
Dziś przytaczam Państwu lekko przeredagowany przeze mnie list od czytelniczki: „Podobno piątek trzynastego jest dniem pechowym. Gdyby tak było w moim przypadku, tylko bym się cieszyła, bo mogłabym się spodziewać, kiedy ten pech mnie dopadnie. Ale u mnie, środa czy niedziela, każdy dzień jest „dobry” dla pecha. I to nie byle jakiego, wydarzenia, które mi serwuje od dziecka, są z kategorii tych, że nie wiadomo, czy lepiej spalić się ze wstydu, czy zapaść pod ziemię. I zawsze mają miejsce w najważniejszych dla mnie chwilach.
W przedszkolu, gdy pierwszy raz publicznie recytowałam wierszyk, pękła mi gumka w spódniczce. W pierwszej klasie podstawówki, w szatni przed lekcją WF-u, okazało się, że zapomniałam pod rajstopy założyć majtki i zaświeciłam gołym tyłkiem przed wszystkimi dziewczynkami. Podczas pierwszej komunii stojący za mną chłopak podpalił mi od świecy fryzurę, mocno polakierowaną, i mimo że katechetka bardzo szybko zareagowała i się nie poparzyłam, włosy trzeba było ściąć bardzo krótko. Mój pierwszy wyjazd na kolonie zapamiętam w ścisłym związku z tak zwanym „krowim plackiem”. Wlazłam w niego na grupowej wycieczce, ale wlazłam to mało powiedziane, ja się na nim pośliznęłam, a potem wylądowałam w nim tyłkiem. Pierwsza samodzielna jazda samochodem – wyruszyłam do małego sklepiku, przy końcu ulicy, przy której mieszkałam, po coś tam, choć głównie po to, żeby się pokazać. I się pokazałam. Była zima, zaparkowałam na poboczu, otworzyłam drzwi… i wskoczyłam wprost do rowu w śnieg po samą szyję.
Ślub przyjaciółki, pierwsze wesele, w którym miałam być druhną. Uważałam bardzo na wszystko, szpilki włożyłam nie za wysokie, sukienkę niezbyt krótką i niezbyt obcisłą, przed wyjściem sprawdziłam nawet czy mam na sobie kompletną bieliznę. I wszystko było super do czasu wyjścia młodych i gości z kościoła, wypuszczono parę białych głębi, które… co zrobiły? Oczywiście narobiły na mnie. Oba. To taki mały skrót moich pechów, tych bardziej spektakularnych, bo tych drobniejszych, codziennych nie jestem w stanie wyliczyć. Kiedy miałam dziewiętnaście lat, odziedziczyłam po babci mieszkanie, pokój z kuchnią, w bloku, na trzecim piętrze. Od jej śmierci, czyli od kilku lat rodzice je wynajmowali, ale w końcu uznali, że mogłabym pójść „na swoje”. Pierwszą rzeczą jak rzuciła mi się w oczy, gdy po latach wróciłam w to miejsce, był rower stojący na klatce zaraz przy wejściu. Irytowało mnie to i przeszkadzało, bo nie raz zahaczyłam o niego siatką z zakupami czy własną nogą, drąc przy tym rajstopy, ale nie chciałam zgłaszać żadnych pretensji, bo takie przygody zdarzały się pewnie tylko mnie. Tym bardziej gdy zobaczyłam właściciela roweru, wysportowanego, przystojnego, choć na pewno zajętego, a jeśli nie, to na pewno nie dla mnie – tak sobie pomyślałam. Bo jak pech, to pech. Ale nie byłabym kobietą, gdybym mimo to nie spróbowała mu się spodobać, zaczęłam ubierać się staranniej, malować przed każdym wyjściem i o dziwo: nigdy kiedy go spotkałam, nie przydarzyło mi się nic kompromitującego. Dość szybko zaczął mówić mi „cześć”, czasem zagadał, a mnie serce zaczynało bić coraz mocniej.
Ale pech najwyraźniej tylko się przyczaił, bo jak tylko nasza znajomość zaczęła się rozwijać i uznałam, że sprawa może nie jest tak beznadziejna, zrzuciłam niechcący z balkonu na jego balkon doniczkę z ziemią, brudząc całe wywieszone na nim pranie. Zbiegłam na dół, tłumacząc, że chciałam tylko przesadzić kwiatek i od razu jak w podobnych sytuacjach zrobiłam się cała czerwona i zaczęłam się jąkać. Nie wspomnę, co w tym momencie miałam na sobie i jak byłam „uczesana”. Maciek zaprosił mnie do środka i starał się uspokoić, choć to przecież on powinien być bardziej zdenerwowany… Pogadaliśmy trochę, a ja w tym czasie rozejrzałam się ukradkiem, czy aby w jego mieszkaniu nie ma śladów pobytu osoby płci przeciwnej, ale niczego takiego nie zauważyłam. A później już… pooooszło! A to spotkałam go w markecie, tuż po tym jak zrzuciłam z półki kilkanaście słoików kiszonych ogórków, a to usmarowaną nieziemsko i spoconą, gdy złapałam gumę w moim seicento i sama próbowałam zmienić koło, by w końcu zatrzymać pierwszy lepszy samochód, który okazał się rzecz jasna samochodem Maćka. I wiele innych, podobnych epizodów, bo albo się przewróciłam, albo urwało mi się ucho od napakowanej zakupami siaty i wyturlało się z niej dwa kilo jabłek, albo wpadły na mnie dwa walczące kocury, drąc mi w strzępy spódnicę. Mojemu pechowi trzeba przyznać jedno: był nadzwyczaj kreatywny i zdarzenia, które na mnie sprowadzał były z pewnością niebanalne… I tak sobie kiedyś wracałam nieśpiesznie do domu, rozmyślając o swoich nieszczęściach, że wchodząc do klatki nie zauważyłam wychodzącego z niej Maćka. Oczywiście na niego wpadłam i nie wiem co mi się nagle stało, że zaczęłam na niego wrzeszczeć.
– To ty mnie prześladujesz, czy ja ciebie?!!! Bo ja już mam tego dość! Ciągle mi się coś dzieje, jak cię spotykam, nie mów, że tego nie zauważyłeś! – wydarłam się i pobiegłam na górę.
Jeszcze tego samego wieczora Maciek u mnie zawitał, przy czym spotkał się z podobnym atakiem z mojej strony, bo dla mnie nie zwiastowało to niczego dobrego.
– Co się stało? – zaczęłam zanim się odezwał. – Coś ci na balkon spadło?
– Nie.
– To czego chcesz?
– Zaprosić cię na kawę.
– A po cholerę? Mało ci atrakcji dostarczam na co dzień?
– Mało. To znaczy… sporo, ale nie tego rodzaju, jakich bym oczekiwał – zaśmiał się.
Umówiliśmy się w małej kafejce, dwa bloki dalej. Myślałam, że ulewa, która mnie złapała po drodze to jedyna rzecz, która mi się przydarzy, ale nie… Po drodze była metalowa kratka wmontowana w chodnik, wlazł mi w nią obcas od kozaka, w którym dodatkowo zacinał się zamek i nawet jakbym chciała zostawić but i pójść dalej boso, nie było szans. Nawet siąść i płakać się nie dało, to znaczy płakać owszem, ale siąść nie. I tak zastał mnie Maciek, gdy zrezygnowany postanowił wrócić do domu. Ocenił sytuację, buta nie wyjął, bo nie chciał złamać obcasa, ale wyjął kratkę. I tak, oparta na jego ramieniu, z kratką u nogi doczłapałam do jego mieszkania… Jesteśmy od trzech lat razem, zamieszkałam u niego, a moje mieszkanie wróciło pod wynajem. Zbieramy kasę, myślimy o ślubie i wybudowaniu domku modułowego, bo obojgu nam się takie podobają. A mój pech? Pamiętam, jak kiedyś, jeszcze w liceum przesiedziałam całą lekcję w kiblu, rycząc z jakiegoś powodu i tak zastała mnie koleżanka. Opowiedziałam jej o moim pechu, a ona spytała czy widziałam film „Zróbmy sobie wnuka” i zaniosła się głupkowatym śmiechem. Potwierdziłam, a ona na to:
– Więc wiesz, jak stracisz cnotę to ci przejdzie.
I to były słowa prorocze.”
Grażka
Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Po raz pierwszy przyznaję, że warto było przeczytać jaw.pl. Świetnie napisane a i historia niebywała. Uśmiałam się do łez.