Reklama

Jaworzno mało znane – Dyrektor hałdy

Samo sformułowanie „dyrektor hałdy” wydaje się zestawieniem wykluczającym się wzajemnie. Hałda to przecież usypisko o pochodzeniu antropogenicznym, czyli jest formą ukształtowania terenu stworzoną przez człowieka. Jest swego rodzaju wysypiskiem skały płonnej i innych odpadów i nie kojarzy się zbyt pozytywnie. Nie do końca więc koreluje z określeniem „dyrektor”, które oznacza osobę kierującą pracą organizacji, instytucji, przedsiębiorstwa, będąc jednocześnie stanowiskiem prestiżowym i eksponowanym. A jednak na jaworznickich hałdach takie „stanowisko” się pojawiało i funkcjonowało. A w jakim sensie?

Trzeba by się tutaj cofnąć w czasie o dobrych kilkadziesiąt lat wstecz. W latach czterdziestych i pięćdziesiątych nastąpił gwałtowny wzrost uprzemysłowienia, zarówno energetyki, jak i górnictwa. Wybudowano wówczas Elektrownię Jaworzno II, rozbudowywano jednocześnie jaworznickie kopalnie, między innymi kopalnię „Kościuszko”. A skoro na szeroką skalę górnictwo to funkcjonowało, to siłą rzeczy powstawały także hałdy. Te wszakże w tamtych, trudnych, powojennych czasach okazały się niejednokrotnie żywicielkami niejednej rodziny. To trochę tak jak z biedaszybami, których sporo było na terenie Jaworzna w okresie międzywojennym.


Ludzie pojawiający się na hałdach, pośród bezwartościowych skał płonnych wygrzebywali węgiel. Robili to albo na własny użytek wobec niedoboru opału na zimę, albo po to, by uzbierany węgiel sprzedać i zarobić. Bieda w tamtym czasie była bowiem powszechna. Jednak nawet na hałdzie istniała i funkcjonowała pewna hierarchia. Byli tam ludzie, którzy przebywali tam regularnie, traktując teren jako swoją własność. Ci, którzy pracowali na hałdzie, mieli wszak zwyczaj wybierać swojego szefa, którego powszechnie nazywano dyrektorem. Zazwyczaj zostawał nim emerytowany górnik, człowiek znający się na fachu, cieszący się „zaufaniem” grupy. Funkcja ta wszakże miała charakter przechodni. Dyrektor taki „rezydował” w specjalnej budzie na zboczu, zbudowanej z blach, kawałków drewna czy gum z przenośników taśmowych, a więc wszystkiego tego, co na dole nie było już potrzebne i wraz z innymi odpadami znalazło się właśnie tutaj. W budzie tej był stół, ławy, a nawet prycza. Pośrodku zaś znajdował się duży piec wykonany z grubościennej rury, w który ogień płonął niemal nieustannie, a sama rura niejednokrotnie rozgrzewała się do czerwoności. W gabinecie dyrektora podejmowano najważniejsze decyzje, dokonywano transakcji, decydowano o tym, kto i gdzie hałdę może eksploatować. Bardzo często gorzoła lała się tutaj strumieniami. Zresztą samo pijaństwo było powszechne. Niejednokrotnie kompletnie pijani „hołdziorze” spali na zboczach, nie będąc w stanie opuścić hałdy o własnych siłach.


Na hałdzie pracowali dorośli, swego rodzaju żółtodzioby, nieznający się na fachu, a nawet dzieci. Praca ta jednak była bardzo niebezpieczna. Polegała ona przecież nie tylko na wygrzebywaniu węgla ze skalnych zwalisk. Na hałdę bowiem wjeżdżały specjalne wagoniki z terenu kopalni. Niejednokrotnie ludzie „współpracujący” z hołdziorzami dbali o to by na wierzchu dorzucano także wartościowe kęsy. Wówczas to hołdziorze, już poza terenem kopalni, na stromych zboczach, wskakiwali na wagoniki, zrzucali kęsy na zol lub zeskakiwali na ląd, niejednokrotnie kręcąc koziołki z owymi kęsami, turlając się po zboczu w dół. Może i wyglądało to zabawnie, ale często kończyło się tragicznie; potłuczeniami, złamaniami, a nawet śmiercią. Samo też skakanie pomiędzy wagonikami niejednokrotnie kończyło się kalectwem, np. ucięciem nogi pod kołami wagonika.

Wypadków zresztą było co niemiara. Nawet w owym gabinecie dyrektora. Zdarzyło się też razu pewnego, że kompletnie pijany, śpiący kontrahent w gabinecie dyrektora, potrącił nogą wspomniany piec, który przewrócił się nieszczęśnika i poparzył go do tego stopnia, że ten po niedługim czasie zmarł w męczarniach ze spalonymi kompletnie powłokami brzusznymi. Nie lada procederem było też polowanie na wagoniki, transportowane kolejką linową, łączącą kopalnię „Kościuszko” z elektrownią. Niejednokrotnie bowiem wobec nagłego zatrzymania tejże, niewielkie gondole w drobnym węglem spadały na ziemię. Zanim na miejscu pojawiały się jakiekolwiek służby – po węglu zazwyczaj nie było już śladu. Wynikało to między innymi z faktu, że niejednokrotnie odpowiednie służby ochrony albo miały udział w procederze, albo przymykały oko na tenże przez wzgląd na ogólną biedę i nędzę, solidaryzując się w ten sposób z potrzebującymi.
Jarosław Sawiak

Aplikacja jaw.pl

Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.


Aplikacja na Androida Aplikacja na IOS

Obserwuj nas na Obserwuje nas na Google NewsGoogle News

Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!

Aktualizacja: 21/12/2024 12:08
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama
Reklama
Wróć do