Reklama

Zdarzyło się w Jaworznie. Historie prawdziwe „A ona na to: ociu…ałeś?”

Łukasz na początku roku skończył trzydzieści lat, w ubiegłym, w sierpniu się ożenił, zawsze chciał zrobić to przed trzydziestką i rzutem na taśmę się w tych planach zmieścił. Opowiada mi o zawiłej i niełatwej drodze do tego szczęścia. Bo dziś budząc się rano, kiedy widzi śpiącą jeszcze u swojego boku żonę lubi się w nią wpatrywać, z miłością i z… wdzięcznością za to, że ją ma.

Łukasz nie był typem rozrywkowego faceta, po skończonych studiach podjął pracę w swoim zawodzie, która jednocześnie stała się jego pasją. To mu na co dzień wystarczało, weekendy i urlopy spędzał w górach, które były odskocznią od codzienności, azylem i miejscem, w którym zostawiał wszystkie swoje refleksje i westchnienia. Miał przyjaciółkę, jeszcze z liceum, która podzielała tę jego pasję i kiedy tylko udało im się czasowo zgrać, razem robili takie wypady. O Zośce mawiał „kumpel” i gdyby ktoś nie wiedział, w życiu nie wpadłby na to, że Zocha to dziewczyna. A inne dziewczyny? Owszem, bywały, nigdy dotąd na poważnie, bo żadna nie rozkochała go na tyle, żeby skończyło się wizytą u jubilera. Piorun z jasnego nieba strzelił go niespodziewanie dwa lata temu, gdy do jego pracy przyszła stażystka, dziewczyna po licencjacie, która chciała zrobić sobie rok przerwy przed magisterką, upewnić się, że to jest właśnie to, co chciałaby w życiu robić i sprawdzić jak odnajdzie się w zawodzie.


– Julka była… (tu Łukasz zbiera myśli, zanim zacznie, całkiem już sprawnie rzucać komplementami) …zjawiskowa. Wysoka, smukła, zgrabna, naturalna blondynka – bo lubiła to podkreślać – o przepięknych oczach i idealnie wykrojonych ustach. Potrafiła też tę urodę umiejętnie podkreślać sposobem ubierania i zachowaniem. Takim… jakby tu powiedzieć… nieziemsko kobiecym…
(Cokolwiek to oznaczało, bo Łukasz opowiada mi swoją historię prosto i konkretnie, po męsku i to ja ubieram ją w poezję słowa).
– Wpadłem po uszy – kontynuuje – nie tylko ja, bo świeciły się do niej oczy wszystkim kolegom, łącznie z żonatym szefem. Nigdy nie miałem kompleksu wyglądu, jestem wysoki, wysportowany, a jeśli mam jakieś niedostatki,  to nadrabiam je wygadaniem i poczuciem humoru, ale przy niej nie czułem się zbyt pewnie. I może długo bym się nie odważył na jakiś śmielszy podryw, ale gdy poczułem, że nie jestem bez szans, zaprosiłem ją na kawę, a ona nie odmówiła. Zaczęliśmy się spotykać, wyjścia do kawiarni, do kina, spacery, jak to na początku. Julka co prawda lubiła całkiem inne filmy, inne knajpki, inne trasy spacerów, ale przecież co to za problem? Zwłaszcza że na koniec każdej randki pozwalała się pocałować.


Była już między nami całkiem duża zażyłość, gdy postanowiłem wprowadzić ją w mój świat i wręcz nie mogłem się doczekać, kiedy zabiorę ją w góry, zarażę ją swoją pasją… O naiwności! Zaczęło się od koncertu mojego ulubionego zespołu, padał wtedy deszcz, a od parkingu do sali koncertowej trzeba było kawałek przejść. Doznałem wtedy szoku, Julia przez całą drogę histeryzowała, że zniszczą się jej nowe szpilki, że włosy prosto od fryzjera szlag trafił, a to przecież wszystko dla mnie… Na koncercie się nudziła i nawet tego nie ukrywała, patrząc częściej na swoje stopy niż na scenę, albo rzucając okiem w lusterko. Ale jak powiedziała potem, że już się na mnie nie gniewa (!!!), byłem cały szczęśliwy.
W góry wyjechaliśmy jakiś czas potem, ale nie do schroniska, tylko do dobrego hotelu w Zakopanem, dnie spędzając spacerując po Krupówkach, w knajpach, wieczory na dyskotekach. Tam Julia powiedziała, że mnie kocha. Poczułem się jak w niebie, ale przecież starałem się,  jak mogłem, prawda? Zacząłem nawet myśleć o poważniejszym związku, a gdy sama gdzieś po roku zasugerowała, że chętnie zobaczyłaby na swoim palcu pierścionek, zaglądałem do jubilerów, oglądając różne cacka, ale jeszcze bez konkretnego zamiaru. I któregoś razu zobaczyłem naprawdę piękny wyrób, ja nie wiem, czy mam dobry, czy zły gust, mnie się podobał – więc kupiłem. Nie wyrywałem się z nim na razie, ale zawsze miałem go pod ręką.
Pewnego wieczoru, gdy odprowadzałem Julkę do domu, szliśmy rynkiem, a tam jest kilka sklepów jubilerskich – pociągnęła mnie za rękę i weszliśmy do jednego z nich. Wskazała na pierścionek, o wiele bardziej okazały niż „ten mój” i o wiele droższy. Nie cena była tu zresztą problemem, tylko że gdy ja pokazałem jej taki, jaki nosiłem w kieszeni, roześmiała się i spytała: „żartujesz?”. Dodała, że może owszem, gdyby szła do komunii, ale nie do ślubu…


Powtarzam jeszcze raz, nie cena była dla mnie problemem, choć musiałbym wziąć na niego kredyt, ale wtedy jakby coś do mnie dotarło. Na zewnątrz padał śnieg grubymi płatami, leżał na chodnikach i drzewach, wirował w świetle ulicznych latarni. Miałem wtedy przed oczami dwie wizje: góry i święta. I ani tu, ani tu nie umiałem dojrzeć obok siebie Julki. Odprowadziłem ją do domu i poszedłem do „kumpla”, jak zawsze w kryzysowych sytuacjach. Zocha była bardzo zdziwiona, bo wpadłem bez uprzedzenia, a ostatnio prawie w ogóle się nie widywaliśmy. Czasem zadzwoniła z pytaniem, co słychać, więc zdawałem jej krótką relację ze swojego „szczęścia”, i tyle…
Zrobiła grzańca, wypiliśmy całą flachę, a mnie robiło się coraz lżej. Siedzieliśmy na wysłużonej sofie (której Zocha nie zamierzała się pozbyć, mimo iż wymieniła wszystkie pozostałe meble) i słuchaliśmy naszej ulubionej muzyki. Spojrzałem uważniej na tą wyliniałą miejscami sofę, na te obtłuczone kubki, do których też miała sentyment i podawała w nich wszystko, od kawy przez herbatę po wino, spojrzałem za Zosię, ale tak inaczej: szczupła, drobna, z ciemno-blond czupryną, która zawsze żyła swoim życiem, z wielkimi brązowymi oczami, w których było wszystko, ale nigdy pustki…
Byłem mocno podchmielony, bardziej natłokiem myśli niż tą jedną na pół wypitą flaszką wina i pochyliłem się jakoś tak spontanicznie,  żeby ją pocałować. Zocha mnie odepchnęła i roześmiała się tym swoim zaraźliwym śmiechem. Pięknie się zawsze śmiała.


– No co ty, Łukasz, ociulałeś? – spytała niezbyt romantycznie. – To ja, twój kumpel! Nie wiedziałam, że jesteś gejem!
– Ja też nie – odpowiedziałem. – Czasem się dość późno odkrywa takie rzeczy, ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Bo ja cię chyba kocham, Zośka.
Zochę zatkało. Patrzyła mi tylko w oczy bez jednego słowa. I wtedy mnie poniosło. Wyjąłem z kieszeni pudełko z pierścionkiem i podstawiłem jej pod nos.
– Ożenimy się? – spytałem.
– Że… ty… i ja?
– No.
– Nigdy w życiu nie dałeś mi do zrozumienia, że ci się choć trochę podobam…
– Bo mi się nie podobasz, lecę wyłącznie na twój majątek.
– Jaki majątek?!
– Na tą twoją sofę. I na te kubki.
W ten sposób się oświadczyłem i zostałem przyjęty. Bo Zocha to Zocha, uśmiała się jak norka, zanim się zgodziła, a ja od tego czasu zacząłem poznawać ją na nowo, wciąż nie mogąc się nadziwić, że byłem taki ślepy i głupi.
Grażka

Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 28/09/2024 12:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do