
Zawsze zdumiewało mnie i zastanawiało to, dlaczego mój pradziadek Marcin oraz jego żona, a moja prababcia Waleria, nie leżą w jednym grobie. Oboje są pochowani na cmentarzu w Szczakowej, jednak oddaleni są od siebie o mniej więcej sto metrów.
Ich groby giną trochę pośród tych nowszych, świeższych i większych. Prababcia pochowana jest bliżej głównej bramy cmentarza, w pojedynczym, ziemnym grobie, nadbudowanym granitową mogiłą. Zmarła w roku 1970. Zupełnie nagle. Poszła do szpitala w związku z zatruciem pokarmowym, a w dniu, w którym miała ze szpitala już wyjść, przewróciła się, nagle utraciwszy przytomność, zamykając oczy na zawsze. To była niewątpliwie dobra, nagła śmierć. Ponoć była bardzo dobrym człowiekiem, zapewne więc na takie pożegnanie sobie zasłużyła. Lekarze stwierdzili zakrzep płucny. Jednak co osobliwe, babci nie pochowano tam, gdzie od dłuższego już czasu spoczywał jej mąż Marcin. Kiedy dawniej pytałem mojej babci, a ich córki, o powód takiego postępowania, babcia zawsze powtarzała, że nie podobało im się miejsce pochówku jej taty, więc prababcię Walerię pochowano gdzie indziej. Powód przytoczony przez moją babcię wydawał mi się zawsze jakiś dziwny i absurdalny. Dziadek zmarł tuż po wojnie, więc w jego grobowcu bez żadnych przeszkód można było pochować kolejną osobę. Nie zrobiono tego jednak. Nie jest to zresztą jakiś nadzwyczajny fakt czy wyjątek. Wiele członków rodzin, także małżeństw leży w różnych mogiłach. Postępowanie takie wszak wydaje się jakieś osobliwe, zupełnie jakby istniał jakiś inny, ważniejszy powód i przyczyna. Jednak takowych raczej nie było. Babcia zawsze mówiła, że ich rodzice byli zgodnym małżeństwem, na swoich rodziców zawsze mówiła „mamusia” i „tatuś”. I tak do dzisiaj spoczywają w dystansie do siebie. Większość mojej rodziny spoczywa zresztą na tej właśnie nekropolii. Dziadek i babcia, ich rodzeństwo, dzieci. Wszystkich ich połączył ten niewielki areał ziemi, w obrębie którego pozostaną już na zawsze.
Lecz co jeszcze bardziej intrygujące, w przeciwieństwie do mogiły prababci, wykonanej z granitu, na zwykłym, betonowym grobowcu pradziadka przez dziesiątki lat nie było żadnej tablicy, informującej o tym, kto w owej mogile spoczywa. Nie umieszczono takowej zarówno za życia prababci, jak i babci. Kiedy pytałem o powód, babcia jakoś nie potrafiła odpowiedzieć na pytanie. Nie potrafiła wyjaśnić, dlaczego człowiek, o którym wyrażała się tak ciepło, spoczywał de facto w anonimowym grobie. Najpierw babcia mówiła, że po wojnie nikt za bardzo o tym nie myślał, potem, że sprawę odwlekano, a z czasem o niej zapomniano. To powodowało zresztą, że wielu członków rodziny miało problem z odnalezieniem mogiły. Niektórzy zresztą nie przychodzili na ten grób w ogóle, tłumacząc to faktem nieznajomości dziadka i bezosobowością grobowca. Czasem gdy rozmawiałem z babcią, enigmatycznie deklarowała, że w końcu musi zamówić ową tablicę. Zrobiłem to w końcu ja, a właściwie moja małżonka, która spisawszy dane pradziadka, zamówiła taką tablicę. Ja ją przymocowałem i jest na swoim miejscu do dzisiaj.
Do dzisiaj nie mogę jednocześnie zrozumieć dlaczego grób pradziadka pozostawał przez lata samotny i nijaki, dlaczego pradziadkowie nie spoczęli razem. Czy to kwestia dość specyficznej mentalności tamtych czasów i ludzi, a może jakiś rodzaj znieczulicy, która jeszcze kilka pokoleń temu była swego rodzaju normą. W końcu to co dziwi nas dzisiaj i irytuje, mogło być kiedyś rzeczą jak najbardziej oczywistą. Do dzisiaj dbamy o groby bliskich, o grób pradziadka też. W ostatnim czasie robi to zazwyczaj mój tata, który w ramach porządków ten sypany grób dziadka, z betonową nasadą i nagrobkiem plewi, porządkuje i ozdabia. Wiele lat temu robiła to sama babcia, przynosząc na Wszystkich Świętych kwiaty i zapalając znicz. Potem przez laty robiłem to ja. Teraz wspomniany tata, szczęśliwy emeryt i człowiek bardziej czasowy, za co zresztą jestem mu niezmiernie wdzięczny. Dlaczego? A no dlatego, że z jakiegoś trudnego do wytłumaczenia powodu czuję jakiś dziwny sentyment do tego miejsca i dziwną, jeszcze trudniejsza do zrozumienia więź z pradziadkiem, którego nie miałem okazji poznać ani zobaczyć. Może to wszystko dlatego, że pochodził z Długoszyna, mojej małej ojczyzny, w której jego przodkowie mieszkają tutaj od siedemnastego wieku. Może to pewna forma skrzywienia człowieka pochłoniętego pasją historii? Być może… I może właśnie dlatego też tak sobie myślę, że kiedy już kiedyś i mnie pochłonie nieprzejednana rzeczywistość śmierci, to bardzo chciałbym spocząć dokładnie tam, gdzie przed wielu laty pochowano właśnie pradziadka Marcina.
Jarosław Sawiak
Jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś koniecznie zainstaluj naszą aplikację, która dostępna jest na telefony z systemem Android i iOS.
Chcesz być na bieżąco z wieściami z naszego portalu? Obserwuj nas na Google News!
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie