
W dalekiej przeszłości cmentarze ulokowane były niemal zawsze w bezpośrednim sąsiedztwie kościołów. Nie inaczej było zresztą w przypadku jaworznickiego kościoła św. Wojciecha i św. Katarzyny Aleksandryjskiej. Tuż obok znajdował się taki cmentarz. Dzisiaj takowy już nie istnieje. Co ciekawe, bardziej zasłużonych mieszkańców parafii chowano niejednokrotnie w samym kościele, np. w barokowej kaplicy Matki Boskiej Szkaplerznej. Zmieniło się to dopiero w czasach zaboru austriackiego, kiedy to przykościelne cmentarze bardzo często likwidowano i przenoszono, a nowe zakładano z dala od świątyni. Nie inaczej było więc i u nas.
Tak więc przez kilka stuleci mieszkańców dzisiejszego Jaworzna chowano właśnie przy kościele. Byli to wierni z Jelenia, Byczyny, Szczakowej, Długoszyna, Dąbrowy, czy Ciężkowic. Z czasem jednak w wymienionych wsiach powstawały odrębne cmentarze. Ułatwiało to więc zdecydowanie całą procedurę pogrzebową; nie trzeba było zwłok transportować wiele kilometrów. Natomiast nieco inaczej rzecz się miała z jaworznickimi Żydami; doczekali się oni swego cmentarza dopiero w drugiej połowie XIX wieku. Do tego czasu zaś chowano ich na wyznaniowych cmentarzach w Będzinie, Chrzanowie czy Trzebini.
Natomiast zupełnie inaczej rzecz miała się w przypadku cmentarzy, na których grzebać miano tych, którzy zmarli w wyniku rozmaitych zaraz, przede wszystkim przechodzącej przez te tereny kilkakrotnie cholery. Przepisy w tej kwestii zostały znormalizowane i uporządkowane także w okresie zaborów. Mówiły one przede wszystkim o tym, że w takich okolicznościach zmarłego nie wolno było grzebać na cmentarzu parafialnym. W obrębie danej wsi (a w czasach austriackich ich granice zostały wytyczone precyzyjnie) o miejscu pochówku w takich właśnie okolicznościach decydował wójt, ponieważ to on miał dysponować odpowiednią wiedzą w zakresie tego, jak organizacyjnie przeprowadzić takie pochówki. Miejscem takim miały być grunty, na których zmarłych na choroby zakaźne już kiedyś chowano, natomiast jeśli wójt nie był w stanie wskazać we wsi takiego miejsca, to wyznaczał inne; ustronne, położone z dala od zwartej zabudowy, przy czym takie miejsca nigdy nie były jakąkolwiek alternatywną, trwałą formą cmentarza. Można powiedzieć, że miały doraźny, a w konsekwencji enigmatyczny charakter. Na terenie Jaworzna mówi się przynajmniej o kilku takich miejscach; w samym Jaworznie (w rejonie Podwala), w Ciężkowicach, Jeleniu, czy na Borach i dzisiejszej Górze Piasku. Niewątpliwie takich miejsc mogło być jednak więcej. Wskazuje na to przykład Długoszyna; miejscowości, która do dziś nie doczekała się cmentarza w ogóle. Powszechnie przyjmuje się, że cmentarz choleryczny znajdował się pomiędzy dzisiejszą ulicą Miodową a starym nasypem kolejowym, będącym pozostałością po trasie biegnącej ze Szczakowej do Chrzanowa.
Jeszcze kilkadziesiąt lat temu stał tam krzyż, palono tam znicze i składano kwiaty, organizując także okolicznościowe procesje ze starej długoszyńskiej kaplicy. Lokalizacja taka nie budzi zresztą wątpliwości. Można jednak zetknąć się z przekazami, że ludzi zmarłych na cholerę grzebano także po zachodniej stronie ulicy Chropaczówka, a także w rejonie Monisk, czyli w dawnej królewskiej części wsi. Co istotne jednak, z przekazów ustnych mieszkańców Dąbrowy Narodowej wynika także, że cmentarzysko takie znajdowało się także w tzw. lasku brzozowym, będącym częścią lasów odgradzających Długoszyn od wsi Dąbrowa. Kiedy bowiem sadzono tam po wojnie lasek, Dąbrowiacy mówili, że jeść będą chleb z cmentarnej mąki i że chowano tam zmarłych na zarazę, która rozpołowiła wieś [Długoszyn]. Nie wiemy niestety, jaka to była zaraza i kiedy miała ona miejsce. W XIX stuleciu zarazy takie przeszły trzy, o wcześniejszych trudno powiedzieć coś pewnego i konkretnego. Wydaje się wszak dość prawdopodobnym, że skoro przekaz taki przetrwał do naszych czasów, to coś w tym musi być. Teren ten jest zresztą niewielką częścią bardzo dużej działki, która od dziewiętnastego wieku jest prywatną własnością, a jej granice niemal zupełnie się nie zmieniły. Zaznaczona jest m. in. na mapach katastru galicyjskiego oraz mapach wojskowych, na których widać zresztą, że niemal dokładnie w to miejsce prowadzi jedna z lokalnych i najstarszych w okolicy dróg. Na jednej z nich są tam zaznaczone jakieś zabudowania; natomiast kto był jej właścicielem, co się w tym miejscu stało i dlaczego w jego części, wysuniętej w kierunku Długoszyna miano chować ludzi? Tego nie wiadomo.
Smaczku całej sprawie dodaje fakt, że na Lidarze widać, że cała ta działka o powierzchni niemal trzech kilometrów kwadratowych otoczona została niewielkim, zanikającym już dziś nasypem. Po co usypano taki nasyp, komu się chciało wykonać tę dość tytaniczną pracę? To również pozostaje tajemnicą. Być może uczyniono to, by uniemożliwić w ten sposób kradzież i wywóz z tegoż lasu drzewa? To niewykluczone. Do dziś w lasku tym jest przynajmniej kilka dużych głazów, które same tu nie przyszły, które być może coś symbolizują, być może właśnie zmarłych tutaj pochowanych. A może są pozostałością po obiektach, które zaznaczone są na jednej z map. Może stały się swego rodzaju reliktami o nieznanym pochodzeniu i przeznaczeniu? Jak to w przypadku historii; więcej pytań niż odpowiedzi. Wspomniane kamienie zdają się rozrzucone po okolicy, zupełnie jakby same wędrowały. Niewątpliwie przywleczone zostały tutaj jednak ludzką ręką, stanowiąc w przeszłości najprawdopodobniej część większej całości.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.