dariusza Bernasia i w sytuacji sam na sam na tyle skiksował, że posłał piłkę o dobre kilka metrów obok bramki.
Chciała, ale też i mogła Skra, która już w pierwszej połowie strzeliła Szczakowiance dwa gole i tym samym w praktyce rozstrzygnęła losy tego meczu. Obie bramki padły po stałych fragmentach gry. Najpierw w 20. minucie pojedynku po błędzie Kojdeckiego, do którego można mieć jednak najmniej zastrzeżeń, doświadczony Marcin Drzymont dograł piłkę do najlepszego strzelca ligi, Mateusza Woldana, a ten bardzo ładnym strzałem z woleja otworzył wynik tego meczu. 16 minut później znów dośrodkowanie z rzutu wolnego, piłka głową zostaje zgrana do Chmiesta, a ten w ekwilibrystyczny sposób podwyższa na 2:0.
Druga połowa rozpoczęła się od kolejnej bramki dla Skry. W 50. minucie trzeciego gola zdobył… 16-letni Bartosz Semeniuk, który po drodze ośmieszył jeszcze nasz blok defensywny. Strzelanie szybko, bo w 61. minucie zakończył Konrad Gerega, wykańczając ładną akcję częstochowian.
O więcej bramek lider już nie zabiegał. Porażka ze Skrą była zapewne „wliczona w koszty”, choć szkoda, że tego typu przegranych w tym sezonie jest tak dużo. Na potępienie wciąż zasługuje blamaż choćby z Piastem, tym ze Strzelec Opolskich.
W tę sobotę Szczaksa zagra na wyjeździe z zaprzyjaźnionymi Szombierkami, jednakże w Bytomiu taryfy ulgowej nie może oczekiwać. Kibicom pozostaje już tylko odliczać do przerwy między rozgrywkami i liczyć na „cudowne uzdrowienie” kadry. Bez dobrych transferów się nie obejdzie.