
Drodzy moi czytelnicy, dziś odłożyłam nieco na bok Wasze fascynujące życiowe przygody i podjęłam temat, który podsunęła mi Marzena. Bo kiedy, jak nie teraz, gdy jest najbardziej aktualny? Pani Marzena zwróciła moją uwagę na coś, nad czym się do tej pory nie zastanawiałam i szczerze mówiąc, wprowadziła mnie w lekką konsternację. Sama nie wiem, jak się do tego odnieść. A co Wy na to?
„Pani Grażyno, wiem, że to, czym chciałabym się podzielić, nie wpisuje się pewnie w stu procentach w Pani tematykę, więc jeśli nie zdecyduje się Pani na publikację mojego listu, proszę chociaż odpowiedzieć mi na niego w mailu. Bo może mój pogląd na kwestię wyborów może kogoś oburzyć, ale ja uważam, że mam po prostu rację. Chodzi o to, że mam znajomych, którzy wyjechali z naszego kraju na stałe, z rodzinami, albo już zagranicą założyli rodziny, tam się ustawili i nie mają zamiaru wracać. Mieszkają sobie i żyją dostatnio w USA, Kanadzie, Australii, Nowej Zelandii od ponad czterdziestu lat, ale zawsze, gdy zbliżają się w Polsce wybory, uaktywnia się u nich jakiś niepojęty patriotyzm i w swoich mediach społecznościowych stają się gorącymi agitatorami jakiegoś konkretnego ugrupowania. No i oczywiście piszą też do mnie, wysyłają filmiki mające pogrążyć przeciwną opcję, nakłaniają do głosowania na preferowanego przez nich kandydata. Opisują katastrofy, jakie spotka nasz kraj, gdy wygra jego przeciwnik i ilustrują je wypowiedziami swojego faworyta oraz ludzi z jego otoczenia.
Nie podoba mi się to, bardzo mi się nie podoba. Przede wszystkim dlatego, że wolałabym pamiętać tych znajomych z fajnych, wspólnych czasów, i zachować całą swoją sympatię dla nich, jaką wtedy ich darzyłam. I nie chodzi mi o to, że mają odmienne poglądy od moich. Chodzi o to, że skoro zdecydowali się na opuszczenie ojczyzny na zawsze, przez cały czas czują się upoważnieni do decydowania o tym, co dla ludzi tu żyjących ważne, czy nawet najważniejsze. Bulwersuje mnie, że tytułują się wielkimi, kochającymi Polskę patriotami, jakby byli na przymusowym zesłaniu, albo uciekli, bo groziło im coś za wywrotową działalność polityczną w czasach PRL-u. Nie, pojechali się tam dorobić już po zmianie ustroju, bo to, co oferowała im Polska było dla nich niewystarczające. Ja też bym mogła, miałam takie możliwości, ale nie umiałam sobie wyobrazić porzucenia mojego „miejsca na ziemi”, rodziny, przyjaciół, znajomych i budowania wszystkiego na nowo. Przyjmowałam codzienność taką, jaka była, choć lata dziewięćdziesiąte kojarzą mi się dziś z bezrobociem, trudnościami finansowymi, zakupami na targu u „ruskich”, żeby było taniej. Miałam jednak tę świadomość, że nasza demokracja jest młoda, że zanim nasz kraj w ogóle ogarnie, jak to działa i jak można z nowych możliwości korzystać, musi upłynąć trochę czasu. Dopiero dziś pewnie mam to, do czego moi znajomi doszli przez kilka miesięcy w „lepszym świecie”. Lepszym niż… Polska.
Ostatnio miałam więc irytujący czas dyskusji na Messengerze z przyjaciółmi sprzed lat, takie codzienne odbijanie piłeczki. Ja im nie sugerowałam, na kogo powinni głosować, nie krytykowałam ich politycznych sympatii i nie bombardowałam niesmacznymi filmikami obrzucającymi kontrkandydata błotem. Pytałam tylko, czy na pewno czują się uprawnieni do sugerowania mi wyboru i udziału w wyborach w ogóle? Smutno mi z tego powodu, naprawdę, poza tym – nie rozumiem. Nie rozumiem takiego patriotyzmu, a raczej poczucia patriotyzmu i takiej buty, że oni tam, za oceanem wiedzą lepiej niż my tutaj, co będzie dla nas najlepsze. I że ośmielają się ingerować w naszą polską rzeczywistość, wiedząc, że sami nigdy już nie wezmą w niej udziału. Że nie było ich tu, gdy nasze społeczeństwo zmagało się po prostu z biedą pierwszych lat po transformacji, nie budowali wspólnie z nami lepszej przyszłości, nie dołożyli się w żadnym calu do tego, czym możemy cieszyć się dzisiaj. Wyjechali, bo chcieli mieć wyższe zarobki, większe domy, lepsze auta. Chwalą się zresztą tym wszystkim na FB, pozując na tle swojego zagranicznego dorobku, co ja odczytuję jako stwierdzenie: „spójrzcie, wyjechaliśmy z tego syfu (to jest ich własne określenie) i teraz opływamy w luksusy”.
Oczywiście, każdy ma prawo polepszyć sobie byt i żyć gdzie mu się podoba, tego nie mam nikomu za złe. Ale po co wtrącać się w realia byłej ojczyzny, wiedząc o nich tyle, co usłyszą lub przeczytają? Jakim prawem, skoro nie doświadczają tego co się u nas dzieje, nie przeżywają tego co my i nie wyrabiają sobie poglądów na podstawie doświadczeń i przeżyć? Nie. To nie patriotyzm, to hipokryzja. Nie da się jechać na dwóch koniach naraz, z jednego trzeba kiedyś zsiąść i puścić go wolno. A znajomi podsumowali mnie, że im zwyczajnie zazdroszczę dobrobytu i że jestem zgorzkniała przez to… że żyję w Polsce.
Przepraszam za może zbyt emocjonalne słowa i ewentualne błędy (jak to w emocjach) i bardzo proszę napisać mi, co Pani o tym sądzi, a gdyby mój list się jednak ukazał w prasie i na portalu jaw.pl, bardzo proszę zachęcić czytelników do wyrażenia swoich opinii na ten temat.
Pozdrawiam, Marzena”. No cóż… niniejszym zachęcam Państwa do komentowania listu Marzeny, tym bardziej, że sama jestem ciekawa Waszej opinii na poruszony przez nią temat.
Grażka
Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.