Reklama

Oczywista Nieoczywistość – Ciufa…

Jaw.pl - Jaworznicki Portal Społecznościowy
12/06/2024 08:58

Każdy z nas posiada bądź posiadał w przeszłości jakąś ksywkę czy przezwisko. W przeszłości samo określenie „przezwisko” wydawało mi się być czymś pejoratywnym, barwiącym nas niezbyt wyszukanymi i sympatycznymi kolorami. Większość rówieśników zresztą nie lubiła przezwisk, które do nich przylgnęły, zazdroszcząc jednocześnie tego, w jaki sposób określano w tym kontekście innych. Jakoby prześmiewcze określenie kogoś innego było na swój sposób bardziej trendy. Ale to właśnie owe określenia stygmatyzowały nas nie tak, jakbyśmy tego chcieli, ale tak,  jak wypadaliśmy w oczach innych.

Kiedy byłem chłopcem, rówieśnicy wołali na mnie „ciufa”. Sformułowanie takie, o ile dobrze pamiętam, wymyślił mój klasowy kolega Klaudiusz Ipnar. A skąd się takowe wzięło? A mianowicie stąd, że już od czasów przedszkolnych pasjonowałem się lokomotywami, maszynami parowymi oraz wszystkim tym, co wiązało się z ich powstawaniem i funkcjonowaniem. Nie mam pojęcia, skąd mi się to wzięło. Samo zresztą słowo, a właściwie jego pochodzenie jest dość osobliwe; nawiązywało bowiem do odgłosu wydawanego przez jadącą maszynę, a mianowicie „ciuch, ciuch, ciuch”, będącego pochodną buchającej pary i dymu. A skoro „ciuch” to ciuchcia, a w uproszczeniu „ciufa”. Po prostu.

Za każdym więc razem, kiedy widziałem lokomotywę, poruszające się tłoki i koła, buchającą parę i dym, dostawałem niemal białej gorączki i ekscytacji graniczącej z euforią. Kiedy np. w ramach seriali, filmów czy reportaży i produkcji telewizyjnych pojawiła się chociaż krótka przebitka ukazująca koła, napędy, tłoki czy całe maszyny to nie liczyło się nic innego jak perspektywa ponownego ujrzenia tychże. Potrafiłem ślęczeć przed telewizorem godzinami tylko po to, by w ramach jakiejś nudnej dla mnie produkcji chociaż przez chwilę zobaczyć lokomotywę czy jakikolwiek jej fragment. Pamiętam też do dziś scenę z ekranizacji „Lalki” Bolesława Prusa. Był tam taki fragment, w którym dwóch mężczyzn biło się tuż obok wielkiej maszyny parowej w zakładzie włókienniczym. Wpadli do niej finalnie i zginęli rozszarpani na strzępy, ale mnie najbardziej interesowała owa maszyna; tłok i wielkie koło. Nic więc dziwnego, że jako dziecko bawiłem się lokomotywami, budowałem je z przeróżnych elementów, a nieco później, kiedy zamieszkaliśmy na Skałce, obserwowałem z daleka przejeżdżające pociągi.

Z tamtych czasów pamiętam jeszcze bardzo dobrze, że wcale nie tak rzadko przejeżdżały tamtędy właśnie maszyny parowe. Jako dziecko lubiłem też wylegiwać się u jednej czy drugiej babci na podłodze (obie były krawcowymi) i spoglądać, jak kręci się koło starej maszyny do szycia, napędzane pedałem. Mechanizm był nad wyraz podobny. A ponieważ wszystko to działo się w czasach, kiedy zabawki tego typu miały raczej charakter deficytowy, to niejednokrotnie trzeba było szukać ich zamiennika. Często więc lokomotywą stawał się stary czajnik (z dziubkiem jako kominem), a wagonami szereg starych garnków, które złączone ze sobą sznurkiem bądź nicią sunęły cicho po dywanie bądź chodniku. Pamiętam też, że jedynym zawodem, jaki wówczas wchodził w moim życiu w grę, był maszynista pociągu. Niejednokrotnie wyobrażałem sobie siebie jako maszynistę właśnie. I chociaż z czasem priorytety pod tym względem zaczęły się zmieniać, to jednak do dziś lokomotywy właśnie i wszystko, co się z nimi wiąże, wspominam z wielkim sentymentem. Czasem nawet żałuję, że maszynistą nie zostałem. Dziś pozostaje mi jedynie (albo i aż) podróżowanie pociągami w roli pasażera, co zresztą uwielbiam.

Miejscem jednocześnie szczególnym i takim, które w dzieciństwie upodobałem sobie najbardziej, były obrzeża parku na Osiedlu Stałym. Tam właśnie, przez wiele lat stała wąskotorowa lokomotywka, posadowiona na krótkim odcinku torów. W pierwotnym zamyśle miała kursować tam jako nie lada atrakcja. Stało się jednak inaczej. Niemniej jednak każda okazja, gdy można było się do niej chociaż zbliżyć, była niemal świętem. A takowe bywały. Zazwyczaj kiedy wyprawialiśmy się do siostry mojej mamy (Elżbiety Budak) w ramach różnych okoliczności lub gdy latem jeździliśmy tam z dziadkiem, który czasem jeździł tam pilnować wnuczki i wnuka. Dziadek zabierał mnie wtedy i zawsze gdy wysiadaliśmy na Komunie z autobusu linii 305, ponieważ bezpośredniego połączenia pomiędzy Osiedlem Stałym a Długoszynem nie było, ja biegłem jak szalony w stronę parku by, zanim dotrze dziadek, nasycić się ową ciuchcią ja najdłużej. Czasami chodziliśmy tam wszyscy celowo, chociaż dla kuzynki zabawa na rozlatującej się już powoli lokomotywie nie była zbyt wyszukaną atrakcją. Dla mnie wszak każda chwila, kiedy mogłem wejść do kabiny, poruszać uchwytami czy pokrętłami, spoglądać na masywne tłoki i koła, kocioł czy komin i zbiorniki na piach była niezastąpiona. Nie kryłem też rozczarowania, kiedy ciuchcia zniknęła. Była już wówczas w fatalnym stanie. Pewnie dlatego zniknęła z przestrzeni publicznej.

Do dziś nie mam pojęcia skąd takie, a nie inne upodobanie. Z wykształcenia i zamiłowania jestem humanistą. Skąd więc ów zapał i zamiłowanie do spraw bardziej ścisłych i „technologicznych”? Nie mam pojęcia. Gdy jednak widzę czasami jadący pociąg lub jadę nim jako pasażer, zapala się we mnie nikła lampka sentymentu do tego, co być mogło, a stało się jedynie miłym i ciepłym wspomnieniem, które odjechało w siną dal, pozostawiając za sobą smugę dymu oraz niknący odgłos „ciuch, ciuch, ciuch”.


Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 12/06/2024 10:17
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do