Reklama

Maroko w trzy tygodnie (2)

AWAP
04/07/2015 12:59
Przez góry i pustynie

O tym, że dzisiaj świat jest „globalną wioską” nikogo chyba nie trzeba przekonywać. Przeciętny Polak bez większych problemów może przemieszczać się w różne części świata. Również ja wielokrotnie korzystałem z tego przywileju. W tym roku wybór padł na Maroko. Wraz z czterema kolegami z Jaworzna spędziliśmy tu 22 dni.

Reklama z folderów biur turystycznych sprawdziła się co do joty. „Wspaniałe szczyty górskie, słoneczne plaże, zachwycająca architektura i gorące piaski Sahary – wszystko to czeka na Was w Maroku – malowniczym kraj północno-zachodniej Afryki. Wyjątkowe położenie kraju pomiędzy wybrzeżem Atlantyckim, Morzem Śródziemnym i Saharą, jest gwarancją wspaniałych krajobrazów i niezapomnianych atrakcji. Z jednej strony spotkamy tu skute lodem szczyty górskie, z drugiej

– gorące piaski pustyni, w Maroku nie ma więc czasu na nudę.”

1. dzień – 24.04 (piątek), Agadir – Taroudannt – 65 km

Ponieważ wcześniej nie było okazji do wspólnych rowerowych podróży, zanim wyjechaliśmy do Maroka, w marcu i kwietniu, udało nam się odbyć kilka wycieczek niedzielnych integrujących grupę. Próby wypadły pomyślnie i mogliśmy juz spokojnie przygotowywać się do odlotu. Pozostawała do rozstrzygnięcia kwestia transportu rowerów. Wbrew pozorom przewożenie roweru w samolocie nie jest skomplikowaną sprawą. Do wyboru są dwie opcje: karton ze sklepu rowerowego lub pokrowiec. My skorzystaliśmy z obu tych sposobów. Pokrowiec uszyty z mocnego materiału przez znajomą krawcową miał wymiary 1,5 m x 1 m, a dwa zamki po 75 cm dopełniły reszty.

Do portu lotniczego Katowice-Pyrzowice ruszyliśmy jeszcze przed świtem, załadowani do busa bagażowego naszego kolegi. Odprawa na lotnisku przebiegła dość sprawnie, choć za przekroczony limit bagażu (20-kilogramowy) dwóch kolegów musiało dopłacić odpowiednio 70 i 100 zł. Samolot linii lotniczej Enterair Boeing 937 trasę Katowice – Agadir pokonał bez przeszkód ciągu 4,5 godziny. Wystartowaliśmy o godz. 7.35, a o godz. 12.15 wylądowaliśmy na lotnisku w Agadirze – 20 km od miasta. Organizator lotu czarterowego biuro podróży TUI Poland Sp. z o.o. jest częścią największego koncernu turystycznego na świecie TUI Group. Za przelot wraz z bagażami w obie strony zapłaciliśmy 959 zł. To niewiele, ale można jeszcze mniej. W drodze powrotnej spotkaliśmy małżeństwo, które korzystając z oferty „last minute” zapłaciło tylko 400 zł

Po wylądowaniu trzeba było cofnąć wskazówki zegarka o 1 godzinę. Temperatura powietrza na lotnisku wynosiła 17ºC. Agadir, to miejscowość położona nad Oceanem Atlantyckim, najbardziej popularny kurort wypoczynkowy w Maroku. To miejsce przypomina znane nam z Europy nadmorskie miejscowości. Piękna szeroka plaża, liczne restauracje, duży wybór hoteli. Jest to świetne miejsce dla rodzin, młodzieży, a także dla surferów z uwagi na idealne w tym rejonie fale. Po przejechaniu pętli wokół Maroka powróciliśmy do tego miasta w ostatnim dniu podróży.

Przez środek Maroka przebiega pasmo Atlasu Wysokiego (najwyższy szczyt: Dżabal Tubkal, 4167 m n.p.m.). Jego przedłużeniem na południu jest Antyatlas, a na północy Atlas Średni. Pasma tych gór oddzielają Wybrzeża Atlantyckie, z jego licznymi kurortami, od pustyni Sahary. Zdrowy rozsądek nakazywałby wyprawę rowerową wzdłuż wybrzeża

– od Agadiru do Tangeru. Przy okazji byłaby też szansa zwiedzić słynną Casablancę największe miasto Królestwa Maroka oraz stolicę kraju – Rabat. Koledzy jednak uznali, że przemierzanie płaskiego wybrzeża, to zbyt łatwe zadanie i zaserwowali nam rowerowy survival. Pierwszy tydzień poświęciliśmy więc na przebijanie się z znad Atlantyku w kierunku Sahary, pokonując wysokie góry. Jedna z przełęczy znajdowała się na wysokości prawie 1900 m n.p.m.

Po rozpakowaniu bagaży, złożeniu rowerów i wymianie pieniędzy w lotniskowym kantorze ok. godz. 14.00 ruszyliśmy w drogę. W pierwszym mieście noclegowym – Taroudannt hotel z przewodnika był dość drogi, ale zaraz pojawił się ‚życzliwy”, który zaprowadził nas do kolejnego, gdzie za nocleg zapłaciliśmy tylko 6 euro (24 zł). Skromnie urządzone pokoje wyposażone były m.in. w „europejskie” gniazdka. W barze na mieście za 1 euro kupiliśmy zupę z soczewicy, naleśnik z miodem i herbatę.
Kolejne pięć dni w zasadzie nie różniły się znacząco od siebie. Ruszaliśmy na trasę ok. godz. 9-tej i po przejechaniu 75-90 km kończyliśmy kolejny etap. Ze względu na panujące upały i spore podjazdy przejechanie większego dystansu było niemożliwe. Sporym zaskoczeniem były dla nas wysokie temperatury powietrza o tej porze roku.

Mimo, że był to kwiecień żar lał się z nieba każdego dnia. Na trasie zatrzymywaliśmy się w przydrożnych sklepach, aby uzupełnić zapasy jedzenia i picia. Niewielkie hoteliki blisko centrum miasta, w cenie 5-6 euro (20-24 zł), stanowiły naszą bazę po trudach każdego dnia. Drugiego dnia wyprawy mieliśmy na trasie spotkanie z polską ekipą filmowców podróżniczych (Radio M), którzy filmowali Maroko, a wcześniej Indonezję. Zobaczyli polskie napisy na mojej koszulce rowerowej i się zatrzymali. Zrobili z nami krótki wywiad.

Szóstego dnia wyprawy (29.4) dotarliśmy do niewielkiego miasteczka Tinghir, w którym zrobiliśmy sobie pierwszy dzień wolny od jazdy. Zatrzymaliśmy się w hotelu Riad Agraw usytuowanego w bocznej uliczce, 300 m od drogi głównej N 10. Stare ciężkie mury stanowiły znakomitą osłonę przed piekącym słońcem. W hotelu żadnych turystów. Pokoje 2-osobowe z łazienką i wanną kamienną. Zapłaciliśmy z góry za 2 noclegi każdy po 60 DH (6 euro, 24 zł). Warunki do odpoczynku idealne. Bez problemu mogliśmy korzystać z internetu, a do centrum miasta dosłownie kilka kroków. Dzień wolny poświęciliśmy na odpoczynek, drobne naprawy sprzętu, pranie, rozmowy z bliskimi przez skypa (Krzysiek) oraz zwiedzanie miasteczka. W barze przy dworcu busów zjedliśmy lokalne danie harirę. To taka namiastka naszej fasolki po bretońsku. Gienkowi tak smakowała, że zamówił aż 3 porcje. W drodze powrotnej do hotelu, w pobliskim markecie kupiliśmy zapas chińskich zupek po 4 DH (1,60 zł).

8. dzień – 01.05 (piątek) Tinghir – Erramedicia 134 km

To był jeden z najdłuższych etapów naszej wyprawy. Ruszyliśmy wcześniej niż zwykle, bo o godz. 8.00. Pogoda bez zmian, czyli upał od rana, a w południe skwar. Na szczęście trasa była dość płaska, zaledwie kilka wzniesień niezbyt stromych. Wiatr też nie przeszkadzał w jeździe. W połowie etapu zatrzymaliśmy się na obiad. W przydrożnym barze zamówiliśmy regionalne danie: tadżin. To tradycyjna marokańskiej potrawa z mięsa i warzyw w aromatycznych przyprawach, podawana w glinianym naczyniu. Do tego sałatka z pomidorów, ogórków i cebuli. Wieczorem podjęliśmy decyzję, że w następnych dniach nie przebijamy się przez góry, tylko rano jedziemy autobusem do Meknes, gdzie spędzimy 2 dni, a potem krótki odcinek do Fez (ok. 70 km) i w Fez kolejne 2 dni zwiedzania.

Ryszard Karkosz

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do