
Podobno koty chodzą swoimi własnymi ścieżkami. Zapewne określenie to nie wzięło się znikąd i niesie ze sobą pewien zasób rzeczywistości. Kiedy przypominam sobie jednak tytułowego Kubę, dla nas wszystkich Kubusia, coraz bardziej uświadamiam sobie, że sformułowanie takie nie dotyczy tylko kotów.
Kuba bowiem miał swoje utarte ścieżki i szlaki. I chociaż nasze podwórko było naprawdę duże, to pies nasz miał swoje miejsca strategiczne i nad wyraz ulubione. Jednym z podstawowych jego szlaków była ścieżka, którą sam zresztą wydeptał. Ciągnęła się wzdłuż płotu od strony ulicy Skałki, od jednego końca posesji do drugiego. Podobna ścieżka ciągnęła się po drugiej stronie smukłej, podłużnej działki, od strony posesji sąsiadów. Ta jednak nie była aż tak wydeptana. Dlaczego? Ponieważ po tejże stronie nie działo się zbyt wiele. Natomiast po stronie przeciwnej, od strony ulicy ciągle rozgrywały się jakieś wydarzenia. To przejeżdżał jakiś samochód, to ktoś jechał na rowerze, tym bardziej na głośnym, warczącym motorze…
Wszystko to trzeba było obszczekać, zrobić przegląd, obejść tam i z powrotem. Szczególnie głośno było wówczas kiedy ulica przełaził jakiś pies albo większa ich grupa. Wykrajała się wówczas „karczemna” awantura, której genezą był sam fakt, że jakikolwiek kłapouch śmie przechodzić obok włości Kuby. Nasze podwórko bowiem było „jego własnością” i nikt niepożądany nie miał tutaj prawa wstępu. Jednocześnie ów Kubuś był wiernym obywatelem, ale i panem swojego królestwa. Kilkakrotnie bowiem, jeszcze jak był młody, usiłowaliśmy go wyprowadzić na smyczy na spacer. Kuba jednak, w chwili, gdy widział smycz, podkulał ogon, stawiał opór przy próbie założenia, a poza podwórkiem trzeba go było niemal ciągnąć, jako sporą już wówczas psinę, z podkulonym ogonem. Bardzo szybko okazało się, że tego typu przedsięwzięcia nie miały żadnego sensu. Widocznie jego habitat w zupełności mu wystarczył. Można więc było otworzyć bramkę czy bramę, zostawić ją otwartą, a Kuba nie wykazywał żadnego zainteresowania tym, by wyjść na zewnątrz. Wręcz odwrotnie. Oddalał się wówczas po cichu, zupełnie jakby uchylony świat na zewnątrz zdawał się mu być czymś absolutnie niepożądanym. Stan ten zresztą pogłębił się zdecydowanie od momentu, kiedy doszło do pewnego wypadku. Zdarzyło się razu pewnego, że brat wyjeżdżał samochodem z garażu przez otwartą bramę właśnie. Nikt nie pomyślał, by psa zamknąć na chwilę w kojcu na wszelki wypadek. No bo niby po co? Aż tu nagle dało się słyszeć głośny ryk silnika i widok nadjeżdżającego motocyklu. Kuba zjeżył się i nie kontrolując swoich emocji, rzucił się w kierunku nadjeżdżającego pojazdu. Ten ruch okazał się jednak niezwykle pechowy. Kierowca motocyklu stracił pewność siebie, zawahał się, szarpnął kierownicą w bok, ale nie uchroniło to psiaka od kolizji. Pojazd potrącił go mocno, Kuba zakotłował niczym w kreskówce, ale do śmiechu nikomu nie było. Brat był wściekły na młodocianego kierowcę motoru, tenże miał pretensje do nas, że nie pilnujemy psa. Zakończyło się więc bardzo niesmacznie. A pies? Zaraz po uderzeniu zaczął wyć w niebogłosy. Zaraz potem uciekł z do swojej budy. Byliśmy przerażeni. Myśleliśmy, że może stać się najgorsze. Przez dłuższy czas nie dał się tykać. Sprawiał wrażenie, że boli go wszystko, każdy ruch powodował jego skomlenie. W końcu jednak udało nas się go wieczorem zapakować do samochodu i zawieźć do weterynarza. Na szczęście okazało się, że to tylko stłuczenie, mocne, to prawda, ale nic poważniejszego się nie stało. Dostał środek przeciwbólowy i uspokajający. Z wielką ulgą przywieźliśmy go więc do domu. Ale jeszcze długo kuśtykał i widać było, że poruszanie sprawia mu duży ból. Najbardziej groteskowe były chwile, kiedy leżąc na tarasie, zrywał się nagle na widok jakiejś kolejnej „afery” za płotem, po czym przeszywający ból przypominał mu o sobie, a Kuba wówczas stopował, truchtał co najwyżej kilkadziesiąt metrów, po czym wracał z powrotem na miejsce spoczynku. Z czasem jednak było coraz lepiej. Jedynie na starość widać było, że stary uraz odzywa się u niego raz po raz, powodując charakterystycznie utykanie właśnie.
