
– Rzecz miała miejsce cztery lata temu, a właściwie jej finał, bo początek wydarzył się w dwutysięcznym dwunastym – zaczyna swoją opowieść pani Gosia, nauczycielka. – Doskonale pamiętam konkretną datę, bo wiązała się z dwoma istotnymi zdarzeniami, ślubem mojego chrześniaka i utratą cennej dla mnie pamiątki, z którą długo nie mogłam się pogodzić.
To było dla pani Gosi poważne wyzwanie, ślub i wesele bratanka, a ona była jego chrzestną matką, więc na długo przedtem rozmyślała, co na siebie założyć, jak ubrać męża i czym młodych obdarować. W tej drugiej kwestii koniec końców zdecydowali się na tradycyjną „kopertę”, w pierwszej zaś, jak to w przypadku kobiet bywa – łatwo nie było. Bo pani Gosia chciała wyglądać i elegancko, i oryginalnie, więc raczej nie wchodziła w grę kreacja z sieciówki, zwłaszcza że istniało ryzyko spotkania na sali weselnej identycznie wystrojonej kobiety.
Wymarzoną sukienkę pani Gosia znalazła w małym butiku w Krakowie i to zupełnym przypadkiem, co prawda o dwa iksy za dużą, ale jej pozostałe walory sprawiły, że nie wahała się przed jej kupnem ani chwili. Matka jednego z uczniów była w tamtym czasie wziętą krawcową i całkiem chętnie podjęła się zrobienia poprawek. (No, nie wiem, czy chętnie, ale jak odmówić czegokolwiek nauczycielowi się własnego dziecka? Wiem po sobie, bo mam córkę w szkole – ot, taka moja własna mała dygresja).
Tu pani Gosia w szczegółach opisuje mi całość swojej stylizacji, łącznie z fryzurą i makijażem wykonanymi w najlepszych salonach w mieście. Słucham z zainteresowaniem, choć nie to jest istotą sprawy, no bo przecież… nie byłabym kobietą. Do kluczowego punktu dochodzi przy dodatkach, a konkretnie złotym łańcuszku z wisiorkiem, bo to właśnie on będzie przedmiotem, o który w całej tej historii chodzi. Precjozo kobieta przywiozła sobie poprzedniego lata z Turcji, a było tak oryginalne, że tu nie miała najmniejszych obaw, iż zobaczy na weselu drugie takie samo. Ale kiedy dzień wcześniej postanowiła przymierzyć go razem z suknią, zapięcie zahaczyło się o zamek błyskawiczny tak nieszczęśliwie, że jedna jego część, takie małe złote kółko, przerwało się i odpadło. Za późno było żeby oddać łańcuszek do naprawy, mąż próbował jakoś zaradzić problemowi, ale ten maleńki element był na tyle uszkodzony, że nic się nie dało zrobić. Wpadł wówczas na pomysł i wyjął analogiczną część ze srebrnego łańcuszka żony, co może nie wyglądało zbyt efektownie, ale spełniało swoją rolę i nie rzucało się aż tak bardzo w oczy.
– Lepiej by było, gdyby on go w ogóle nie naprawiał, no i żebym ja się tak przy tym nie upierała, bo bym go nie zgubiła – przechodzi kobieta powoli do sedna. – No ale cóż, jak to się mówi, gdyby człowiek wiedział, że się przewróci, to by sobie usiadł. Oczywiście miałam już po zabawie, szukaliśmy z mężem z grubsza, ale jak tu znaleźć, kiedy na parkiecie ciągle trwają tańce, a goście chodzą w tę i z powrotem? Na moją prośbę DJ ogłosił przez mikrofon o mojej zgubie, a my z mężem zostaliśmy na sali do ostatniego gościa, ale nic, jak kamień w wodę…
Ten naszyjnik miał dla mnie również wartość sentymentalną, do Turcji mąż zabrał mnie z okazji dziesiątej rocznicy ślubu, a naszyjnik był dodatkowym prezentem od niego. Wróciliśmy jeszcze do restauracji, w której odbywało się wesele zaraz w poniedziałek, rozpytywaliśmy pracowników, wywiesiliśmy ogłoszenie, niestety, przyszło mi się z czasem po prostu pogodzić ze stratą.
I proszę sobie wyobrazić, cztery lata temu, rozpoczęcie roku szklonego, nowa klasa, w której miałam objąć wychowawstwo, i… i… – tu pani Gosia chwilowo straciła panowanie nad głosem. – …Po akademii zazwyczaj odbywają się krótkie spotkania z uczniami w klasach, wtedy właśnie dostrzegłam na szyi jednej z uczennic mój naszyjnik. Nie mogłam się pomylić, ale dla pewności jeszcze przeszłam się po klasie, by móc rzucić na niego okiem od tyłu, miał… srebrne zapięcie!
Byłam w szoku, kompletnie nie widziałam co robić, nie mogłam jakoś obcesowo, czy zbyt impulsywnie zareagować, z trudem więc uznałam, że zaczekam na lepszy moment. Tym momentem miała być pierwsza wywiadówka z rodzicami. Nie chciałam oczywiście robić żadnej afery, ot, zapytać tylko matkę dziewczynki skąd ma ten łańcuszek, w jakich okolicznościach została jego właścicielką i poprosić o jego zwrot. Zatrzymałam więc kobietę, jeszcze na chwilę po zakończonym spotkaniu i gdy tylko zaczęłam mówić, ona zalała się łzami.
– Zwrócę pani ten łańcuszek, a córce jakoś wytłumaczę – wydukała, patrząc w podłogę, po czym opowiedziała mi, jak było.
Ta kobieta wychowuje córkę sama, sama też zarabia na utrzymanie jej i swoje, a wtedy było jej bardzo, bardzo ciężko. Mąż odszedł, alimentów nie płacił, robiła więc, co mogła, żeby starczyło choćby na podstawowe rzeczy, łapała się każdej roboty, między innymi sprzątania właśnie w tej restauracji, gdzie wesele miał mój bratanek. Łańcuszek znalazła, gdy sprzątała po imprezie. Zamierzała go zwrócić, bo na sali wisiało ogłoszenie z numerem telefonu, ale trochę zwlekała, bo w natłoku obowiązków nie miała do tego głowy. Ale tak wyszło, że tego nie zrobiła. Jej córka miała iść za tydzień do komunii, nieszczęsna matka z trudem uzbierała na używaną sukienkę i te wszystkie składki do kościoła, które wpisały się już w tradycję komunijną, oraz na skromniutkie przyjęcie dla rodziców chrzestnych i dziadków. To nie były majętne osoby, więc i prezenty nie były okazałe: dziewczynka dostała od chrzestnego wieczne pióro od Parkera, od chrzestnej ładnie wydane Pismo Święte, a od dziadków po sto złotych. Nic, czym mogłaby pochwalić się w szkole, a wiadomo, że dzieci, całe podekscytowane, będą się licytowały, co kto dostał. Wtedy matka niewiele myśląc, sięgnęła do portfela po mój złoty łańcuszek i dała go dziecku w prezencie od siebie.
– I co? Po tych czterech latach zguba wróciła do pani? – spytałam.
– Nie… Powiedziałam kobiecie że może go zatrzymać i żeby nie mówiła o niczym córce. A wie pani, pani Grażyno, że odczułam przy tym jakąś lekkość w sercu? Nie wiem czemu, może dlatego, że w gruncie rzeczy łańcuszek się znalazł? A może dlatego, że w sumie ta moja strata była o wiele mniejsza dla mnie, niż radość dla tej małej dziewczynki? Proszę nie myśleć, że mówię o tym, żeby się pochwalić swoją postawą, czy pokazać siebie z dobrym świetle, ale…
– Wiem – uspokoiłam moją rozmówczynię. – Bo to po prostu niezwykła i bardzo ładna w swoim zakończeniu historia, warta podzielenia się ze mną i za moim pośrednictwem z czytelniami naszej miejskiej prasy.
Grażka
Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie