
Europa od lat rozprawia o „zielonym ładzie”, marząc o globalnej dominacji w dziedzinie czystej energii i nowatorskich technologii. Tymczasem brutalna rzeczywistość pokazuje, że polityka klimatyczno-energetyczna Unii w obecnym kształcie bywa kulą u nogi, a nie motorem napędowym gospodarki. Świat zaczął nas wyprzedzać: Chiny zalały rynek panelami słonecznymi, a Ameryka, nie bacząc na Porozumienie Paryskie, wróciła do konwencjonalnych źródeł energii.
Tylko my jakby nie zauważamy, że zielona transformacja wymaga elastyczności i realnego rachunku ekonomicznego. Narzędziem, które teoretycznie miało zachęcać przemysł do redukcji emisji CO2, stał się system handlu emisjami (ETS). Zamiast jednak rozwijać innowacje, w wielu branżach generuje on korkociąg rosnących cen energii i obciążeń dla zwykłych mieszkańców. Szczególnie dotkliwa okazuje się tzw. „luka ETS”, gdy przedsiębiorstwa zmuszone są dokupować brakujące uprawnienia, a miliardy złotych odpływają za granicę – zamiast pracować na transformację i rozwój nowych technologii w kraju.
Proponowane reformy? Głośno mówi się o zwiększeniu puli uprawnień, obniżeniu liniowego współczynnika redukcji (LRF) oraz o wykluczeniu funduszy inwestycyjnych z handlu emisjami. Brzmi racjonalnie. Bo skoro system ma służyć redukcji emisji, a nie napędzaniu giełdowych spekulacji, to udział instytucji finansowych wydaje się mocno dyskusyjny. Pada też postulat zamrożenia ceny uprawnień, by przedsiębiorstwa i obywatele złapali oddech do czasu fundamentalnej przebudowy ETS.
A to dopiero pierwsza część problemu, bo za rogiem czai się ETS2, który nałoży wysokie opłaty za emisję także na transport i budownictwo. W praktyce oznacza to rosnące koszty dla milionów zwykłych rodzin. Kuriozalne jest obciążanie nowymi podatkami tych osób, które niedawno inwestowały w „ekologiczne” piece gazowe, a dziś mieliby zostać dodatkowo ukarani za emisję? Nic dziwnego, że w całej Unii mnożą się głosy sprzeciwu.
Czy Europa naprawdę zamierza zafundować sobie gospodarcze harakiri w imię idei tak szlachetnej, a zarazem tak trudnej do zrealizowania w pojedynkę? Pora na odważną korektę kursu. Polska, sprawując prezydencję w Radzie UE, ma szansę podnieść tę kwestię. Jeśli nie wypracujemy realnego balansu między transformacją a konkurencyjnością, nasz przemysł i zwykli obywatele mogą za tę niefrasobliwość słono zapłacić.
Franciszek Matysik
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Dobry tekst. Konkretnie a nie mydlenie oczu. A debile politycy dalej wierzą w zielony ład