To wydarzenie spowodowało, że Kuba już nigdy dobrowolnie poza podwórko nie wyszedł. Wyostrzyło też naszą czujność. Za każdym razem, kiedy otwierano dużą bramę w jakimkolwiek celu, Kubę zamykaliśmy do kojca. Sam pies zresztą nie protestował. Siedział grzecznie w budzie lub przed nią, poszczekując co najwyżej w okolicznościach jakiegokolwiek wydarzenia poza podwórkiem. Zamykaliśmy go też na okoliczność koszenia trawnika. Obawialiśmy się ewentualnej konfrontacji psa z kosiarką lub z kablem od tejże.
Oprócz wspomnianych ścieżek Kuba posiadał swoje naczelne punkty. Dużo czasu spędzał na tarasie, z którego miał widok na cały ogród oraz wszystko to niemal co było za płotem i działo się po drugiej jego stronie. Jednym z powodów był także fakt, że w okresie letnio-wiosennym sporo czasu spędzaliśmy właśnie na tarasie lub w ogrodzie. A że psina była bardzo towarzyska, to bywała zazwyczaj tam gdzie my. No chyba, że w tym samym czasie miała jakieś ważniejsze, psie sprawy. Równie ważnym miejscem były dla niego obydwa końce podwórka. Bo albo od strony lasu obszczekiwał kogoś, kto oddalał się chociażby albo też tkwił po drugiej stronie podwórka, nasłuchując i wypatrując przyszłych zdarzeń. W tamtym też miejscu zatrzymywał się i zawodził żałośnie, kiedy wychodziliśmy do szkoły czy pracy. Tam też z radością szczekał na nas, kiedy wracaliśmy z powrotem. Merdał wtedy ogonem, dreptał tam i z powrotem, a przy bramce podskakiwał, szczekał i okręcał się wokół nas, szczekając doniośle i patrząc nam w oczy. Pamiętam jak babcia Kasia, mama mojego taty, powtarzała wielokrotnie, że jakby Kuba mógł – to przemówiłby do nas ludzkim głosem. Nigdy tego nie zrobił. Ale wystarczyło spojrzeć w jego wielkie oczy, aby odczytać nie raz o wiele więcej, niż byłby w stanie wyrazić za pomocą ludzkiego języka.
Chociaż Kuba wydeptał w swoim życiu kilka mocnych, gruntownych ścieżek, które stały się jego utartymi, życiowymi szlakami, były u nas też ścieżki, których nie utarł on, ale podchodził do nich ze sporym pietyzmem. Chodzi tutaj o wąskie ścieżki na naszym niedużym ogródku. Ścieżki te biegły pomiędzy grządkami. Mogło by się wydawać, że pies to pies, że nie będzie zwracał uwagi na owe ścieżynki, że będzie po prostu łaził po grządkach jak gdyby nigdy nic. Ale nie. Kuba zawsze, powoli i ostrożnie poruszał się po tych ścieżkach właśnie, aby nie naruszyć i nie zdeptać tego, co jest pomiędzy nimi. Nie trzeba go było tego uczyć czy wymuszać. Tak po prostu miał. Jedynymi wyjątkami były sytuacje, kiedy nagle, po drugiej stronie wybuchała jakaś awantura, kiedy zjawiały się jakieś psiska, nie daj Boże koty albo jeszcze bardziej… motory, których od wspomnianego wypadku nie cierpiał. Rzucał się wtedy w dziki pościg, nie zważając na nic, na ścieżki, na grządki czy na nas. Ów dziki, zwierzęcy zew był w takich chwilach od niego silniejszy. Po prostu. (C.D.N.)
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie