
Całkiem niedawno, kiedy wczesne wieczory były jeszcze ciemne jak noc i chłodne jak późna jesień, przypomniało mi się pewne wydarzenie z czasów, gdy byłem jeszcze uczniem liceum. Otóż moja nauczycielka języka polskiego, pani profesor Pochylska, zadała mi na jednej z lekcji pewne pytanie, które stało się dla mnie swego rodzaju impulsem czy wręcz namaszczeniem.
Była to rzecz jasna lekcja języka polskiego. Pora była późna, na zewnątrz było zimno i ciemno. I właśnie wówczas, podczas lekcji pani profesor zadała mi owo pytanie: „Panie Jarku, a czy nie chciałby Pan może spędzać w przyszłości wieczory tak jak ja, spędzając czas na sprawdzaniu kartkówek, sprawdzianów, na przygotowywaniu się do lekcji?”. Rzecz jasna zapytanie to można by streścić do: „czy nie chciałby Pan zostać nauczycielem?”. Trochę mnie owo pytanie zaskoczyło i zawstydziło aczkolwiek wydawało się naturalną konsekwencją pewnego procesu. Nie za bardzo wszak wiedziałem co odpowiedzieć. Ale jednocześnie już od dawna tkwiłem w wewnętrznym przekonaniu, że chcę być nauczycielem. Jedyna zagwoztka polegała na tym, czy będę uczył historii, czy języka polskiego? Wiedziała o tym zresztą także pani profesor. Pamiętam, że wówczas, owego ponurego wieczora odpowiedziałem na pytanie raczej wymijająco. Ale to właśnie wówczas zobaczyłem samego siebie oczami wyobraźni jako człowieka siedzącego za biurkiem, pośród stosu książek i zeszytów, przy świetle niewielkiej lampki. Widziałem siebie jednocześnie w roli nauczyciela, przemierzającego zamaszystymi krokami zawijasy pośród uczniowskich ławek, opowiadającego, strofującego, wymagającego, a jednocześnie spełniającego swoje marzenia.
Pamiętam, że na samą myśl o takiej perspektywie zrobiło mi się jakoś ciepło i błogo. I pomimo faktu, że już w czwartej klasie szkoły podstawowej wiedziałem, że chcę w życiu być belfrem, to właśnie wówczas pytanie pani profesor potraktowałem jako owo namaszczenie. Pani profesor była dla mnie wówczas wielkim autorytetem. Była kobietą dystyngowaną, człowiekiem wielkiej wiedzy i cierpliwości. Człowiekiem wielkiej klasy, wspaniałym nauczycielem. Miała też wielką, wypracowaną, ale i zapewne wrodzoną intuicję. Wiedziała po spojrzeniu w oczy czy ktoś do lekcji jest przygotowany, czy nie, czy ktoś lekturę przeczytał, czy nie. Nie pomyliła się także co do mojej osoby. Pamiętam, że bardzo ucieszyła się, gdy dowiedziała się, że idę na studia i że planuję nauczycielem zostać. Co prawda widziała mnie chyba trochę w roli polonisty, a nie historyka, ale zadowolona była bardzo. Dziś pewnie byłaby jeszcze bardziej usatysfakcjonowana wiedząc, że jestem i jednym i drugim. Wówczas wszak skończenie studiów wydawało się nie lada wyzwaniem, ale jeszcze większym była perspektywa znalezienia pracy w oświacie. I chociaż dzisiaj etat nauczycielski, z różnych względów, coraz rzadziej wydaje się celem samym w sobie, to jednak te dwadzieścia kilka lat temu znalezienie takowego wydawało się czymś wręcz nieosiągalnym. Praca ta, choć niezbyt dobrze płatna, wydawała się swego rodzaju etosem i celem samym w sobie właśnie, a należenie wówczas do takiego grona wydawało się równoznacznym z przynależnością do jakiejś ekskluzywnej kasty. Ja na szczęście miałem bardzo dużo szczęścia. Niecały bowiem rok po studiach udało mi się pracę w szkole znaleźć. A wiele lat później, po kilkunastoletniej przerwie do zawodu powrócić ponownie.
Oprócz pani Pochylskiej duży wpływ na mój nauczycielski życiorys miała pani Elżbieta Biłko, nauczyciel języka polskiego ze Szkoły Podstawowej nr 12 w Długoszynie. Była nauczycielem surowym i wymagającym, była jednocześnie przykładem wspomnianego nauczycielskiego etosu. Jej postawa, jej sposób bycia i zachowania stanowił kwintesencję nauczyciela jako takiego. Jej olbrzymia wiedza i przenikliwość, jej proste życie w skromnym mieszkaniu, w którym roiło się od książek. To wszystko fascynowało mnie nieprawdopodobnie, sam fakt, że można być kimś takim, że tak można żyć. Bliższe kontakty z panią profesor Biłko nastąpiły także w okresie przedmaturalnym. To właśnie wówczas perspektywa pracy w oświacie zaczęła iskrzyć się i srebrzyć we mnie coraz bardziej. A wkład pani profesor Biłko był tutaj nietuzinkowy. I chociaż niejednokrotnie powtarzała, że praca nauczyciela to dla mężczyzny nie najlepszy wybór, to jednocześnie widząc zapał i pasję młodego człowieka, swój wrodzony sceptycyzm hamowała zawsze na pewnym etapie, by nie zniechęcić mnie do powziętej decyzji.
Na koniec nie mogę nie wspomnieć rzecz jasna o mojej nauczycielce historii ze Szkoły Podstawowej nr 12 w Długoszynie. Jeżeli ktoś zaszczepił mi przysłowiowego bakcyla nauczycielskiego, to właśnie pani Wiesława Gaj. Dzięki niej właśnie już od czwartej klasy szkoły podstawowej wiedziałem, że będę nauczycielem i to nauczycielem historii. Jej wielkie zaangażowanie, pasja i bezinteresowność zrobiły swoje. I summa summarum tak się właśnie stało. Nauczycielem zostałem. I chociaż pani Gaj, kiedy przygotowywała mnie do matury, wspominała, podobnie jak pani Biłko, że dla mężczyzny praca belfra to nie jest zapewne szczyt marzeń, patrząc mi w oczy, zapewne przekonana była, że moje zdanie na ten temat jest zupełnie inne. Wystawiając mnie na swego rodzaju „próbę”, hartowała mnie jeszcze bardziej.
Finalnie uważam także, że dzięki pani Pochylskiej, pani Biłko i pani Gaj spotkało mnie wielkie szczęście i zaszczyt, polegający na tym, że mogę zawodowo w swym życiu zajmować się tym, czym zajmowały się one. Byłem i jestem szczęściarzem. Między innymi, a może przede wszystkim dlatego, że zawdzięczam to także im. A dopiero potem sobie.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie