Reklama

Zdarzyło się w Jaworznie. Historie prawdziwe. W środku mrocznego lasu

Pani Teresa opowiedziała mi historię wręcz niewiarygodną i pewnie gdybym nie usłyszała jej od niej osobiście i nie słyszała emocji, które jej towarzyszyły, uznałabym ją za wymysł czystej wody. Nie mam jednak pojęcia, co o tym myśleć: dziecięca fantazja, w którą pani Teresa sama z czasem uwierzyła, czy wydarzenia z gatunku nadprzyrodzonych? Bo nie wyczułam w jej relacji cienia sztuczności, ona musiała to rzeczywiście przeżyć, ale czy w świecie wyobraźni, czy w realnym życiu – oceńcie sami.
– Wyjechałam z Jaworzna niedługo po ślubie, kilkadziesiąt kilometrów stąd, w rodzinne strony mojego męża – zaczęła. – Nie przyjeżdżałam tu za często, a teraz jedynie na Wszystkich Świętych i to nie każdego roku. Nie mam po co i do kogo, rodzice dawno nie żyją i w ogóle wszystko się bardzo zmieniło. Jak tu mieszkałam, to była prawie wieś, ludzie uprawiali ziemię, paśli krowy na łąkach, hodowali owce, kury, kaczki… Dziś wszystko wygląda inaczej, inaczej biegnie droga, tam gdzie były pola pobudowano domy, że trudno mi się nawet rozeznać w tym terenie. Jak byłam mała, za naszym domem była wielka łąka, ciągnęła się aż do lasu. Nikt tej łąki nie kosił, nie wiem, czyja ona była, może państwowa? Jako dziecko lubiłam biegać po tej łące, zrywałam kwiatki i robiłam bukiety, przyglądałam się wszystkiemu,  co tam żyło, motylom, konikom polnym, żabom. Zadziwiał mnie ten świat, lubiłam dużo o nim myśleć, że po co na przykład takie koniki, albo takie maki, czemu jedne rośliny są jadalne, jak zboża, a drugie trujące, jak jaskry, bo mama mnie przed nimi zawsze ostrzegała. No i ten świat to była dla mnie ta łąka, a las za nią był tak odległy, że wydawało mi się niemożliwe, żeby tam w ogóle dojść. Ale któregoś razu, miałam jakieś sześć lat, wybrałam się tam, na koniec mojego świata…


Na skraju rosły młode sosny i brzozy, a im dalej szło się ścieżką, drzewa były starsze, dające więcej cienia i nawet w ten słoneczny dzień było tam odrobinę mroczno. Trzy z nich były naprawdę bardzo grube i miały dziwnie powyginane konary. Rosła w tym lesie również jabłonka z niedojrzałymi jeszcze jabłuszkami, a kawałek dalej grusza i śliwa. Pamiętam, że się bałam, ale byłam tak zaciekawiona, że szłam dalej i dalej, aż w końcu z uznałam, że nie wiem, jak mam wrócić. Próbowałam iść w różnych kierunkach, ale nie mogłam znaleźć ścieżki, którą tu przyszłam. Byłam przerażona, serce waliło mi coraz mocniej, bo rodzice mnie już pewnie szukali, a ja kręcąc się kółko, szłam coraz bardziej w las. W pewnym momencie za drzewami zobaczyłam dom, drewniany, na podmurówce, z ogródkiem, w którym siedziała zajętą czymś starsza kobieta. Poszłam w tym kierunku, a ona, gdy mnie zobaczyła, skinęła na mnie ręką.
Weszłam przez furtkę do ogródka i przysiadłam obok niej na ławce. Kobieta łuskała groch. Była siwa, pulchna, miała rumiane policzki i błękitne oczy. Ubrana była w koszulę z podwiniętymi rękawami, długą spódnicę i równie długi fartuch. – Pewnie się pani dziwi, pani Grażyno, że podaje tyle szczegółów, choć od tamtego czasu minęło blisko siedemdziesiąt lat, a ja byłam wtedy malutka, ale do dziś mam tą scenę w oczach jak na zdjęciu, z każdym szczegółem…


– Co tu robisz sama, dziecko? – spytała staruszka z troską.
– Chyba zabłądziłam – powiedziałam, mając płacz na końcu nosa.
– Chcesz mleka? Tyle co wydoiłam krowę.
Chciałam. Weszła do domu, a ja za nią. Stał tam ogromny bielony piec, stół, krzesła i łóżko, na którym ułożona była pierzyna, a na niej, jedna na drugiej trzy poduchy. Na ścianie przy łóżku wisiał dywan a na nim obraz z Matką Boską. I był kredens, a na nim jakieś naczynia, butelki, słoiki. Kobieta sięgnęła po jeden z nich i oznajmiła, że da do mleka trochę miodu od swoich pszczół. Smak tego mleka również pamiętam do dziś, słodkie, aromatyczne jakby był w nim nie tylko miód, ale cała łąka, której zapach znałam tak dobrze. Potem babula wzięła mnie za rękę, wyprowadziła na skraj lasu i pokazała kierunek, w którym mam iść. Po powrocie do domu nikomu o tym wydarzeniu nie opowiedziałam, wystarczyło, że dostałam straszną reprymendę, gdybym się przyznała, że zaszłam aż do lasu, na reprymendzie by się na pewno nie skończyło. A czemu teraz do tego wracam? Przyjechałam do Jaworzna w sprawach urzędowych, które trzeba było załatwić osobiście, a że do autobusu powrotnego miałam kilka godzin, postanowiłam odwiedzić koleżankę. Nie na tyle bliską, żebyśmy utrzymywały kontakt przez cały ten czas, ale ją najlepiej wspominałam z okresu dzieciństwa i tylko z nią się czasem bawiłam, bo inne dzieci mnie ogółem denerwowały i najczęściej wybierałam do zabawy swoje własne towarzystwo. Hela się moją wizytą bardzo zdziwiła, nie uprzedziłam, bo nie miałam jej numeru telefonu, ale też się ucieszyła i pogadałyśmy w miłej atmosferze o starych czasach przy kawie i cieście. Opowiedziałam jej o mojej przygodzie z lasu, wtedy po raz pierwszy wspomniałam o niej komukolwiek.


– Ciekawa jestem, czy ten domek nadal tam stoi – powiedziałam na koniec. – Babula już na pewno nie żyje, ale może po jej chałupce został choć jakiś ślad…
– Jaki domek? – spytała Hela, która słuchała mojej opowieści,  nie przerywając ani razu, ale popatrując za to na mnie dość dziwnie.
– No przecież ci mówię, ten w lesie.
– Tam nigdy nie było żadnego domu. Owszem, były i nadal są trzy stare drzewa z poskręcanymi gałęziami, a dalej był już tylko zwykły las. Chodziłam tam z tatą na grzyby.
– Kiedy?
– Co roku chodziliśmy, od dziecka, odkąd pamiętam.
– Więc na pewno nie tam – zaprzeczyłam, ale oczywiście nie zamierzałam się kłócić, mimo iż ja wiedziałam swoje.
– Na pewno tam – postawiła Hela kropkę nad „i”, po czym zmieniłyśmy temat.


Było mi głupio i pożałowałam tej opowieści, bo koleżanka do końca mojej wizyty przyglądała mi się dość uporczywie, by nie powiedzieć: podejrzliwie. Ale wymieniłyśmy się telefonami, ja zaprosiłam ją do nas,  gdyby była kiedyś w okolicy, ona mnie do ponowienia wizyty, gdybym to ja znów zjawiła się w mieście i pożegnałyśmy się ciepło. Przed odjazdem weszłam do sklepu, by kupić sobie jakieś ciastka na drogę i wzięłam też jaworznicką gazetę „Co tydzień” do poczytania w podroży. Tak trafiłam na artykuł z cyklu „Zdarzyło się w Jaworznie”. Gazetę gdzieś w domu odłożyłam, ale na szczęście nie wyrzuciłam, bo gdy za kilka dni zadzwoniła do mnie Hela, i ja postanowiłam podzielić się swoją historią, która dopiero teraz stała się wystarczająco niezwykła. Otóż Hela dowiedziała się, pewnie podzieliwszy się z kimś moją opowieścią, że w tym miejscu i owszem, stał kiedyś dom. Ale… jeszcze przed drugą wojną światową. To była leśniczówka, po której już o dawna nie istniał żaden ślad, poza drzewami owocowymi w środku lasu. Leśniczy, w dość podeszłym już wieku, został zamordowany, mówiło się, że pewnie przyłapał kogoś na kłusowaniu albo kradzieży drzewa, a po jego śmierci do końca swojego żywota zamieszkiwała niej wdowa po nim. Potem wybudowano nową leśniczówkę, w całkiem innym miejscu, której, nawiasem mówiąc, też już nie ma.
Tak się zakończyła historia pani Teresy, a potem po obu stronach słuchawki nastało milczenie. Pani Teresy, bo pewnie oczekiwała na moją reakcję, moje – bo potrzebowałam czasu, żeby zareagować. Niezwykłe, prawda? A może ktoś z państwa słyszał historię o przedwojennej leśniczówce, zamordowanym leśniczym, albo trafił na drzewa owocowe w środku lasu?.
Grażka
Na prośbę rozmówczyni imiona bohaterek zostały zmienione

Lubię słuchać ludzi, a ludzie lubią opowiadać mi swoje historie. Jeśli zdarzyło ci się coś, czym chcesz się podzielić, skontaktuj się z nami, a my opiszemy i opublikujemy twoją historię. Mail: [email protected]

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 19/10/2024 10:00
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo jaw.pl




Reklama
Wróć do