
Mój wujek, Edmund Zieliński, był przykładem swoistego, lokalnego folkloru. Tak naprawdę nie nazywał się Zieliński, tylko Hujek. Ze względu jednak na fakt, że nazwisko to budziło dość negatywne i prześmiewcze skojarzenia, postanowił je zmienić i tak też uczynił. I pod tym nazwiskiem zakończył swój żywot.
Nie był on jedynym członkiem naszej rodziny, który tak postąpił. Uczynił tak też kuzyn mojego pradziadka Marcina, policjant, Stanisław Hujek, który zamienił nazwisko na Służałowski. To on został zamordowany przez NKWD i jest na liście katyńskiej. Wszyscy Hajkowie, znaczna część Halinskich i Bóg jeden wie kogo jeszcze to tak naprawdę Hujkowie. Rodzina ta kiedyś była bardzo duża i ponoć bogata. Bardzo długo jednak nikomu nie przyszło do głowy to, by zmienić nazwisko. W księgach metrykalnych nazwisko to figuruje w Jaworznie od wieku XVII aż do początku XX. Dopiero wówczas pojawiają się zmiany. Dlaczego? A to dlatego, że mniej więcej wówczas określenie „hujek” zaczyna budzić takie, a nie inne skojarzenia. Wcześniej tak nie było. A ponieważ nikt zbytnio nie chciał być kojarzony z „hujkiem”, to większość więc członków naszej rodziny zaczęła posługiwać się nazwiskiem Hajek, a nie Hujek. I tak już pozostało, chociaż i Hajków jest coraz mniej. Takim nazwiskiem podpisywała się także żona pradziadka Marcina, a matka Edmunda, prababcia Waleria. Takie nazwisko jest też na jej nagrobku. Natomiast wujek, chciałoby się rzec, pojechał po bandzie, przemianowując się na Zielińskiego. Toteż gdy zmarł i w Długoszynie pojawiła się informacja o jego zgonie, wielu długoszynian nie wiedziało, o kogo chodzi. Co prawda wszyscy znali Edmunda, ale tego z Hujków, natomiast nazwisko „Zieliński” było raczej obce, a przynajmniej mało znane.
Pod takim nazwiskiem też został pochowany. Wygląda to dość osobliwie. W dużym grobie, miejscu i jego spoczynku, spoczywają trzej „dziadkowie” – Marek Dziadek, syn mojej babci (siostry Edmunda), który zginał tragicznie w wieku 25 lat, Tadeusz Dziadek, móż babci, ojciec Marka i dziadek (także mój). I oczywiście Maria Dziadek, mama mojej mamy, jej siostry Eli i Marka. Babcia zmarła, dożywszy niemal 91 lat. Obok wiec trzech „Dziadków” leży tam również Edmund Zieliński. Przypomina w ten sposób kogoś nieco wyalienowanego, choć będącego przecież członkiem rodziny. Był w końcu bratem babci, wujkiem Marka i szwagrem dziadka Tadka. Ci jednak nie pałali ponoć do siebie sympatią. Ciekawe jak dzielą ze sobą jedną mogiłę. Czasem oczami wyobraźni widzę, że niczym koty kotłują się nawzajem w grobowcu. Pamiętam, że kiedy umarł dziadek Tadek, to babcia kazała pochować go na Marku (grób składa się z dwóch części, każda z nich przeznaczona jest dla dwóch osób), ponieważ, jak stwierdziła, nawzajem się nienawidzili. Tak się więc stało. A kiedy zmarła babcia, spoczęła na swoim bracie. Wszystkich ich tak czy owak pogodziła śmierć, a czy kotłuje się w grobowcu ktokolwiek i czy ewentualna nienawiść przetrwała próbę czasu i śmierci, o tym nie mam pojęcia. Może teraz i tak nie ma to już większego znaczenia. Kiedy chowano jako ostatnią babcię, stwierdzono jednocześnie, że istnieje możliwość, by w owym grobie pochować jeszcze dwie osoby, ale tylko pod warunkiem, że osoby te zostaną spopielone i złożone w urnach. Grobowiec rzeczywiście jest duży. Pierwotnie przeznaczony był dla czterech osób.
Dziś wszyscy oni spoczywają w jednym miejscu. Bez względu na nazwiska, jakie nosili, bez względu na różnice czy wzajemne animozje. Ich indywidualne drzewa genealogiczne rozchodziły się w przeszłości w różnych kierunkach, ku różnym przestrzeniom i powiązaniom. Były wszak także spoiwa, które łączyły ich ponad wszelką dyskusją, a mianowicie fakt, ze byli i są rodziną, zarówno w obrębie pokrewieństwa, jak i powinowactwa. Są to czynniki nierozerwalne, które powodują, że wszyscy my, ich potomkowie jesteśmy sumą ich wszystkich, że istniejemy właśnie dzięki nim, tak jak i nasze dzieci, wnuki czy prawnuki istnieć będą także, a w żyłach ich płynąć będzie także nasza krew. Ich charaktery będą sumą naszych charakterów, ich zdrowie, wady, zalety, obciążenia, skłonności, zapewne także te gorsze. Ale to właśnie tak jest z rodziną. Rodziny nie wybieramy, przyjmujemy ją z dobrodziejstwem inwentarza, przyjmujemy taką, a nie inną. Dlaczego? Po pierwsze dlatego, że nie mamy żadnego wpływu na to, w jakiej rodzinie przychodzimy na świat, a po drugie dlatego, że to właśnie dzięki rodzinie na ten świat przychodzimy w ogóle. Przychodzimy, przeżywamy i kształtowani jesteśmy także, a może przede wszystkim przez nią. A potem odchodzimy i spoczywamy, z nadzieją, że kiedyś także i dla tych, którzy pozostają po nas, będziemy punktem odniesienia oraz tematem wspomnień i myśli, od których pod sercem robi się cieplej. Nie mam więc cienia wątpliwości, że i we mnie zawiera się suma ich wszystkich, i dziadka, i babci, i wujka, tego czy tamtego. Nie mam też wątpliwości, że pomimo różnic, takich czy owakich, mniej czy bardziej formalnych, nadaj jesteśmy swego rodzaju jednią, nierozerwalną i prawdziwą. Na zawsze.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie